Artykuły

Ciemne słońce

"Faust" Johanna Wolfganga Goethego w reż. Michała Borczucha w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

Niewidomi aktorzy stają się naszymi przewodnikami po świecie, który nie pozwala się oswoić. Który jest obcy. Ich doświadczenie służy temu, by to widz się wyobcował: z teatru i ze świata.

Dzieci z domu dziecka w Szamocinie, autystycy, teraz niewidomi - od kilku lat Michał Borczuch robi spektakle, w których obok aktorów zawodowych zatrudnia aktorów nieprofesjonalnych. Nie ma w tym nic niezwykłego, praktyka ta jest znana i nierzadko stosowana - a jednak Borczuch osiąga na tym polu niezwykłe efekty.

Nie chodzi mu o protekcjonalny gest zbliżenia niewidomych do naszego świata, ani nas do świata niewidomych. Przeciwnie: chodzi o relatywizację naszego świata przez doświadczenie nie-z-tego-świata.

"Szczekanie psa było jak otwarcie pierwszych dni do mojego nowego życia, do życia w ciemności" - tymi słowami Janusz Kamiński (Filemon) kończy swoją autobiograficzną opowieść o utracie wzroku. Schodząc za kulisy, zderza się z ogromną, wypełniającą całą czeluść sceny czarną dmuchaną kulą: czarnym słońcem - po czym, wytyczając szlak białą laską, schodzi ze sceny. Ten finałowy obraz bydgoskiego "Fausta" w reżyserii Borczucha puentuje jeden z tematów przedstawienia: świat niewidomych.

W spektaklu została użyta audiodeskrypcja, aparatura do identyfikacji kolorów i do nalewania wody (aparat dźwiękiem informuje o tym, kiedy napełnia się szklanka). Grupa niewidomych biorących udział w spektaklu oprowadzana jest po scenie przez aktorkę, zaznajamiającą ich z nową aranżacją scenografii i rekwizytów.

Niewidomi aktorzy nieprofesjonalni pozwalają Borczuchowi zejść do poziomu teatralnego alfabetu, milcząco przyjmowanych założeń, dotyczących poruszania się po scenie, mówienia, konstruowania scenicznych obrazów. Te wszystkie kryteria zostają podważone i rozchwiane w języku scenicznym, który unika gotowych rozwiązań, efektownych szarż, zgrabnych puent. Unika też - w swobodnej adaptacji Tomasza Śpiewaka - linearnej fabuły oryginalnego tekstu.

Choć w programie ramą spektaklu czyni się "kulturę przesyconą obrazami", przedstawienie dotyka czegoś osadzonego jeszcze głębiej. Gdy na zakrywającym scenę ekranie wyświetlany jest film ukazujący w szeregu zbliżeń nagie ciało młodej, pięknej kobiety, a aktorka opowiada niewidomemu, co widać na ekranie, chodzi tu nie tylko o relatywizację definicji piękna, ale i o dojście do punktu nie-widzenia, w którym kruszą się fundamenty zapośredniczonego przez język świata.

Nie przypadkiem ramą tego scenicznego eksperymentu jest "Faust" Goethego - wcielenie mitu o człowieku, który chce zgłębić tajemnicę świata. Gdy Małgorzata (Dominika Biernat) rozmawia z Faustem o Bogu, religii, wierze - mówi do pustego krzesła. Faust (Mirosław Guzowski) pojawia się ledwie w dwóch scenach (pominięty został w ogóle jego zakład z Mefistofelesem, a co za tym idzie, problematyka dobra i zła). Dla twórców bydgoskiego "Fausta" to Małgorzata jest pierwszoplanowa. Dlatego doświadczenie świata określa już nie figura zdobywcy, ale - odrzucenia, zbłąkania, zagubienia, sieroctwa.

Czy niewidomi są również wcieleniem tej figury? Po części tak. Niewidomi stają się naszymi przewodnikami po świecie, który nie pozwala się oswoić, spenetrować, posiąść. Który jest obcy. Ich unikalne doświadczenie nie jest w żaden sposób oswajane, przeciwnie - służy temu, by to widz się wyobcował: z teatru i ze świata. W "życiu w ciemności", o którym mówi Janusz Kamiński, chodzi już nie tylko o utratę wzroku, nie tylko o utratę tajemnicy (np. Boga), która rozświetlałaby mrok. Chodzi o utratę rzeczywistości jako miejsca, w którym można czuć się swojsko, bezpiecznie, jak w domu.

Praca Borczucha z nieprofesjonalnymi aktorami nie ma odpowiednika w polskim teatrze. Reżyser stawia na teatr misterny, kruchy, nieprzebojowy. Przy tym - o bardzo mocnym politycznym charakterze. Nie w znaczeniu potyczki z kulturą obrazu, ale z kulturą jako gruntem, po którym bezpiecznie i pewnie się poruszamy. Borczuch, przyjmując perspektywę Innego i Obcego, manifestuje swój sposób widzenia miejsca człowieka w świecie i sprawia, że grunt osuwa nam się spod nóg.

W tym pięknym, wyjątkowym spektaklu nic nie jest pewne. W finale ta niepewność poraża, odbiera oddech. Krystyna Skiera (Baucis) opowiada o tym, jak wyobraża sobie wschód słońca, którego nigdy nie widziała: blask, światłość, jutrzenka. "Wydaje mi się, że to słońce wstaje za moimi plecami, tale jakby miało iść przede mną" - mówi, odwrócona plecami do ciemnej czeluści sceny. Do czarnego słońca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji