Gra z cieniem (fragm.)
21 marca
Tak się złożyło, a raczej nie złożyło, że choć dzisiaj już sobota nie odnotowałem do tej pory "Wesela" w poniedziałkowym Teatrze Telewizji, dokładnie w osiemdziesiątą rocznicę już legendarnej krakowskiej premiery.
Nie lubię Wyspiańskiego. Był na pewno genialnym wizjonerem i posiadał absolutny słuch na sprawy narodowe, lecz też i rozległe treści wielkich zagadnień i wspaniałych obrazów wyrażał przy pomocy maniery poetyckiej dość często w sposób niezamierzony aż śmiesznej. Ale przed "Weselem" padam na kolana. W całej naszej poetyckiej literaturze dramatycznej chyba tylko Mickiewiczowi w pewnych fragmentach "Balu u Senatora" oraz Fredrze przede
wszystkim w "Zemście" udało się, jak Wyspiańskiemu w "Weselu", osiągnąć ową nieporównywalnie cudowną płynność dialogu. Podczas, gdy w innych utworach Wyspiańskiego odstręcza od nich poetycka maniera, w "Weselu" wydaje się niepowtarzalną doskonałością. I co również niezwykłe: po osiemdziesięciu latach, w rzeczywistości tak bardzo odmiennej od tamtej już tylko historycznej, Polska Wyspiańskiego niezmiennie porusza, a także i głębokim wzruszeniem przejmuje. Wiele by zatem przemawiało, aby spektakl wyreżyserowany przez Kulczyńskiego i z obsadą złożoną z samych w przytłaczającej ilości znakomitych nazwisk aktorskich przyjąć bez zastrzeżeń. Lecz jednak...
Zgodnie z tradycyjną inscenizacją "Wesela" Jan Kulczyński nie wyszedł poza ciasne wnętrza wiejskiej chałupy, w pewnością zdając sobie sprawę, iż w stosunku do sceny teatralnej ekran telewizyjny pomniejsza przestrzeń. Nic na tym nie straciły, a pewnie i zyskały wszystkie sceny kameralne, na zbliżeniach, natomiast całkiem przepadło przejmujące zakończenie. Chyba się też pomylił reżyser powierzając rolę Poety Wojciechowi Pszoniakowi, ten świetny aktor, tak, jak go w tej roli odebrałem, mało był młodopolskim poetą. Nie jestem również pewien, czy najlepiej w roli Racheli czuła się Jadwiga Jankowska, bo chociaż promieniała z niej fascynująca uroda oraz urzekający talent, chyba nie była Rachelą Wyspiańskiego. Podobne zastrzeżenia odniósłbym i do Zbigniewa Zapasiewicza, grającego Żyda. Zachwycił mnie natomiast Gustaw Holoubek w roli Stańczyka. Wielka aktorska kreacja, bezbłędna w każdym słowie i akcencie. A ponieważ i świetny okazał się Jan Englert, jako Dziennikarz, ta bodaj scena z drugiego akta zrobiła na mnie wrażenie największą, co wcale nie znaczy, że mimo kilku zastrzeżeń sukces reżysera w efekcie ogólnym nie był znaczący. Piękny wieczór!