Artykuły

Sobie winne

Nie chodzi o Moskwę. W ogóle nie chodzi o żaden inny świat, inne miasto, inne życie. Każde będzie piekłem i udręką, dopóki nie odważymy się być szczerzy wobec siebie - o "Trzech siostrach" w reż. Krystiana Lupy w American Repertory Theatre w Bostonie pisze Piotr Gruszczyński w Tygodniku Powszechnym.

Trzy siostry w spektaklu Krystiana Lupy nie są ofiarami losu. Mogą być jedynie ofiarami samych siebie. Tak zobaczyli je widzowie American Repertory Theatre w Bostonie.

To pierwsza reżyseria Lupy w USA. Teatr, w którym pracował, ma mocną pozycję w Ameryce. Położony jest w dzielnicy Cambridge, nieopodal Uniwersytetu Harvarda. Pracował w nim wielokrotnie Andrei Serban, a także Robert Wilson. Ten ostatni w dużej mierze "zaraził" pozostałych reżyserów, takie bowiem wrażenie sprawiają fotografie z przedstawień wywieszone we foyer. Są wilsonopodobne, bo zdjęcie z inscenizacji Wilsona jest tam tylko jedno.

Lupa znakomicie odnalazł się w tym teatrze. Nawiązał dobre porozumienie z aktorami, którzy postarali się wejść w tryb pracy, jakiego wymaga reżyser, by osiągnąć swój styl spektaklu. To właściwie nieprawdopodobne, że udało się odtworzyć ten specyficzny teatr i jego świat kilka tysięcy kilometrów od Polski. Jakby ktoś wystrzelił to wszystko w dziwną, prawie kosmiczną podróż. A po lądowaniu wszystko znalazło się na swoim miejscu i zaczęło działać, tworząc to, co nazywamy teatrem Krystiana Lupy.

***

Przestrzeń bardzo różna od tej, w jakiej zwykł pracować reżyser. Scena płytka i bardzo szeroka. To rozciągnięcie przestrzeni od razu narzuca oddalenie między aktorami, mają za dużo miejsca, by być blisko, i za mało, żeby pomieścić wszystkie swoje niespełnienia. Od widowni oddziela ją czerwona linia (Lupa nazywa te granice strażnikami), która fosforyzuje w świetle. Od góry gwałtownie pęka, jak rozerwana rama obrazu.

Ściany domu Prozorowych są brudnobłękitne. W głębi schody prowadzące do górnych pomieszczeń. Salon na froncie oddziela od jadalni ściana z szyb. Ogromna, ale odpowiednio zużyta, przez co jakaś melancholijna. W salonie drzwi, kanapy, stół, krzesła, pianino. W jadalni duży, oficjalny stół. Po prawej stronie rząd okien. I drzwi, i szklane przepierzenia, tworzące poczucie niekończącej się głębi domu. W trzecim akcie, w scenie pożaru, nie będzie już tych szklanych melancholii. Pozostaną sprzęty stłoczone na środku sceny i rozgrzebane łóżka. Powiązane w paczki koce dla pogorzelców i sterty jakichś ubrań. Wszystko właściwie zbędne, jak całe dotychczasowe życie.

W akcie czwartym, stanowiącym wraz z trzecim drugą część przedstawienia, ze sceny znikają wszystkie sprzęty. Jest zupełnie pusto. Pozostały już tylko ściany naznaczone przeszłością domu. Jest bardzo jasno. Na podłodze ustawiono bijącą ostrym światłem rampę. Pożegnania odbędą się w pełnym, bezlitosnym świetle, lekko deformującym twarze aktorów. Kostiumy i rekwizyty (na przykład aparaty fotograficzne, które towarzyszą zdarzeniom w domu Prozorowych) w miarę upływu przedstawienia cofają się w czasie. Na początku są właściwie współczesne, w czwartym akcie ostentacyjnie z epoki i bardzo rosyjskie. Podobnie dzieje się z zachowaniami aktorów.

***

Pierwsza na scenę wchodzi Masza (Molly Ward). Sama w wielkiej przestrzeni czuje się zagubiona. Specyficznie stawia kroki, lekko powłócząc nogami. Za chwilę pojawi się Olga (Kelly McAndrew) i Irina (Sarah Grace Wilson). Obie nieprzytomnie ucieszone wizytą siostry. Zaraz przyjdą też mundurowi z garnizonu. To przecież imieniny Iriny i rocznica śmierci ojca. Można powiedzieć, że jest wesoło, a ogromnie przez to smutno.

Irina dostaje prezenty, których nie chce. Od Kułygina (Will LeBow) książkę jego autorstwa, którą dostała już przed rokiem. A od Czebutykina (Thomas Derrah) najdziwniejszy prezent świata. Nie samowar, o którym pisał Czechow, ale coś znacznie bardziej perwersyjnego. Kilku żołnierzy wnosi na scenę ogromny przedmiot zakryty ciemnozielonym welurem. Uroczyście odsłonięty podarunek jest groteskowy. To wypełnione wodą szklane akwarium, w którym umieszczono naturalnych rozmiarów białą głowę z postawionymi ciemnymi włosami. Głowa topielca ma szeroko otwarte usta, z których wystaje ruszający się w rytm arii z "Poławiaczy pereł" rybi ogon.

Zadowolenie Czebutykina trwa krótko. Prezent zostaje oceniony jako rzecz naprawdę ohydna. Staje się natychmiast niełatwym do ukrycia powodem zakłopotania i udręki ofiarodawcy. W domu Prozorowych narasta niewypowiedziane napięcie. Rodzaj erotycznej gry, jaka toczy się od dawna w tym siostrzano-żołnierskim gronie. Kiedy pojawi się Natasza (Julienne Hanzelka Kim) w kwiecistej sukience i z zielonymi, niepasującymi do niej dodatkami, z trudnością odnajdzie się w tej sytuacji. Jest onieśmielona towarzystwem. Dalej ta postać prowadzona jest niezwykle konsekwentnie. Nie ma w sobie przypisywanej jej zwykle wredności czy agresywnej złośliwości. Wygląda na osobę ciężko znerwicowaną, która wyrządza krzywdę Prozorowym zupełnie nieświadomie; jest chorą, a nie złą kobietą.

Szybko widać, że wszystkie zabawy, tańce i spacery są tylko zatupywaniem niespełnienia i lęku. Przerażenia sióstr, że na zawsze utknęły w swoim nieszczęśliwym prowincjonalnym życiu, zawodach miłosnych, małżeńskich i porażkach zawodowych. Obawy wojskowych, że za chwilę znowu gdzieś wyruszą, nawet jeśli do Moskwy, to z dala od Prozorowych będących główną atrakcją ich życia. Andrzej jest wiecznym chłopcem, który nie chce wziąć za nic odpowiedzialności. Wszyscy przygaszeni i niedokonani. Ucieczką jest stan półsnu, onirycznego odrętwienia, w którym pogrąża się Irina.

Trzeci akt jest przełomowy, kryzysowy i oczyszczający. Pożar niszczy, ale zarazem ocala. Siostry muszą stanąć wobec swojego życia, przestać roić fałszywe złudzenia. Rozebrane, pozbawione formy obronnej, zdają sobie sprawę ze wszystkich beznadziejnych uzależnień. Może nawet istnieje gdzieś jakaś Moskwa, ale one nigdy do niej nie dotrą. Muszą odnaleźć siebie w sobie, w dowolnym mieście. Oczyścić relacje z bratem, który paraduje po scenie w opadających majtkach i pokłada się na siostrze jak mąż na żonie. Stłamszeni, w małej, klaustrofobicznej, niedającej ucieczki przestrzeni, wymieszani z wojskowymi powracającymi z akcji ratunkowej w nadpalonych mundurach, przeżywają kulminację życiowej katastrofy. Dalej może być tylko lepiej? Rozbrzmiewa głośno ballada Toma Waitsa. Wyprowadza dom z domu.

W czwartym akcie dom zamienia się w poczekalnię. Pojawiły się nawet jakieś nieprzyjazne, niedomowe krzesełka. Trzy siostry wychodzą na scenę nieprawdopodobnie wystrojone. Zwłaszcza Masza w krwawoczerwonej sukni i identycznym w kolorze płaszczu. Stoją jak na dworcu, w jakiejś zupełnie obcej przestrzeni, a przecież są w swoim domu. Pełne rozpaczy, ale świadome tego, że nie ma innej możliwości zdarzeń.

Masza żegna Wierszynina (Frank Wood) powściągając histerię, jednak nie wytrzyma i upadnie na podłogę, wyjąc jak zwierzę. Ale to tylko chwilowy rozpad. Na scenie pojawia się Anfisa w staroruskiej białej sukni. Wygląda jak zestarzała panna młoda, względnie dziewica wystrojona do trumny. Zabity w pojedynku Tuzenbach (Jeff Biehl) pojawi się na chwilę w nagle otwartych drzwiach w osiemnastowiecznym stroju dworskim. Zresztą informacja o jego śmierci nigdy nie dotrze do widzów. Dostanie ją tylko Olga.

Pustka staje się nieomal słyszalna. Nie pomagają dobiegające z oddali dźwięki wojskowego marsza. Trzy siostry stoją odrętwiałe, oświetlone światłem rampy. Patrzą na nas w swych nazbyt eleganckich sukniach, w swym niegdysiejszym domu, w swym niegdysiejszym świecie. Rakieta zdarzeń wystrzeliła je na planetę pustki i samotności. Tu muszą zacząć już żyć naprawdę, bo innego życia nie będzie.

Lupa przy całej swej głębokiej miłości dla ludzi zdaje się mówić, że siostry są sobie winne. Taka jest cena za oddalenie od siebie samego. Długi proces rozpoznania siebie może być ocaleniem. Dla widzów ocaleniem przed rozpaczą jest spokojne piękno tego przedstawienia.

Antoni Czechow, "Trzy siostry", reż. i scenogr.: Krystian Lupa, kostiumy: Piotr Skiba, muz.: Jacek Ostaszewski, reż. światła: Scott Zieliński, premiera 30 listopada w American Repertory Theatre w Bostonie.

Za sfinansowanie podróży naszego autora do Bostonu serdecznie dziękujemy Instytutowi Teatralnemu im. Zbigniewa Raszewskiego z Warszawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji