Życie Teatru
Nasze sztuki oryginalne, osnute na tle wojny, pisane były przeważnie przez pisarzy, którzy nie brali bezpośredniego udziału w walkach. Stąd też zakres "tematów" tych utworów nie jest zbyt rozległy. Żeromski ("Ponad śnieg") związał potężny dramat psychologiczny z krwawym napadem bolszewików na dwór. Sieroszewski w swym świetnym melodramacie ("Bolszewicy") główny nacisk położył na charakterystykę komisarskich bandytów, którzy gospodarują również we dworze polskim. U Kiedrzyńskiego ("Pocałunek wojny") jest także napad na dwór przez chłopów i bolszewików, ale istota sztuki polega na satyrycznym rysunku "żubrów" kresowych, którzy goszczą u siebie przymusowych emigrantów z Warszawy. Chełmicki ("Miłość i wojna") i Fijałkowski ("Wierna kochanka") widzą w walkach wojennych pretekst do malowania romantycznej przygody. Prawda ohydy wojny nowoczesnej zredukowana jest w utworach tych pisarzy do sumarycznych relacyj cudzych. Natomiast bardzo obfita okolicznościowa poezja wojny wyraża na różne tony głód legendy. Wszystkie pieśni legionistów ożywia wiara, że "ze czcią ujmiecie pogięte pałasze i zawiesicie na ścianach wysoko i łzą serdeczną zabłyśnie wam oko, - gdy wam opowiadać będą dzieje nasze".
Dominuje więc, oczywiście, pełen rozmachu i samouwielbienia "rapsod ułański", płynie radośnie fala rozkochania się w nieustraszonym polskim kawalerzyście. Zdawałoby się z tych pieśni, że wojna - to tylko tryumfalny pochód niewiarogodnych bohaterów i ucieczka tchórzów.
Tymczasem... tymczasem wiadomo, że trzy wielkie państwa zachodnie, uzbrojone w najpotężniejsze machiny zniszczenia, przez długie, jak wieki, cztery lata zmagały się rozpaczliwie ze sobą, zniszczyły całe kraje, wymordowały miliony ludzi, zanim oznajmiły: pokój! Po dziesięciu latach przychodzą relacje, jak tam było naprawdę. Książka Remarque'a, wolna od pretensyj literackich, wstrząsnęła umysłami czytelników całej Europy, albowiem przyniosła osobiste przeżycia z gehenny wojennej. Teraz przychodzi inny sprawozdawca, Sheriff i opowiada w obrazie dramatycznym, zbudowanym bez żadnej troski artystycznej, jak to tam było na jednym z odcinków frontu francuskiego w marcu 1918 roku. Relacja jego jest wstrząsająca, gdyż autor w momentach zasadniczych stara się o fotograficzną niemal wierność szczegółów.
Jesteśmy w ziemiance oficerskiej w okopach angielskich, pod St. Quentin. Odtwarza autor dwie i pół doby tego podziemnego życia siedmiu oficerów, kucharza i sierżanta. Każdy z oficerów objawia inny charakter i inny stosunek do wojny. Dowódca kompanji, kapitan Stanhope, przywiózł do okopów mocną wolę i głód bohaterstwa, którem chciał olśnić swą narzeczoną. Po trzech latach męczarni wojennej, kapitan Stanhope starty jest na proch. Resztkami sił podtrzymuje w sobie poczucie obowiązku i honoru żołnierskiego, ale duszę żre mu melancholia, którą zalewa obficie alkoholem. Marzył o jakiemś bohaterstwie malowniczem i nie może zrozumieć, że przecież tyle bohaterstwa było w jego trzyletniem życiu kreta wojennego. Wie, że nie jest bohaterem i myśli o tem z rozpaczą. Na domiar złego do kompanji jego przysłano młodego podporucznika Raleigha, który właśnie jest bratem jego narzeczonej. Będzie on - zdaniem Stanhope`a - naocznym świadkiem jego ruiny moralnej i będzie w listach swych do siostry zdawał jej sprawę ze swych obserwacyj. Stanhope nie dopuści do tego, aby narzeczona wiedziała prawdę o jego upadku. Jako dowódca kompanji, korzysta z prawa cenzurowania listu Raleigh'a i dowiaduje się z tej korespondencji, że młodziutki podporucznik pisze o swym dowódcy z największym zachwytem. Bo Raleigh przywiózł tu właśnie taki sam głód bohaterstwa, jak Stanhope przed trzema laty. Ten głód zaspokojony będzie szybko. Pułkownik wyśle Raleigha nazajutrz po jego przybyciu do kompanji, z misją straszliwą; ma, pod wodzą porucznika Osborne'a i z pomocą kilkunastu żołnierzy, przedrzeć się do okopów, niemieckich, porwać stamtąd jednego z żołnierzy niemieckich, który udzieli wiadomości, jakie pułki wroga przybyły na ten odcinek. Wycieczka się udała: żołnierza niemieckiego przywleczono do ziemianki. Raleigh dostanie krzyż zasługi, ale zginie w tym szalonym wypadzie porucznik Osborne. A był on właśnie doskonałym przedstawicielem rasy angielskiej. Osborne ma zimną krew, spokój i głębokie, filozoficzne spojrzenie na życie. Spełnia swój "obowiązek" bez szemrania, ze stoicyzmem, z pogodnym uśmiechem wobec groźby śmierci. Postać narysowana jest doskonale.
Znacznie bardziej ludzkim i głębiej pojętym jest podporucznik Hibbert. Tego wojna zmaltretowała doszczętnie. Chodzi, jak błędny z udaną, czy rzeczywistą newralgją i marzy jedynie o tem, aby się dostać do szpitala. Nerwy jego nie są w stanie wytrzymać dłużej piekła, w którem przebywa. Autor, w mocnej scenie dramatycznej, odsłonił okropną nędzę tego biednego serca ludzkiego. Kapitan Stanhope przegląda duszę Hibberta nawskroś, bo... jest ona taka sama, jak jego udręczona dusza. Ale Stanhope'owi pozostało jeszcze z całkowitego rozbicia poczucie obowiązku. W imię tego obowiązku nie puści on Hibberta do szpitala, zagradza mu drogę rewolwerem. Dopiero, gdy Hibbert w bolesnym, tragicznym okrzyku błaga o zbawczą śmierć, Stanhope odnajduje w nim rodzonego, nieszczęśliwego brata z ducha i podpiera jego omdlenie psychiczne własną, niezupełnie jeszcze wyczerpaną wolą. Scena jest głęboko wzruszająca, stanowiąca w "Kresie wędrówki" najmocniejsze, jeżeli nie jedyne świadectwo dramatycznego talentu autora.
Jeszcze inną odmianę, człowieczeństwa przedstawia podporucznik Trotter. Jest to kawał zdrowego mięsa, zatroskany głównie o sprawy swego żołądka, spełniający swój obowiązek dobrodusznie, bez pozy, ale i bez cienia entuzjazmu. Zginie - to trudno, tymczasem jednak trzeba wydobyć z życia chociaż to, co można znaleźć w ziemiance oficerskiej. A właśnie w tej ziemiance, aż do chwili ataku niemieckiego w ostatnim obrazie płynie życie osobliwe: oficerowie wciąż jedzą i piją lub mówią o piciu i jedzeniu. Angielskie poczucie komfortu uczuło się najmocniej dotknięte w sprawach kulinarnych, więc chociaż oficerowie piją whisky oraz szampana i zastanawiają się nad tem, że dostali do obiadu morele, zamiast spodziewanych ananasów, w mniemaniu Sheriffa, takie improwizowane obiady są prawdziwą klęską dla Anglika. Dramatyczności tej klęski, podkreślane przez trzy czwarte akcji, widz polski nie zdoła odczuć i zrozumieć.
Ale widz ten, poraz pierwszy w teatrze, miał możność odczucia istotnej grozy wojennej. Prawda relacji Sheriffa jest przerażająca. Działa ona tak mocno na nerwy widza, że ten niema czasu, ani możności zastanawiania się nad walorami utworu. Jeżeli nerwy wytrzymają gwałtowne uderzenie faktów sztuki, - to widz wyjdzie z teatru wstrząśnięty, ale nie zechce patrzeć na te straszliwe obrazy poraz wtóry; jeżeli zaś widz o słabszych nerwach nie zdoła dotrwać do końca, wówczas wyjdzie z wrażeniem męki, którą mu zadawano napróżno. I to jest niebezpieczny efekt "Kresu wędrówki". To, co w tej sztuce jest najsilniejsze, stanowi dosłowne powtórzenie życia, czyli należy do kategorji pozaestetycznej.
Wrażenie sztuki Sheriffa zależy w znacznym stopniu od sprawności technicznej widowiska. Pod tym względem Drabik wykazał wielką pomysłowość i zręczność. Batalistyczne momenty utworu wypadły bez zarzutu, co jest w teatrze zjawiskiem niezmiernie rzadkiem. Strzelaninę zredukowano do niezbędnego minimum, ale do prawdy Sheriffa dodano staranną prawdę środków grozy: za sceną grzmiał prawdziwy karabin maszynowy, huk dział i moździerzy był wyrazisty, a końcowe uderzenie granatu, który niszczy ziemiankę, wypadł niezwykle efektownie. Nie była to sztuka dekoracyjna, ale świetna sztuka doskonałego technika teatralnego. P. Ordyński, który mógłby oddać teatrowi Narodowemu wielkie usługi, jako stały jego reżyser, tymczasem wystąpił tam gościnnie. Wystawił sztukę z wybornem opracowaniem szczegółów. Czuwał nad każdym artystą i uwypuklił dobrze wszystkie charaktery. Ostry naturalizm Sheriffa łagodził dyskretnymi akcentami, które powiększały wrażenie grozy. Potęgę szalejącej za ziemianką oficerską wojny wydobył bardzo plastycznie. Dał naogół widowisko skoordynowane z nadzwyczajną sprawnością. - Artyści otrzymali przeważnie doskonałe role, więc pracowali ze szczerością i prawdą wzruszenia. Węgrzyn z wielką intuicją odtworzył schorowaną na wojnie duszę kapitana Stanhope'a. Była to znowu jedna z tych świetnych kreacyj znakomitego artysty, które go stawiają na czele najprzedniejszych przedstawicieli naszej sztuki dramatycznej. - P. Biegański miał też swój wielki dzień: szczerość okropnego cierpienia podporucznika, Hibberta, wzrusza do głębi. Takie odsłonięcie biednej duszy ludzkiej jest świadectwem rzetelnego, cokolwiek niedocenionego talentu. - Szczerym i młodzieńczym w swym zapale i w dziejach śmierci Raleigha był p. Warnecki, który umiał osłabić melodramatyczne cechy odtwarzanej figury. - Doskonale trzymał w tonie sympatyczną postać Osborne'a p. Szymański. Jeszcze więcej powściągliwości w charakterystyce tego porucznika zbliży artystę do zamierzeń autora. - Subtelnie, miękko, z poczuciem miary szkicował sylwetkę kucharza Masona - p. Orwid. - Wiele ciepła i dobroduszności dał ppor. Trotterowi p. Myszkiewicz. - Epizodyczną postać kpt. Hardy'ego podał ze smakiem p. Lenczewski. - W drobnych rolach pracowali starannie pp.: Gielniewski, Skarżyński i Rakowski.