Artykuły

HAMLET CZYLI ZAGADNIENIE ENERGII

SZEKSPIROWSKI "Hamlet" dwukrotnie odwiedził Warszawę w okresie ostatnich miesięcy. Pojawił się w Teatrze Dramatycz­nym, zapożyczywszy twarzy, gestów i ru­chów od jednego z najpopularniejszych,a zarazem najświetniejszych naszych młodych aktorów, Gustawa Holoubka. Zjechał też do nas znad Wełtawy, razem z zespołem Narodniho Divadla, którego dzieje tak często i tak wzruszająco kojarzyły się ze sprawa­mi polskimi. Ale mamy przecież w nieprze­dawnionej pamięci innych jeszcze Hamle­tów: tego z filmu 0liviera; tego, któremu Adam Hanuszkiewicz w warszawskim Tea­trze Powszechnym nadawał cechy współ­czesnego "gniewnego człowieka". A także Hamleta krakowskiego, Leszka Herdegena, realizującego ideę protestu całej generacji, zbuntowanej przeciw starszym.

ILUŻ w moim życiu widziałem Hamle­tów, ile razy czytałem tragiczną historię duńskiego królewicza! Z okresu gimnazialnego pamiętam jeszcze Karola Adwentowi­cza, który miał w tej roli coś z podniebne­go orła, a posiadał wspaniałe akcenty obu­rzenia przeciw dysharmonii świata. Nie wi­działem, niestety, Wojciecha Brydzińskiego, który był kiedyś na naszych scenach god­nym następcą Adwentowicza. Ale za to oglądałem Karola Bendę, Aleksandra Wę­gierkę, ba, nawet Stanisławę Wysocką (z której okrutnie żartował - z tej okazji, Zygmunt Nowakowski, że gdy grała tę rolę na krakowskim Wawelu, cały batalion stra­ży ogniowej musiał ją zapędzać do Smoczej Jamy). Po wojnie widziałem: Mariana Wyrzykowskiego, Hanuszkiewicza (w Poznaniu u Horzycy i w Warszawie), J. L. Barrault, L. Herdegena, Brejdyganta przedstawienie kaliskie, no i dwa przedstawienia najnow­sze: czeskie oraz Holoubka. Przypuszczam zaś, że nie jestem wcale odosobniony pod tym względem wśród polskich widzów. Od 200 niemal lat ta sztuka Szeksp:ra raz po raz u nas na sceny powraca, w coraz to no­wych kształtach. Można nawet uważać kra­kowską inscenizację "Hamleta" z roku 1823 za datę w dziejach naszej myśli romantycz­ni. Wtedy to młody aktor krakowski, Adam Włodek odważnie wystawił tekst Szekspi­ra nieprzerobionego wedle gustów pseudo-klasycznych; naraził się w związku z tym na gromy i wymyślania krytyki,która uznała, że byłoby to "niegodne" zajmować się "rozbiorem" tak "barbarzyńskiego dzie­ła . W tym samym mniej więcej czasie młody Adam Mickiewicz dawał swym pier­wszym publikowanym utworom motta z "Hamleta" w języku oryginału. Mickiewicz był człowiekiem programowej walki ro­mantycznej. Ale przedtem Wojciech Bogu­sławski próbował wielokształtną strukturę szekspirowskiego arcydzieła zamykać w cia­sne ramy pseudoklasycznych "trzech jedno­ści", czasu, miejsca i akcji. Z różnych po­wodów (moralnych, a zapewne i patrioty­cznych) zmieniał zakończenie utworu, daro­wując życie Hamletowi, wprowadzając go nawet na tron. nie pozwalając zatriumfo­wać przywłaszczycielom i uzurpatorom ko­rony, zbrodniczym Klaudiuszom, w których może widział - Fryderyków II-gich, Ka­tarzyny, Marie, Teresy *)...

Nie tylko u nas, ale na całym świecie ka­riera "Hamleta" ciągnie się w sposób nie­przerwany. I równie dawny, równie gorą­cy jest spór o zasadniczy sens "Hamle­ta". Wielki nowoczesny wielbiciel dzieła szekspirowskiego J. W. Goethe, uznawał duńskiego królewicza za duszę szlachetną, piękną, wyrafinowaną, bardzo złożoną i absolutnie do czynu niezdolną. Zadanie, jakie złożył na barki Hamleta duch jego za­mordowanego ojca, zadanie zemsty za tę zbrodnię, jej ukarania - przerastało, zda­niem Goethego, siły genialnego młodzień­ca, stworzonego raczej do rozmyślań, stu­diów, kontemplacji. Na dnie tak sformu­łowanych pojęć o "Hamlecie" tkwi przeko­nanie, za czasów Goethego niezmierne roz­powszechnione, o zasadniczej "antynomii", istniejącej rzekomo między inteligencją a wolą, czyli zdolnością rozwijania energii. Przez cały wiek XIX ów pogląd, sformuło­wany tak ostro przez Goethego, był opinią przeważającą w krytyce. Autor "Fausta" cieszył się przecież ogromnym autorytetem jako poeta, dramatopisarz, krytyk estetyk i... długoletni dyrektor weimarskiego tea­tru. Za pośrednictwem romantyków (np. Victora Hugo) pogląd ten popularyzował się szeroko. Później odpowiadał "dekadenckim", schyłkowym ideom, osnuwającym urok bo­haterstwa dokoła szlachetnej i ultra inteligenckiej "niezdolności do czynu". Tak ro­zumiał Hamleta, tak go uroczyście witał w pięknym eseju, pisanym w latach 80 XIX w eku, wielki pisarz, Anatole France, ("Wszystko wie, tylko nie wie, co czynić", mówił wtedy o Hamlecie autor "La Vie Litteraire": "il sait tout et il ne sait que faire"). Pamiętamy też, że za "polskiego Ham­leta" uważano wtedy bohatera Sienkiewi­czowskiego "Bez dogmatu"...

Być może, iż teoriami o bezpłodnej inte­ligencji, o niezdolności do czynu Hamleta miał nabitą głowę jeden z naszych wielkich aktorów, Kazimierz Kamiński, gdy w 1904 roku przyszedł w odwiedziny do autora "Wyzwolenia", Stanisława Wyspiańskiego, z prośbą o podyskutowanie na hamletowskie tematy. Wyspiański chętnie się zgodził. I oto ówczesne rozmowy miały skutek dwo­jaki. Po pierwsze: autor "Wesela" rozbił w puch dotychczasowe wyobrażenia Kazimierza Kamińskiego na temat "problemu Hamleta". W rezultacie - jak wyznał po­tem Kamiński w swej "Autobiografii" - niezrównany Stańczyk z "Wesela" nigdy już nie zagrał roli duńskiego królewicza. Po wtóre zaś - z owych rozmów i dyskusji powstało Wyspiańskiego studium o Hamle­cie. Książka napisana w parę tygodni i bar­dzo szybko wydana, oczywiście "na koszt autora".

Trzeba pamiętać, że Wyspiański był w tym czasie gorącym wyznawcą teorii o wartości działania, o znaczeniu czynu. Tym przekonaniem różnił się od znacznej części swych literackich rówieśników, głoszących kult "tego, co nie istnieje", Nirwany, nico­ści, śmierci. Otóż Wyspiański był przeko­nany, że życie ma sens i że ten sens na­daje mu właśnie -- czyn, działanie, czyli tworzenie. Tym przekonaniem był zabar­wiony cały jego pogląd na Polskę - i na sztukę. Otóż, odczytawszy na nowo "Ham­leta", Wyspiański doszedł przede wszyst­kim do wniosku, że Hamlet w gruncie rze­czy nie wierzy w Ducha. By zrozumieć war­tość tego odkrycia i jego przełomowość, warto przypomnieć,że nawet tak wybitny pisarz niemieckiego Oświecenia, jak Les­sing, przyznawał Hamletowi wiarę w duchy i całe Hamletowskie postępowanie właśnie wiarą wyjaśniał. Tymczasem Wyspiański to wszystko, co jest związane ze stosunkiem Hamleta do ducha ojca, przypisuje po pro­stu pozostałościom dawnego "dramatu zem­sty", dramatu pochodzenia na wpół średniowiecznego, który Szekspir adaptował,jak wiele starych tekstów. Przez pietyzm dla starych legend i mitów (pietyzm podobny do tego, jaki np. odczuwali Ateńczycy z V wieku wobec legend homeryckich) Szekspir pozostawił, wedle Wyspiańskiego, sporo re­liktów z dawnego Hamleta w swym nowo­czesnym, a natchnionym dziele. Ale sam był człowiekiem Renesansu, studiował na nie­mieckim uniwersytecie,czytał Montaigne'a, znał może dzieła Kopernika. Drogą samo­dzielnego rozumowania zyskuje Hamlet przekonanie o zbrodni popełnionej przez stryja Klaudiusza na ojcu swoim, przy ci­chym współudziale matki. Ale to osobiste przekonanie będzie bezużyteczne tak długo, dopóki nie zostanie wsparte dowodami. Ca­ły ogromny wysiłek inteligencji i woli Ham­leta zmierzać więc będzie do uzyskania ta­kich właśnie dowodów. Stanie się to np. przy pomocy przedstawienia,które odtwo­rzy przypuszczalny przebieg morderstwa. Ale gdy już raz zdobędzie pewność i do­wody zbrodni Klaudiusza, Hamlet - wedle Wyspiańskiego - zwleka, ponieważ jako człowek nowoczesny jest zdania, iż należy słę mścić tylko za krzywdy własne, a nie cudze i dawne. I dlatego dopiero kilkakrot­ne zamachy Klaudiusza na życie samego Hamleta wcisną królewiczowi do ręki miecz zemsty. Myślę, że w tym wywodzie Wys­piański aluzyjnie myślał o walce Polaków przeciw zaborcom. Że Hamlet był człowie­kiem Renesansu, wraz ze swym twórcą Szekspirem - o tym dobrze wiemy. Sta­nisław Vincenz napisał piękną rozprawkę "Hamlet jako czytelnik", gdzie przenikli­wie rekonstruował, na podstawie słów szek­spirowskiego bohatera - przypuszczalny spis jego lektur. Ale najciekawszą dla nas myślą Wyspiańskiego jest stwierdzenie, iż niewątpliwa inteligencja Hamletowska by­najmniej nie niweczy jego woli. Otóż war­to tu podnieść, że nowsze badania psycho­logiczne całkowicie potwierdzają ten pogląd.

Okazuje się, że w gruncie rzeczy nie ma wcale antynomii między wiedzą i umiejęt­nością jej zużytkowania (bo tak zdefinio­wałbym inteligencję), a zdolnością działa­nia. Do takiej konkluzji wiodą na przykład obserwacje psychopatologiczne. Psychopaci cierpiący na rozkład woli w wielu wypad­kach rekrutują się spośród jednostek o po­rażonej czy nie rozwiniętej inteligencji. In­teligencja podsyca i podnieca zdolność roz­wijania energii, nie osłabia jej (oczywiście w granicach prawidłowości ujętej statysty­czni). Już sam zresrtą wysiłek, jakiego wymaga zdobycie wiedzy nowoczesnej, za­kłada z góry niepowszednią i metodycznie rozwijaną silę woli. By poprzeć te obserwacje. powołajmy się na przykład, jakiego nam dostarczy literatura współczesna: w "Dżumie" Camusa przedstawiciel nowocześ­nie pojętego heroizmu, doktor Rioux, to nie­pospolity uczony, który umie w najtrudniejszych warunkach zorganizować wytrwałe, choć początkowo niemal beznadziejne - działanie. Przykład z innej dziedziny:w wielu krajach w Ruchu Oporu przeciw hi­tleryzmowi dużą rolę grali świadomi pod­staw swego działania intelektualiści.Samo słowo "intelektualista (intellectuel"), jak niedawno ustalono, uformowało się we Francji w momencie śmiałej akcji lewico­wych "initellectuels" przeciw krzywdzie, ja­ka spotkała niewinnego kpt. Dreyfusa: byli w tym gronie pisarze (Zola, France, nawró­cony na wiarę w działanie), uczeni (np. Henri Wallon),filozofowie. Jak widzimy dość daleko zawiodły nas rozważania, dotyczące stosunku Hamleta do problemu działania. Ale sprawa duńskiego królewicza mieści w sobie i inne jeszcze zagadnienia. Wspomnie­liśmy już o sprawie "buntu pokolenia", który w swej niedawnej (sprzed 6 lat) kra­kowskiej interpretacji zaznaczył młody aktor, Leszek Herdegen. Istnieją w tekście podstawy do przypuszczenia,że wbrew Goethemu - a w tym wypadku takie i Wyspiańskiemu - Hamlet nie działa samot­nie. Wskazuje na to motyw przyjaźni do Horacego, przyjaźni, która się wydaje nie tylko koleżeństwem i wspólnością studiów (w Wittenberdze), ale i solidarnością w działaniu: Hamlet wtajemnicza przyjacie­la w swe plany, wspólnie organizują przed­stawieni jako "pułapkę na myszy", razem zjawiają się na cmentarzu, Horacy jest se­kundantem w decydującym pojedynku, on wreszcie zamyka oczy umierającemu króle­wiczowi i szepce mu w uszy słowa pożeg­nań. Ale także i z innymi swymi rówieś­nikami zdaje się Hamlet nawiązywać nici zrozumienia: nawet z Laertesem, którego los umieszcza w obozie przeciwnym, nawet ze swym następcą Fortynbrasem, z drugiej strony nie brak w utworze sarkastycznych wypadów przeciw "starcom". I dlatego cie­kawa mi się wydawała koncepcja Herdege­na (zaznaczona już w samym rysunku roli) by Hamleta zrobić reprezentantem całego "pokolenia". Jeśli "konfliktu pokoleń" nie będziemy pojmowali dosłownie i ciasno, lecz jako wyraz szlachetnej potrzeby samodziel­ności myślowej, postępu, wiecznej rozmowy - warto tu się doszukać myśli aktualnych.

Dalsze zagadnienie - to sprawa króla i jego dworu. Pamiętam przedstawienie "Ha­mleta", dość zresztą nieudane, tuż przed wojną, w warszawskim Teatrze Polskim. Słowa "można się uśmiechać, a być łotrem" zabrzmiały tu z ogromną i niezmiernie ak­tualną siłą. Była wiosna 1939 roku. zbrod­nie Mussoliniego, Hitlera, gen. Franco i in­nych dyktatorów oraz ich wspólników po­dyktowały jednemu z francuskich pisarzy, Andre Malraux, określenie, po dziś sław­ne: "czasy pogardy", "les temps du mempris". Pogardy dla czego? Dla ludzkiej godności, stanowiącej podstawę moralności współcze­snej.

Nie sama przy tym zbrodnia była przed­miotem oburzenia, ale i jej bezkarność, dozwalająca na spokojny uśmiech przestępcy.

Ale przy słuchaniu "Hamleta" oburzenie, jakie wywołuje król Klaudiusz, zależy tak­że i od reprezentowanej przez niego siły. Im większe niebezpieczeństwo bije od Ha­mletowskiego przeciwnika, tym większe znaczenie moralne owego konfliktu: król - królewicz. Widzieliśmy przecież spektakle, w których Klaudiusz był sobie spokojnym i nieco nerwowym żonkosiem, małą istotą, która się dostała między ostrza potężnych szermierzy niemal jak dobroduszny Polo­niusz. Takie postawienie sprawy ogromnie uboży sens całej tragicznej historii "Hamle­ta". Natomiast we wspomnianym przedsta­wieniu krakowskim Zdzisław Mrożewski był bardzo wyrafinowanym królem, w Kaliszu w spektaklu Tadeusza Byrskiego - Tadeusz Kubalski ściągał na siebie uwagę siłą swego przestępstwa, którego nawet przejmują­ca skrucha nie mogła usunąć w cień. Silne wrażenie wywarła na mnie w przedstawie­niu czeskiego Narodniho Divadla w Polsce relacja: król - Poloniusz. Król groźny, dziki, gwałtowny, pierwotny, jak SS-owiec i - obok niego, układny, cyniczny, obwie­szony orderami wazeliniarz, urzędnik zdol­ny do wykonania każdego rozkazu, Poloniusz.

Wreszcie - sprawa Ofelii.Ileż aktorek o tej roli marzyło i jak różnie ją rozumia­ły! We wspomnianym już spektaklu cze­skim Ofelia jest młodą dziewczyną, prze­straszoną zadaniami, jakie jej przypa­dły w udziale. W scenie podsłuchiwa­nia Hamleta żegna się ze strachu, zanim zajmie miejsce, które jej ojciec i król prze­znacza. W czasie przedstawienia prawie ni­czego nie rozumie, co się dokoła niej dzieje. W scenie szaleństwa jej małe serduszko jest jakby dzwonem bardzo już bliskim pęknięcia. Połączeniem kobiecości i wdzię­ku dziecięcego- ta Ofelia brzmiała jak tra­giczne wydanie Jouvetowskiej Anusi ze "Szkoły żon". Niestety, w Holoubkowsklm "Hamlecie" słabo zabrzmiały sprawy, który­mi mogła zagrać rola Ofelii. Hamlet w tym ujęciu zajmuje od początku wobec świata stanowisko pełne kpiny, podszytej zniechę­ceniem i wstrętem, jak w "Kaliguli" Camusa. Raz tylko ten Hamlet zdaje się bu­dzić z odrętwienia duchowego: w miłosnej scenie z piękną i młodą dziewczyną. Ale wvstarczy odrobina różu pozostawiona przez Ofelię na dłoni królewicza, by zburzyć tak­że i tę ostatnią iluzję (Nawet i to było nędzną komedią, źle zmontowanym kłam­stwem). Hamlet znów zapada w stan swe­go drwiącego nihilizmu. Szkoda, że partnerka nie nawiązała w tej scenie kontaktu z Hamletem, kontaktu, który by mógł uczynić jaśniejszą koncepcję całego przedstawienia.

Poprzez pryzmat Hamletowski staraliśmy się spojrzeć na różne problemy, dość od tea­tru dalekie. Tę samą metodę będziemy pró­bowali stosować także i w dalszych naszych felietonach. Ileż po temu okazji dają sztu­ki naszych pisarzy: - "Zemsta" Fredry, "Dziady" Mickiewiczowskie, dramaty Sło­wackiego Norwida i Wyspiańskiego, "Dwa teatry" Szaniawskiego, "Świadkowie, czyli nasza mała stabilizacja" Różewicza! A mo­że i inne utwory? Związek teatru i litera­tury z życiem będzie głównym przedmiotem i tematem naszych rozważań. Bo jak po­wiedział Thornton Wider: "Celem literatu­ry jest notowanie najlżejszych drgnień ludzkiego serca".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji