Artykuły

Zaręczyny

Wystawiając "Zaręczyny" w Teatrze Telewizji właśnie w poniedziałek poprzedzający drugą turę wyborów, reżyser Wojciech Nowak i dramaturg Wojciech Tomczyk okazali się największymi performerami III Rzeczypospolitej - pisze Dariusz Karłowicz w tygodniku W Sieci.

Felieton pisany we środę ukazuje się już po wyborczej niedzieli w deszczowy -jeśli ufać prognozom meteorologicznym - poniedziałek 25 maja 2015 r. Komu wydaje się on najpiękniejszym dniem roku, a kto pogrążył się w niewesołych myślach, tego w chwili, gdy piszę, jeszcze nie wiadomo. Ale są rzeczy niemal pewne.

Otóż blisko połowa wyborców nie podziela doskonałego nastroju pozostałych. Przeciwnie. A jednak nie tylko wśród tych, którym nie smakuje poranna kawa, krąży myśl dla wszystkich podobnie przykra. Dotyczy tych, którzy głosowali inaczej. ONI! Przecież naprawdę mamy ICH dosyć! Czy nie głosowaliśmy na Polskę od NICH uwolnioną? Czy nie mieli jakoś zniknąć?! Emigrować choćby (jak rozmarzył się niedawno pewien uczony)? Tymczasem ci obcy, ci Marsjanie są tu nadal! I albo ("szlag by to trafił") zwyciężyli, albo też - i to mimo swojej klęski - są ciągle denerwująco obecni. Znowu będą głosować, gadać, pisać, mieszać. A więc co dalej? Co z tym zrobić? Dogadać się jakoś? A może jeszcze się zaręczyć, pobrać, mieć z sobą dzieci? Absurd, temat na komedię czy realna możliwość?

Wystawiając "Zaręczyny" w Teatrze Telewizji właśnie w poniedziałek poprzedzający drugą turę wyborów, reżyser Wojciech Nowak i dramaturg Wojciech Tomczyk okazali się największymi performerami III Rzeczypospolitej. Odwieczna opowieść o miłości, która łamie logikę rodowego sporu, przeniesiona w realia współczesnej Polski byłaby polityczną prowokacją nawet bez dekoracji ustawionych przez komitety wyborcze. A wystawiona w oku cyklonu? Czy nie jest próbą obalenia ustroju siłą, zamachem na obecny system, uderzeniem w wojenną konstytucję polskiej polityki? Pisowcy i platformersi, tradycjonaliści i postępowcy stają w obliczu strasznej konieczności. Muszą przetrwać kurtuazyjne spotkanie zapoznawcze, a potem - strach nawet pomyśleć - związani ślubem swych dzieci jakoś ułożyć sobie z NIMI przyszłość.

Nieporozumienie, ulubiony temat teatru - pod piórem będącego w świetnej formie Tomczyka - tworzy partyturę marzeń. Boże, jak miło patrzeć, co potrafią zagrać Zamachowski i Stenka, Frycz i Gniewkowska, kiedy postaci mają kształt i kolor, gdy historia toczy się wartko, a dialog nie szeleści papierem, lecz skrzy się smacznym, inteligentnym humorem. Ubierająca Zamachowskiego Stenka, dialogi panów, sekretne rozmowy pań - wszystko palce lizać. Wojciech Nowak - jeden z najciekawszych twórców Teatru Telewizji, autor wstrząsającej "Stygmatyczki" - dyryguje całością, nie pozwalając na chwilę oddechu, mieszając w głowach, gubiąc tropy. Ciepło pokpiwa sobie z naszych umysłowych przyzwyczajeń, tworząc strony zawsze niepodobne do naszych wyobrażeń - owszem, urocze, ale i straszne zarazem.

Tomczykowy ukłon wobec "Ślubu" i "Wesela" jest oczywisty. Napędzające komediową intrygę nieporozumienia stawiają pytanie o warunki i możliwości porozumienia. Bez niego niepodobna będzie żyć, współdziałać, nawet przetrwać. I nie wystarczy do tego podobieństwo, które tworzy zanurzenie w swój czas, bliskość obyczajów, gustów, nawyków. Nie wystarczy, że ćwiczymy na takich samych rower-^^^ kach, jemy te same jogurty, słuchamy tych samych reklam. Wspólnota, którą Platon nazywa państwem świń, to za mało. Trzeba jeszcze przeżytych wspólnie wartości, historycznej pamięci, która opisze granice i - wyjaśniając, skąd przychodzimy - podpowie, dokąd zmierzamy (i po co w ogóle idziemy). Trzeba przyjaźni (miłości?), o której Arystoteles pisał w "Polityce", że państwo bez niej kuleje. Dlatego zaręczyny - figura politycznej zgody - staną się możliwe dopiero po odkryciu tego, co spaja. Nie wystarczy afekt młodych. Żywiołowa niepamięć, chwilowa chęć bycia razem przegrają z niezgodą i nieporozumieniem. Przed chocholim tańcem, przed nihilistycznym palicem pijaka ochronić może tylko uznanie tego, co najważniejsze. Narodowy panteon służy żywym i stanowi warunek przyszłości. Tylko w nim język polskiej wieży Babel może odzyskać spójność i sens.

Tomczyk kończy wprawdzie happy endem, ale kwalifikacja gatunkowa "Zaręczyn" nie zależy od tego, co napisał, ale od tego, co się w naszej Weronie wydarzy. Jeśli do zgody nie dojdzie, to pointa Tomczyka umieści sztukę w kategorii artystycznych prowokacji, politycznego absurdu czy dobrodusznej naiwności (w dziale pobożnych życzeń dla republikańskich sierot po PO-PiS-ie). Jeśli jednak jakoś zawrócimy szczęśliwie, unikając finału z Szekspira, to może rację będzie mieć Andrzej Horubała, który przeczuwa w "Zaręczynach" sztukę odwilżową. Nie, nie odwilż, ale jaskółkę odwilży. Zapowiedź nadchodzącej zmiany klimatu. Po długiej zimie, po zimnej wojnie. Oby się nie pomylił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji