Niezłe kawałki
Wie najgorszą zabawą uraczył smakoszów Teatr Dramatyczny Warszawy, otwierając sezon "Płatonowem" Czechowa, w przekładzie Tarna, reżyserii i opracowaniu tekstów Hanuszkiewicza, scenografii Pankiewicza i z muzyką Blocha.
"Płatonow" jest to zapomniana i wzgardzona przez autora oraz przez teatry za jego życia, młodzieńcza sztuka Czechowa, której brulion został odnaleziony w latach 1920-tych. Tekst w oryginale jest bardzo długi, co zmusza do cięć i kusi do gospodarowania w nim. Reżyser pogospodarował bardzo swobodnie. Umarli pisarze są jednak jeszcze bardziej od żywych bezbronni w stosunku do reżyserskich zapędów. Więc, gdyby Czechow zmartwychwstał i zobaczył to przedstawienie, prawdopodobnie nie poznałby własnej sztuki, o ile by ją w ogóle pamiętał. A starał się jeszcze za życia puścić ją w niepamięć, zapewne wstydząc się wyraźnej Jeszcze nieporadności kompozycyjnej i dziecinności, mimo wspaniałych Już przebłysków talentu. Ale miejmy nadzieję, że przy swoim poczuciu humoru bawiłby się nie gorzej od niejednego z dzisiejszych widzów z tego wydrwienia ludzi, środowiska i epoki, czego podjął się Teatr Dramatyczny.
Bo właśnie tak - drwiąco, kpiarsko ustawił rzecz reżyser. Jego gospodarowanie w tekście miało na oku ową przewodnią myśl inscenizacji. Być może rozminął się z zamiarami autora, który chciał wprawdzie, żeby w jego sztukach była podkreślona komediowość, a nie misteryjność, ale jednak głosił, że "literat nie jest... wesołkiem; Jest to człowiek obowiązku, dłużnik świadomości swojej i sumienia".
Tymczasem nam trudno czasem nie pośmiać się prawie jak w cyrku z filozofowania i medytacji, traktowanych przez autora na pewno bardziej na serio, przynajmniej wtedy, kiedy to pisał. Nie ma jednak nic w tym złego, że możemy się uśmiać, a reżyser postanowił nas rozweselić, byle śmiech był w dobrym guście, zas preteksty do niego skomponowane konsekwentnie.
Pod tym względem zamysł inscenizacyjny nie został wcielony jednolicie. Aktor- na ogół grali bardzo dobrze i każdy na swój sposób robił perskie oko do wyrafinowanych widzów. Niektórym przychodziło to łatwo, gdyż po modzie na sztuki sztubacko - infantylne, lub stawiające sobie za cel filozofię "z cicha pęki" (Jarry, Witkiewicz, Gombrowicz. Gałczyński, Mrożek), aktorzy nasi rozporządzają sporym zasobem środków kpiarskich. Niestety, tym razem zabrakło im zgodnego tonu, bo dozowali drwinę w różnej proporcji.
Podobnie więc jak tekst można porównać do kupy zgromadzonych, lecz nie uporządkowanych jeszcze pereł, tak samo gra aktorów sprowadzała się do zbioru oddzielnych popisowych scen. Czasem sytuacje były tak wydzielane, jak na szklanym ekranie telewizji, zaś światła raczej chwytały, niż prowadziły artystów.
W sposób najbardziej popisowy i sprawny pariodowała postać jednej z ofiar don Juana z zapadłej rosyjskiej prowincji XIX wieku, mianowicie młodej mężatki Soni, Elżbieta Czyżewska, oraz grający tytułową, postać Płatonowa, czyli owego uwodziciela, nauczyciela wiejskiego i eks-ziemianina, Gustaw Holoubek,ale właśnie w scenach z Czyżewską. Bo już w scenach z Danutą Kwiatkowską, grającą rolę Anny, młodej właścicielki ziemskiej i wdowy po generale, ten sam Holoubek przejmował jej styl zupełnie odmienny. Zaczynała się subtelna gra pół żartem, pół serio, przy czym w momentach kłopotliwych tekstu - to serio bardzo mocno przeświecało spod żartu. Jaworski, jako pułkownik w stanie spoczynku. Stoor,jako młody lekarz oraz Łaniewska, jako Maria Grekow, panna uwodzona przez Płatonowa, stworzyli ostro zarysowane sylwetki z zamysłem karykatury. Natomiast Traczykówna, jako żona Płatonowa, Lutkiewicz, jako koniokrad Osip i Wroncki, jako stary woźny sądowy, stworzyli postacie jakby żywcem wyjęte z klasycznej inscenizacji Czechowa, z bardzo tylko subtelnym podcieniowaniem drwiny.
Pomiędzy biegunami gry (od Czyżewskiej do Wronckiego) mieliśmy cały asortyment różnych koncepcji aktorskich u wymienionych i pozostałych artystów, którzy bardzo,i precyzyjnie opracowali swoje rozbieżne zadania. Dodajmy,że do pełnego przeglądu parodii, jeśli o nią szło, czegoś zabrakło. Nie tylko szkieletu, lecz także klamry końcowej. Na zakończenie widowiska Czyżewska praży z dubeltówki do Holoubka. Na scenie pada trup. Nieładnie i trudno śmiać się ze śmierci. Więc mamy po dwu pół godzinach ubawu chwilę powagi. Może to zgodne z Czechowem, stanowi jednak dysonans w tak pomyślanym przedstawieniu. Może niektórzy aktorzy francuscy znaleźliby odpowiednie akcenty komicznej makabry, która wydaje się tu logiczna ? Widać nie umiemy się tak, jak Francuzi roześmiać nad konającymi. Czy uśmiechnąłby się Czechow? - pozostaje zagadką.