Artykuły

Życie i baśń u Cywińskiej (fragm.)

Pierwszy odcinek "Cmentarzy" Marka Hłaski ukazał się w roku 1957 w pierw­szym numerze "Ku­lis". Pozostałe skonfiskowano.

Dziś nie konfiskuje się tego, co Hłasko napisał trzydzieści lat temu. Nie konfiskuje się rzeczy, których wówczas nie pozwalano ujawniać. Dziś wiemy więcej niż przedstawiają to choćby "Cmentarze". Treść życia publicznego jest o wiele bogatsza, bardziej jawna. Natomiast świado­mość historyczna - bardziej gorz­ka. Z dzisiejszej perspektywy utwór Hłaski, pisany przez niespełna 23-letniego autora, zdumiewa prze­nikliwością w spojrzeniu na historię polskiego stalinizmu. "Cmentarze" traktują o czasie, kiedy Hłasko pisał dopiero "Bazę Sokołowską". Dystans między "Bazą" a "Cmentarzami" był krótki. Ciężar obu utworów różny. Świadomość tego, co się dzieje w tym czasie w społeczeństwie - znaczna. Dziś możemy to bardziej obiektywnie ocenić, ponieważ pat­rzymy na ów okres z dystansu i per­spektywy nowych doświadczeń i ocen. "Cmentarze" postrzega się już wyłącznie jako utwór tragiczny, nie zaś groteskowy, jak odczytywano go dawniej.

Właściwie jest to tragifarsa, po­łączona z tragedią antyczną: zbrod­nia i przemoc, wynikająca z prze­sadnej, patologicznej bojaźni o pod­ważenie podstaw idei. Ale idea może zostać niezaprzepaszczona tylko wówczas, jeśli się przestanie strzec jej w złotej klatce, a wyjdzie swo­bodnie do ludzi, ofiarowując im ją bez obawy przed fałszerstwem prze­sadnych apologetów. O tym, najo­gólniej, traktują "Cmentarze". W nich jest zawarta owa istotna myśl.

Inscenizacja Izabelli Cywińskiej bardziej odpowiada prawdzie histo­rycznej niźli tezie o zbrodniczym charakterze systemu. Przeprowadze­nie tezy o zbrodniczym charakterze systemu byłoby zbytnim uproszcze­niem. Gdyby ta teza była tak prosta, dramat głównego bohatera, komunisty Franciszka Kowalskiego, nie był­by dramatem, lecz właśnie tragifar­są.

W "Cmentarzach", jak u Kafki, jest przedstawiony system oparty na strachu, zastraszeniu, odpodmiotowieniu człowieka, uzależnionego przez nadmiernie rozrośnięty aparat administracji, którego wierzchołek jest niewidoczny, a początek - jak w labiryncie: nie sposób go wy­chwycić.

Dramat Kowalskiego jest pospołu dramatem Józefa K. (z "Pro­cesu") jak i K. (z "Zam­ku"), który nie wie, po pier­wsze, za co jest skazany, po wtóre - nie może do końca dotrzeć po od­powiedź na koszmarne, dręczące go pytanie o powody. Skąd wyrok, sko­ro zaszło jedynie - drobne, zda się - nieporozumienie, drobna pomył­ka? Skąd tak straszliwe konsekwen­cje - zdawałoby się - niewinnego zajścia?

W planie metaforycznym inscenizacja Izabelli Cywińskiej jest bardzo zbliżona do świata utworów Kafki. "Cmentarze" jakby stamtąd wywo­dziły swój rodowód. Niewątpliwie. I Cywińska mocno to podkreśla: świat, który buduje na scenie, nie pochodzi wszak z rzeczywistości do­słownej, realnej, tylko ze swoistego "świata podziemnego", "podświata", z czegoś, czego nie widzimy, nie do­tykamy na co dzień, a co jednak ist­nieje. W każdej chwili bowiem, jeśli akurat nie w danym miejscu i cza­sie, to na pewno gdzieś, historia, przeżywa swój ekstremalny charak­ter, swoją chorobę, swoje przesile­nie. W każdej chwili istnieje gdzieś system depersonalizujący człowieka, dlatego Franciszek Kowalski z "Cmentarzy" jest zarazem Józefem K. i K., mimo że nosi konkretne na­zwisko, ale właściwie jest owym K, ponieważ "Kowalski" jest nazwi­skiem najbardziej typowym z pol­skich nazwisk. A zatem może być każdym.

Jest zdepersonalizowany, skrzyw­dzony, zaszczuty. Spada nieoczeki­wanie w świat podziemny, którego istnienia nie przeczuwał. Scenogra­fia Pawła Dobrzyckiego oddaje ów ponury świat zamknięcia, lochu, cze­goś w rodzaju celi życia. Świat, w którym bohaterowie mówią półszeptem, półhasłami. Z lęku.

Cztery sceny w spektaklu są naj­bardziej wstrząsające: upadek Ko­walskiego do klatki - wbudowanej w proscenium - coś w rodzaju ży­ciowej zapadni i rozmowa ze współaresztowanymi na temat przypad­kowości prowadzącej do tragedii. Druga - rozmowa z współtowarzyszem z czasów wojny, ojcem małego syna (przejmująca kreacja Michała Grudzińskiego). Rozmowa z człowie­kiem, który narzucił sobie coś w ro­dzaju sztucznej amnezji: o niczym nie chce wiedzieć, niczego nie pa­mięta, jedyną, najwyższą wartością, którą chce ocalić, jest ów mały syn. Trzecia - rozmowa z innym towa­rzyszem z czasów okupacji, który zarzucił wszystko, a jest rzeźbiarzem, wykonując jedynie - monotonnie, taśmowo, według sztancy, gipsowe popiersia Stalina. Jest to rozmowa o nieprzewidzianym krachu idei. Rozmowa czwarta: również z to­warzyszem z czasów wojny, z lasu, ongiś pseudonim "Brzoza", obecnie przydomek "Skoczek" - od specy­ficznej metody przesłuchiwania ko­munistów - skakania z biurka na klatkę piersiową przesłuchiwanego i łamania mu żeber.

Aktorzy Cywińskiej są artystami, którzy twarze i styl gry dostosowują do twarzy swoich bohaterów. Toteż, znany z filmu i telewizji, Janusz Mi­chałowski w roli rzeźbiarza-komunisty nie sprzedaje widowni swojej twarzy popularnego artysty, tylko oddaje swą twarzą tragedię człowie­ka zatrzaśniętego w nieprzewidzia­nej przezeń pułapce losu i historii. Natomiast Jerzy Stasiuk w roli Franciszka Kowalskiego jest najbar­dziej "typowym z typowych" Kowal­skich, wszystkich K., jacy wierzyli w szlachetne ideały komunizmu, z wiarą zaczerpniętą może nawet nie tyle z teorii marksizmu i leninizmu, ile z zasad braterskich, z zasad wspólnoty walki o wolność i spra­wiedliwość społeczną.

W inscenizacji "Cmentarzy", dokonanej przez Izę Cywińską, dominuje przede wszystkim, jeśli nie wyłącz­nie, aura dramatu ludzi ideowych, głęboko wierzących w słuszność idei, którą ogniś zaakceptowali dobrowolnie, z przekonaniem, a nawet z entuzjazmem. Ow dramat brzmi na scenie Teatru Nowego w Poznaniu, jak pęknięcie, jak silny trzask. Dźwięki IV i XI Symfonii Dymitra Szostakowicza, świat ponury, spowi­ty pajęczynami, dramatyczne, pełne rozpaczy dialogi Kowalskiego z ludźmi, z którymi stanął ongiś po jednej stronie, wreszcie - niezdol­ność ogarnięcia nonsensu przeżywa­nej osobistej historii, przytłacza, jak brzemię. Dziś - ten fragment histo­rii, brany pod lupę przez jednych i roztrząsany naukowo, dla innych będzie już tylko osobistym straszli­wym dramatem rozminięcia się rze­czywistości z postulatem realizacji idei. Przedstawienie Cywińskiej gra­wituje wokół tego drugiego - oso­bistego, ludzkiego wymiaru.

W trzy tygodnie po premierze "Cmentarzy" - kolejna na tej sce­nie. Tym razem bajka Andrzeja Ma­leszki - "Burza w Teatrze Gogo" w reżyserii autora (...)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji