Artykuły

Powrót na stare śmieci Witkacego

"Maciej Korbowa i Bellatrix" Stanisława Ignacego Witkiewicza w reż. Krystiana Lupy w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Łukasz Badula w portalu kulturaonline.pl

Krystian Lupa nie tyle rekonstruuje, co demontuje spektakl dyplomowy podopiecznych sprzed 2 dekad. Zza rusztowania przeziera psychodrama aktorów, próbujących znowu rozniecić ogień twórczego fermentu.

Jesteście niepoważni, nie wiem, co się tu dzieje -przerywa dyskusję Radosław Krzyżowski, opuszczając scenę. Stwierdzenie zasadne, ale, wbrew pozorom, nie odnoszące się jedynie do aktorów konfrontowanych z trudnym materiałem. Wyraźne zagubienie dojrzałej obsady grającej na nowo dyplomowe przedstawienie, wynika z czegoś więcej niż komunikacyjnych barier. Zwłaszcza, że gospodarzem ceremonii jest Krystian Lupa. Mistrz, u którego podział na to, co na scenie i to, co poza nią zawsze wydawał się umowny. Przynajmniej w fazie przygotowań do premiery. Nic dziwnego, iż przy reaktywacji dyplomu "Macieja Korbowy i Bellatrix" w Łaźni Nowej, Lupa totalnie zatarł granicę między granymi a grającymi. To eksperyment na krawędzi teatru, który może podzielić publiczność. Zapraszając do egzorcyzmów nad spektaklem sprzed ponad 20 lat, reżyser prędzej demontuje niż rekonstruuje. Widzowie szukający łatwej nostalgii mogą poczuć się nieswojo.

Mistrz i Stwórca

Lupę się kocha i ogląda pasjami albo ledwie toleruje i okazjonalnie podpatruje. To reżyser, którego nie bez przesady nazywa się demiurgiem teatru. Lupa jest nie tyle twórcą, co Stwórcą. Kreatorem powołującym do życia określone sceniczne mikro- społeczności. Kimś, kto z pewnością nie zadowoli się tymczasową projekcją idei na czas trwania spektaklu.

U Lupy ważne jest kolektywne doświadczenie, psychologiczne tarcia, hierarchie wewnątrzgrupowe, wreszcie transpozycja tego całego procesu na sferę scenicznej reprezentacji. To ostatnie bywa sporym wyzwaniem dla odbiorcy. Wraz z zachodzącymi w rodzimym teatrze zmianami, chyba coraz większym.

Teatr Lupy jawi się chyba jednym z ostatnich modernistycznych monolitów rodzimej kultury. Na przekór epoce cząstkowych idei, mieszanych konwencji, rozpolitykowanych manifestów, mistrz pozostaje wierny wielkim narracjom. Odczytaniom, które z materiałem źródłowym wchodzą w dyskurs nie tylko intelektualny, ale też emocjonalny czy duchowy. Tego typu transgresje owocują spektaklami niekoniecznie oderwanymi do codziennej rzeczywistości. Ostatnie przedsięwzięcie reżysera we wrocławskim Teatrze Polskim - "Wycinka. Holzfalen" zostało przecież przywitane jako aktualna refleksja nad oportunizmem elit artystycznych. Mimo tego, obcowanie ze światem Lupy nadal pozostaje kwestią podkręcenia receptorów. Inaczej łatwo rozminąć się z mistrzem. Mimo iż siedzi kilka metrów dalej.

Podrygi kieszonkowej bohemy

"Maciej Korbowa i Bellatrix" to w dorobku reżysera oryginalny, ale jednak appendix. Niesprawiedliwe byłoby więc porównywać łaźniowy eksperyment z wystawną adaptacją Bernhardta. Inna forma, inne skala, inny cel.

W zwierciadle krakowskiego przedsięwzięcia majaczą refleksy co najmniej dwóch istotnych dokonań mistrza. "Maciej Korbowa i Bellatrix" to zarówno spektakl dyplomowy studentów krakowskiej PWST z 1993 roku, jak też wcześniejsza o 5 lat inscenizacja w jeleniogórskim Teatrze im. Norwida. To właśnie ta druga sztuka okazała się u Lupy kropką nad i, jeśli chodzi o "porachunki" z Witkacym. Czytając ówczesne recenzje, można odnieść wrażenie, iż reżyser rozpętał na scenie nieznane dotąd witkacologom pandemonium. Zamykając publiczność w klatce i potęgując to, co przy odbiorze teatru groteski Witkiewicza nie zawsze jest podkreślanie. Ból niespełnienia, który idzie w parze z przeczuciem totalnej zagłady kultury. Zagłady obrazowanej hedonistycznymi podrygami "kieszonkowej" bohemy.

Jakże inaczej na tym tle wypada późniejsza, dyplomowa wersja "Macieja Korbowy". Katastroficzny happening zastępuje ekstrakcja tekstu na dwie płaszczyzny odczytań. Materie: Mityczna i Pierwotna to połówki jednego przegniłego jabłka. Dziś, gdy Lupa wgryza się w jego miąższ, kluczową kwestią jest fermentacja zachodząca w głowach byłej obsady. Bo "Korbowę" A.D. 2015 ogląda się głównie przez pryzmat pracy reżysera z aktorami.

Na kulturowym detoksie

Lupa de facto odkrył "Macieja Korbowę" dla polskiego teatru. Pierwsza dojrzała sztuka Witkacego, napisana ponoć w niecałe 3 tygodnie, świeżo po powrocie z frontu bolszewickiej rewolucji, jest typowym dziełem przejściowym (by nie powtarzać za Janem Błońskim - nieudolnym). Utwór z jednej strony antycypuje tezy autorskiej filozofii o zaniku uczuć metafizycznych, z drugiej - na podobnej zasadzie co wczesna powieść "622 upadki Bunga" wiele czerpie z rezerwuaru młodopolskiej dekadencji.

Galeria postaci gromadząca się wokół tytułowego guru to znudzona arystokracja, "niepraktykujący" artyści, wyznawcy magii, filozofowie, ludzie sceny. Osobnicy na kulturowym detoksie, wyczekujący jakiejś wielkiej iluminacji. Sam Witkacy określił ich "bandą zdegenerowanych ludzi na tle mechanizującego się życia", w postać charyzmatycznego Korbowy programując misję preparacji "sztucznych uczuć". Misję z tych niemożliwych i zwieńczonych klęską, ale odpowiadającą temu, co dzieje się w otoczeniu bohaterów. Refleksji cywilizacyjnej towarzyszy zarazem gra płynną, zmienianą niczym rękawiczki płciowością, którą Korbowa toczy na przemian z Bellatrix i Cayambe.

Big reunion, czyli powtórka z pisania matury

Trudność z absorpcją tych wszystkich treści posiada w nowym projekcie Lupy jakby drugie dno. Witkacy wizualizował gromadę odszczepieńców w skali 1:1, choć z typowym dla teatru absurdu przechyłem. Na deskach Łaźni Nowej tymczasem trwa jakby jedna wielka symulacja kolektywnego upadku. Symulacja, którą dojrzała obsada przeprowadza w nie zawsze składny sposób. Śmietnisko cywilizacyjne Witkacego stało się starymi śmieciami, do których powrót oznacza większy niż kiedyś dystans. I to widać na twarzach, słychać w głosie i czuć w emocjach.

"Reunion" absolwentów PWST, Lupa dzieli dość precyzyjnie na fazy "rekonstrukcji" i "materiałów dodatkowych". Zabieg rodem z kolekcjonerskiego wydania DVD, gdzie wersji reżyserskiej towarzyszą atrakcyjne materiały z planu, często bardziej ciekawe od kolejnego seansu filmu. I tak po trochę jest z nowym "Korbową". Całe napięcie ustanawia tu część trzecia, gdzie aktorzy porzucają witkacowskie kostiumy i własnymi słowami próbują uchwycić istotę warsztatowego wyzwania.

Na ile duże to wyzwanie, uświadamiają wspomniane etapy "rekonstrukcyjne". Publiczność, oczywiście oddzielona od sceny kratą i kurtyną (odsłoniętą), jak pod mikroskopem obserwuje zmagania aktorów z dyplomowym materiałem. Jest w tym coś z koszmarnego snu o ponownym pisaniu matury, ale też gorzkiej prawdy o aktorstwie samym w sobie. I nie chodzi nawet o upływ czasu, weryfikujący stosunek do granej postaci (choć użycie nagrania "When I'm 64" Beatlesów jest wielce ironiczne). Lupie udaje się przede wszystkim wyzwolić w zespole skalę osobistych emocji, których bieguny wyznaczają ofiarna identyfikacja z graną postacią i poczucie braku oparcia w odległej czasowo wizji.

Opiekun wycieczki czy przewodnik po muzeum?

Widownia ogląda to wszystko razem z sekundującym aktorom Lupą. Opiekunem wycieczki do przeszłości, który, jeśli trzeba, wyprowadzi z garderoby na scenę czy podpowie, w jakim kierunku zmierza zachowanie postaci. Reżyserskie uwagi typu: To jest cierpienie nadają przedstawieniu charakter muzealnej inspekcji. Ożywione eksponaty znajdują dla siebie małą enklawę wolności. W zamykającym spektakl epizodzie, gdzie już bez Lupy, za to pod opieką Tomasza Węgorzewskiego (z muzyką Ash Ra Tempel i Mozarta) dokonują analizy podjętego zadania.

Analiza przeprowadzona trochę po omacku, ale dla widzów chyba najbardziej interesująca. Wiele z padających wówczas słów, jak te Pawła Deląga o przywiązaniu do początków, ciągłym podpinaniu się do jakiejś sieci, mogłoby posłużyć za motto łaźniowego projektu. Małgorzata Maślanka czy Agnieszka Trzyna sugerują jednocześnie, iż to se ne vrati. Jeśli nie brak towarzyskiej konsolidacji, to znowu prywatne, ułożone życie nie idzie w parze z przekazem witkacowskich wyziewów. Przepraszam za spóźnienie w pewnym momencie staje się tu słowem- wytrychem.

Symbolicznie brzmią również czytane przez Tadeusza P. Łomnickiego prasowe doniesienia o dewastacji zabytków przez islamskich ekstremistów. Tu praca nad wieszczącym katastrofę duchową Witkacym, a tam - katastrofa realna, dewastująca fundamenty ludzkiej kultury. Co jest bardziej istotne?

Po zasuniętej kurtynie pozostaje ciemność i rozmowy aktorek o dostaniu nowej roli. Wehikuł czasu Lupy został wyłączony. Trzeba zrobić restart rzeczywistości. Pomyśleć o prozie codziennego życia. Być poważnym w niepoważnej sferze. I czekać, aż mistrz ponownie zwoła grupę rekonstrukcyjną. Aktualnie należy szukać go w Chinach.

Premiera spektaklu "Maciej Korbowa i Bellatrix" odbyła się 28 kwietnia w Łaźni Nowej. Kolejne spektakle w połowie maja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji