Zwierciadło narodowej duszy
Dawno już stwierdzono, że w "Weselu" Stanisława Wyspiańskiego każdy może znaleźć dla siebie to, co zechce. Tragedię lub komedię, rozpacz czy nadzielę. Ale ta dowolność interpretacji jest jednak bardzo względna. Szczęśliwe są te epoki, które mogą wybierać. Nie wydaje się, by nam to było dane. Nie jestem też pewna, czy decydując o włączeniu do kanonu klasyki telewizyjnego teatru spektaklu Jana Kulczyńskiego oraz kierując go teraz właśnie do powtórnej emisji na małym ekranie, zdawano sobie sprawę, jak niesłychanie ostre, aktualne, pulsujące prawdą życia stanie się dziś to widowisko. Każdy widzi w "Weselu" to, co chce w nim zobaczyć. Cóż, dziś trudno w nim nie zobaczyć rozprawy nie tyle o narodowych mrzonkach, jak to w swoim czasie ironicznie określano, co o narodowej rzeczywistości. Na weselu poety Lucjana Rydla z gospodarską córką z podkrakowskiej wsi zebrali się przedstawiciele stanów, którym dotychczas najtrudniej się było porozumieć, bowiem historia i obyczajowość wyżłobiły między nimi głęboką przepaść. Dopiero nadchodzący wiek pary i elektryczności powoli zdoła ją zasypać. Podziały, które w "Weselu" odbijają się jak w zwierciadle, czasem w komiczny, czasem w groteskowy, a czasem w tragiczny sposób, stanowią główną materię dialogu. Tych wspaniałych rozmów, w których miasto stara się zrozumieć wieś, a wieś dorosnąć do miasta i w rezultacie tylko ksiądz i Żyd znajdują naprawdę wspólny język.
Jedni i drudzy boją się przeszłości. Prawem życia jest jednak zapominanie - przeminie więc również dawna wrogość. Choć więc "to co było, może przyjść", prawdziwą szansą jest możliwość porozumienia, wspólnota celów. Symbolem tego pozostanie rozśpiewana, roztańczona bronowicka chata. Kiedy jednak przyjdzie ta pora, że Chochoł stanie się jedynie literackim ozdobnikiem, plastycznym ornamentem?
Jakże znakomita, zdumiewająca jest to sztuka. I świetne, wspaniale zagrane przedstawienie. Przypomnijmy, że premiera "Wesela" w TV odbyła się w roku 1981.