Artykuły

Słodkie usta

"Niech żyje nam towarzysz Stalin, on usta słodsze ma od malin" - śpiewano chórem przed laty, a nie­którzy twierdzą, że echo tej pieśni odbija się ciągle w naszym życiu. Duch Ojca Systemu znowu nie scho­dzi z afisza. Tyle, że a`rebours. Gra się "Dzieci Arbatu" Anatolija Rybakowa (rzecz można zobaczyć i w warszawskim Teatrze Narodowym w reżyserii Jerzego Krassowskiego, i w Teatrze Polskim we Wrocławiu, gdzie prapremierę przygotował Ja­cek Bunsch). Podbija sceny "Por­tret" Sławomira Mrożka, Izabella Cywińska wprowadziła do teatru "Cmentarze " Marka Hłaski. Dwie ostatnie premiery pokazywane były na XIX Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.

"Cmentarze" Hłaski, które Cywiń­ska we własnej adaptacji wystawiła w Poznaniu, stanowią przykład owe­go stalinowskiego syndromu. Gdyby tę udramatyzowaną wersję prozy Hłaski przedstawić choćby w roku jej wydania (1958) byłoby to sensa­cyjne wydarzenie teatralne i poli­tyczne. W trzydzieści lat później, gdy przyszły dla odmiany "takie czasy", że najwyższe autorytety władzy radzieckiej razem z "Komsomolską Prawdą" dokumentują stalinowskie zbrodnie, temat nie wy­daje się groźny. Niegroźny, czy na­wet oswojony zdaje się też śmiech młodej widowni, gdy w "Cmenta­rzach" malarz odsłania, walające się po scenie liczne popiersia Stali­na, na które ma równie duży popyt w komitetach, co na strzelnicach. Nie czuje się już dzisiaj, że to ża­rtobliwe wyznanie mogło wtedy kosztować życie.

O ile bowiem "Portret" Mrożka ujmuje sprawy z dzisiejszego odda­lenia, to "Cmentarze" są niemal do­kumentem, zapisem konkretnej chwili. Hłasko, jak wiadomo, był latlami niecenzuralny. "Zagrany" tekst został dopiero niedawno, bo w roku 1985, oficjalnie wydany wśród "Utworów zebranych". Dla potrzeb sceny "Cmentarze" wymagały natu­ralnie skrótów, uproszczeń wątków, charakteryzujących się nadmiernym sentymentalizmem, a nawet innego rozłożenia akcentów dramatycz­nych. Całą tę pracę wykonała Cy­wińska tak sprawnie, że oglądany na scenie utwór, zdaje się klarow­niejszy i lepiej zbudowany od autor­skiego opowiadania.

Spektakl jest pomyślany niby moralitetowa wędrówka, anegdota o polskim powinowatym bohaterów Kafki, któremu uwikłanie w system stalinowski otwiera drogę do pozna­nia, kim są jego towarzysze z lasu, koledzy z pracy, znajomi, rodzina... "Everyman lat pięćdziesiątych", jak go już ktoś trafnie nazwał, ujrzał świat jakim jest. Cywińska interpre­tuje stalinizm w sposób, który może okazać się nam bliski: jako dramat egzystencjonalny jednostki. Jej inscenizacja prowadzi spektakl w kie­runku wyostrzenia i deformacji, co zbliża "Cmentarze" do scenicznej interpretacji "Portretu" Jerzego Ja­rockiego. Na spotkania przywiózł reżyser ten spektakl w wykonaniu Starego Teatru z Krakowa, nato­miast "Samobójcę" Erdmana przy­gotował z zespołem wrocławskiego Teatru Współczesnego.

"Portret" rozgrywa się w cza­sach, nad którymi ciąży widmo stali­nizmu. Protagonista z Mrożka dono­si na przyjaciela, przez co skazuje go na dożywotnie więzienie, a sie­bie na dręczące wyrzuty sumienia. Natomiast historia niedoszłego samobójstwa, w sztuce Erdmana, wy­raża smutek i tchórzostwo wszyst­kich warstw skomunizowanego spo­łeczeństwa porewolucyjnej Rosji lat trzydziestych. W obydwu przypadkach Jarocki rezygnuje z realizmu i dosłowności, na rzecz umowności i metafory, które wraz z rozwojem ak­cji scenicznej, pozwalają na osiąg­nięcie właściwego efektu: osacze­nia, brzydoty, strachu, a groteska rodzi się tu sama; szczególnie, gdy za układ odniesienia służy sztukom tak dobrze nam znany wschodni model polityczny. Nowe możliwości inscenizacyjne "Portretu" widać, jeśli zechcemy porównać przedsta­wienie Jarockiego z prapremierą tej sztuki na deskach Teatru Polskiego. Kazimierz Dejmek odwoływał się do konkretu, a na scenie pojawia się to wszystko, co znamionuje minione lata: od adapteru "Bambino" po makietę Pałacu Kultury. Ta dosłow­ność nie budowała jednak ponad "stalinowską nocą" sytuacji uniwersalnej. Tymczasem Jarocki uzyskuje coś więcej, zmysł karykaturzysty z jakim rysuje postaci, szczególnie Bartłomieja - donosiciela poszuku­jącego sprawiedliwości u swej zwol­nionej z więzienia ofiary - składa się na głębszy, przekraczający wy­miar egzystencjalnej wiwisekcji, wy­miar spektaklu.

Równie chłodno i spokojnie czyta Jarocki utwór Erdmana. Powstrzy­muje się przed szerokim gestem scenicznym, pozwalając sobie nań dopiero w skomponowanej z opero­wym rozmachem scenie pogrzebu Siemiona Siemionowicza Podsiekalnikowa. Wszystko jest świadomie skonwencjonalizowane. Niby sztucz­ne i puste, a bliższe prawdy niż najprawdziwiej udawana prawdziwość. Poetyka sceniczna Jarockiego ma tutaj coś z sofizmatu, w którym prawda rodzi się z fałszu, albo od­wrotnie: nieprawdziwe twierdzenie daje pozytywną odpowiedź. Coś w tym jest, coś z nowej "jaw­ności", coś z naszych czasów, że znów ożywają, a może po raz pierwszy zdają się ważnymi tematy radzieckie. Ale tematy to nie znaczy spektakle.

Oto popularność "Mistrza i Mał­gorzaty" Michaiła Bułhakowa spra­wia, że możemy go oglądać w War­szawie (inscenizacja Macieja Eng­lerta w Teatrze Współczesnym) i w Bydgoszczy. Niewątpliwie dla Tea­tru Polskiego - dla małego ośrod­ka, jest to wydarzenie ważne, insce­nizacyjnie ciekawe i nie odbiegają­ce od przeciętnego poziomu. A jed­nak występ ten, zaaranżowany pod­ług litery tekstu przez Andrzeja M. Marczewskiego, pełen inwencji, któ­ra każe aktorom "fruwać" nad gło­wami publiczności, nie zdołał niko­go poruszyć. Widać w świecie tea­tru, podobnie jak w polityce, nie wy­starczy dobrze chcieć, trzeba jeszcze umieć.

Podobną refleksję nasuwa popu­larny, dzięki ogromnej potrzebie wi­dowisk z piosenkami, "Wysocki - ze śmiercią na ty" (Teatr Bagatela w Krakowie). Dobrze się temu spek­taklowi dzieje dzięki modzie, nie można go jednak posądzać o głęb­sze zalety. Ta namiastka teatru mu­zycznego jest jeszcze ciągle bar­dziej grą pod publiczkę niż wyra­zem rzeczywistych możliwości tea­tru.

Od jakiegoś czasu, powiedzmy od dwóch sezonów, "coś się dzieje" w naszym teatrze. Trudno jeszcze po­wiedzieć czy to rzeczywistość pod­suwa nowe tematy, czy może nowe treści zmieniają teatr. Ostatnie Spotkania Teatralne potwierdziły, że ciągle jeszcze wymiatamy duchy przeszłości. Przyszłość pozostaje zagadką. I miejmy nadzieję, że je­dynym co teatr ma nam do zaofero­wania, nie będzie pieśń masowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji