Artykuły

Leonce i Lena

Niektórzy z krytyków, oma­wiając tę poetycką igraszkę Buchnera,podkreślają jako pewną osobliwość, że znalazła się ona w dorobku autora dramatów o takim ciężarze gatunkowym jak "Śmierć Dan­tona" czy "Woyzeck". Zdają się jednak zapominać,że cała twórczość tego genialnego mło­dzieńca powstała między jego dwudziestym a dwudziestym czwartym rokiem życia, a więc w okresie, w którym ka­żdy, najświetniejszy nawet i najbardziej oryginalny talent szuka dopiero swej drogi,przerzuca się gorączkowo z jedne­go ekstremu w drugi, próbu­je mierzyć się z najbardziej kontrastowymi zadaniami. Tę sztukę Buchner napisał na rok przed śmiercią, w wieku lat dwudziestu trzech; przy całej swej niezwykłej dojrza­łości był właściwie jeszcze chłopcem. Pisał ją w Strassburgu, gdzie bliskie były wówczas kontakty z literatu­rą i kulturą francuską. A są to właśnie lata, kiedy w "Revue des deux mondes" ukazu­ją się zachwycające, niczym nie przypominające panującej wówczas wszechwładnie ma­niery napuszonego i grandilokwentnego romantyzmu, mi­niaturki dramatyczne niezna­nego pisarza: Alfreda de Musset... Musiały one przemówić do imaginacji i intelektu mło­dego Niemca. "Leonce i Lena" to typowa młodzieńcza "prób­ka na temat", nieomal pla­giat literacki w stosunku do swoistej, na wskroś oryginal­nej formacji poetyckiej klej­nocików mussetowskich: zwła­szcza w stosunku do "Fanta­zja". Mamy tu do czynienia nie tylko z pokrewieństwem sa­mej faktury: owego szczegól­nego połączenia fantastyki i filozofii, ironicznej groteski i lirycznej rozlewności, rozbujałej trawestacji baśniowej i ostrego widzenia rzeczywisto­ści,tak charakterystycznego dla Musseta - ale wręcz z pa­ralelizmami w motywach: księżniczka z bajki, ucieczka przed narzucanym małżeń­stwem, sceptyczny błazen-fan­faron, komiczny władca...

Zapewne można tu znaleźć i pewne akcenty społeczne, bliskie całej radykalnej posta­wie autora Woyzecka; ale w sumie zastosowana tu poetyka nie zdaje się szczególnie pa­sować do temperamentu twór­czego Buchnera, i już na pier­wszy rzut oka zdradza swą wtórność; to raczej nieobowiązująca wprawka, ćwiczenie warsztatowe w materiale ob­cym, a w każdym razie słabo jeszcze opanowanym.

Toteż już sam wybór tego utworu przez Teatr Dramaty­czny wydaje się niezbyt zro­zumiały. Jeżeli chodzi o uka­zanie nieznanego u nas wła­ściwie autora,to Leonce i Le­na daje najsłabszy stosunkowo wgląd w jego problema­tykę artystyczną i ideową. Z punktu widzenia zaś poetyki, gatunku literackiego, który ta fraszka ma reprezentować, bez porównania lepiej było oczy­wiście sięgnąć do jej genial­nego wzorca - do dramaturgii samego Musseta (który, nota­bene, z niewiadomych powo­dów, jest niesłychanie rzadko pokazywany ostatnio na na­szych stołecznych scenach). Świetna przenikliwość i wciąż jeszcze świeża odkrywczość psychologiczna, mistrzostwo dialogów, bezbłędne poczucie konstrukcji dramatycznej, ja­sność i ostrość wizji rzeczy­wistości, które przy pozornej dezynwolturze charakteryzują twórczość Musseta, u Buchne­ra roztapiają się w niepow­strzymanym wielomówstwie; to, co tam jest prawdziwą poezją, tutaj przeradza się nierzadko w monotonne i nu­żące poetyzowanie...

Mimo wszystko jednak, utwór zdradza "pazur" auten­tycznego artysty i może prze­mówić ze sceny swym mło­dzieńczym urokiem i szczero­ścią swej pasji, przebijającej poprzez udany sceptycyzm i relatywizm. Niestety jednak przedstawienie nie tylko nie pozwoliło zabrzmieć jego wła­snej, wątłej, ale pełnej swoi­stego czaru melodii, nie tyl­ko nie stuszowało braków tekstu, ale pozbawiło go w ogóle sensu - artystycznego i myślowego. I to mimo trafnej na ogół obsady. Elżbieta Czy­żewska jako Lena, Edmund Fetting jako Leonce dobrze podawali tekst, mieli dużo wdzięku i lekkości; Wojciech Pokora inteligentnie zagrał Waleria (który stanowi tu odpowiednik mussetowskiego Fantazja),a Aleksander Dzwonkowski w roli grotesko­wego monarchy-safanduły za­błysnął nieodpartym komiz­mem; ale wszystko to utonęło w powodzi niezliczonych i pretensjonalnych "efektów" inscenizatorskich i wśród nie­słychanie ciężkich i absolut­nie niezrozumiałych "symboli",zastosowanych w scenografii. Twórcy tego spektaklu jak­by uwzięli się, ażeby skom­promitować(termin dziś tak modny i tak opacznie poj­mowany) właśnie tę poetykę,te środki wyrazu, których do­maga się tekst autorski. Wszy­stko to zapewne w imię tzw. nowoczesności; ale, nie­stety, zła to przysługa oddana tej sprawie, ponieważ utwór Buchnera, pomimo wszystkich swych błędów, jest w orygina­le stokroć bardziej "nowocze­sny", aniżeli jego realizacja, powtarzająca znane nam już i zużyte w ciągu ostatnich lat chwyty scenograficzne i reży­serskie; mają one w sobie coś z ciężkości i natręctwa manie­ry "ekspresjonistycznej". Szko­da; bo przecież i Laskowska i Szajna to artyści utalento­wani, których stać na praw­dziwie nowatorską i twórczą interpretację opraco­wywanego tekstu.

"Kategorie przemieszane straszliwie" - jak mówi w tej sztuce król Piotr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji