Artykuły

Teoria klasy próżniaczej

"Maciej Korbowa i Belatrix" Witkacego w reż. Krystiana Lupy w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński na blogu Teatr jest cute.

Chwalić Lupę to jak słodzić cukier, czyli PO CO, no ale co ja mam zrobić, że machnął fajne trzy i pół godziny, nawet jeśli to franczyza w iluś tam procentach oraz odgrzewane. "Bądź co bądź odgrzane samodzielnie" (Bernhard, "Rodzeństwo"), a zresztą teatr jest zawsze "kreacją zbiorową", chyba żeby reżyserował Prince - siebie. Co do remake'u, to "jedynka" (Kraków '93) była tak dawno, że nieprawda, a i wtedy była "dwójką", jeśli spytać reżysera (Jelenia Góra '86). Co do trzech i pół godziny, to tyle wyszło na premierze i są przesłanki, że będzie więcej.

Lupa działa i ma fejm, bo zaczaił ważną sprawę: skoro kinem, tv i internetami, czyli fejkową teleobecnością, jużeśmy się nasycili, to zorganizujmy coś, czego tele dać nie może i czym nie sposób się przeżreć: obecność w realu. Granie oparte nie tylko na fejku, w każdym razie intymność, a nie efekt intymności. I najlepiej w mikroskali: Kameralna, na Świebodzkim, 210, Mała. Niby nic, a spróbuj sam. Kto to ma być ten obecny? Reżyser robi w aktorach, to może oni. Trzeba jakoś wykiwać ich naturalną skłonność do popisywania się & gwiazdowania, a gdy to się uda, no to Buenos, można samemu siedzieć na wykonie. Kiwanie bywa brutalne, jak w "Wycince" albo w trzeciej części "Factory 2", czyli w über bekach, gdzie reż dał się postaciom zagrać do zatarcia silnika. Tego wieczora Lupa był w ogóle MC, maszynistą, inspicjentem i lektorem ("zaraz się wywróci! o, nie wywróciła się" - trochę jak "no, nie dały tego replaya"), a Piotr Skiba bramkarzem, gospodarzem i hostessą. Tak chyba nie będzie zawsze, #smuteczek.

"Maciej Korbowa" 2015 to classix nouveaux, wypiek świeży tradycyjny. Jest śniące ciało, popadanie w postać i budzenie się z postaci, jest okno (w wintydżowym obiektywie), olimitowanie na czerwono, KANAPA, kamerka (też już classix), projekcja, podomka i co jakiś czas lokowanie żartu. Na przykład elegancka nosicielka szlafroka wchodzi na scenę w panierce z tynku, bo się jej w kiblu strop zawalił. Najklasyczniejszym składnikiem jest autotematyzm, Lupa w sprawie, którą zna, w sprawie wytwórców sztuki zainstalowanych w grupie. "My jesteśmy wystarczającym tematem", powiada aktorka-Bellatrix. Taki portret zbiorówka pod tytułem "Die elenden Müssiggänger", "Nieszczęśni próżniacy" (cyt. za Witkacy), albo prościej: "Przybite nieroby". Bo artyste, jak wiadomo, głównie MAJĄ KRYZYS. No co, ich "sytuacja socjalna" nie dotyczy? Tak, socjalna, nie metafizyczna, bo zgódźmy się z Witkacowskim Teozoforykiem (samplującym Nietzschego), że "tajemnicy nie ma: zabiliśmy ją sami". Spektakl jest klasowo słuszny: niby artystowski, ale jedzie po snobizmie. "Zawsze imponowała mi arystokracja - to, że ktoś ma klasę".

Najbardziej bosko jest wtedy, kiedy postaci się nie ruszają. Choćby sceny w barłogu, gdy "tylko" leżą rozwaleni w łóżku bez "przodu" i coś tam bzyczą pod nosem. "Mam ochotę się położyć i nic nie wiedzieć", powiada Teozoforyk-Łomnicki. To jest jak sesja w komorze deprywacji sensorycznej. Nareszcie SPOKÓJ. Tubalnych i dykcyjnych przemów z wieloma decybelami to się już w teatrze nasłuchaliśmy. Publiczność siedzi w klatce, nie że zamknięta, ale otoczona, i się nie chce z niej wychodzić. Jakbyśmy to my byli oglądani - skądinąd postaci już na wejściu raczą nas zauważyć. Nie widać za to bebechów sceny, wszystko pięknie zasłonięte! Nawet z tyłu czarna płachta. Wreszcie można skupić oko i poczuć się dopieszczonym, że ktoś ogarnia tę kuwetę.

Celebem tytułowym jest Paweł Deląg i OK, ale najmilej patrzyło się na Tadeusza P. Łomnickiego, Joannę Żurawską i Małgorzatę Maślankę. Nie zawsze się ma na scenie grupę rówieśników (40+, 50-). Ich wspólny po latach występ ma coś z "co się stało z naszą klasą?" i świetnie pasuje do terenowych badań Lupy nad KONDYCJĄ ARTYSTY. Czy energia nadal płynie, czy też się scukrzyło i został sam lukier? Ciekawostka: oglądamy kawałek pierwotnej "Bellatrix", nagranie z próby zrobione 17 listopada 1992, dziesięć dni po premierze "Kalkwerku".

Wieczór jest dwudzielny i rozumiem to tak, że chodzi o fight postać kontra wykonawca, o to, co Sandra Korzeniak jako Marilyn robiła trzy w jednym. W drugiej części aktorzy "budzą się z postaci" i je przeżuwają, robią spektakl o robieniu z adnotacją, że "in progress". Na ścianie wyświetlony zakaz zatrzymywania się, TRWA OPERACJA. Co nie znaczy, że ten spektakl się rozkręca; przeciwnie: odpręża się; od drugiej godziny, kiedy poszedł, kto miał pójść, było już medytacyjnie. Poczekalniana posiadówka beyond time, spirytystyczne pidżama party, impra w typie improw, "nie z każdego spotkania musi COŚ wynikać". Rytm ważniejszy od tekstu, żeby widzowie też mogli w to POPAŚĆ i troszeczkę pożyć, czyli się pobyczyć. "Klasa próżniacza" jest obelgą tylko w ustach living dead.

Ciężko to OCENIĆ, chyba że ktoś w łóżku też prowadzi ranking, ale ox, pięć gwiazdek.

*

MACIEJ KORBOWA I BELLATRIX, Łaźnia Nowa w Hucie & Imka we Wawie, reżyser i scenograf Krystian Lupa, podwykonawca Tomasz Węgorzewski, autor tekstu Witkacy, szafiarz Piotr Skiba, aktorzy Małgorzata Maślanka, Barbara Szotek-Stonawski, Agnieszka Trzyna, Joanna Żurawska-Federowicz, Paweł Deląg, Radosław Krzyżowski, Tadeusz P. Łomnicki, Artur Rzegocki. Byłem 28 kwietnia 2015.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji