Spektakl mógłby fascynować, ale...
Trudno dziwić się ogromnemu zainteresowaniu, jakim cieszy się ostatnia realizacja na scenie poznańskiego Teatru Nowego. Marek Hłasko - autor opowiadania "Cmentarze" - według którego powstał scenariusz przedstawienia - poprzez swą niekonwencjonalną postawę stał się, jak inni "kaskaderzy'' w naszej literaturze, postacią bliską kolejnym pokoleniom młodzieży. Świadectwem żywego odbioru jego twórczości prozatorskiej stało się chociażby natychmiastowe zniknięcie z księgarń czterotomowej edycji utworów wybranych, wydanych dwa lata temu przez "Czytelnik".
IZABELLA CYWIŃSKA dokonując adaptacji "Cmentarzy" zbyt jednoznacznie powołała się na ocenę opowiadania dokonaną przez Marię Dąbrowską. Autorka "Przygód człowieka myślącego" stając odważnie w obronie młodzieńczego talentu Hłaski i prawdy, jaką "Cmentarze" zawierają, określiła ten utwór jako satyrę, posępną groteskę, deformującą rzeczywistość w kierunku fantastyki. Dokonując zgodnej z tą sugestią - z lat 50-ych interpretacji opowiadania, starając się nadać bardziej artystyczny i uniwersalny kształt opisowi życia wyrażonego przez Marka Hłaskę, Izabella Cywińska przegrywa.
Owa monstrualnie wyolbrzymiona karykatura, łącząca szyderstwo z patosem jakże jest odległa od realiów Polski lat 50-ych. A przecież Hłasko nie opisywał świata w konwencji "czarnego humoru", ale odnosił się do konkretnej rzeczywistości polskiego stalinizmu, a jego literatura jest - jak pisze Maria Dąbrowska - "być może najjaskrawszym w dziejach piśmiennictwa ostrzeżeniem, że kultura, cywilizacja, moralność, oblicze społeczeństwa znalazły się w groźnym impasie".
Realizacja Cywińskiej niestety nie przypomina prawdziwego i okrutnego zarazem obrazu życia w Polsce doby socrealizmu. Poprzez przerysowania, deformację świata doprowadzoną do absurdu widz traci kontakt ze znanymi sobie bezpośrednio lub z przekazu realiami. Dążenie do uogólnienia, artystycznego zobiektywizowania doświadczeń jednostkowego życia nie powiodło się. "Cmentarze" Marka Hłaski są dokumentem, a nie wybitnym opowiadaniem. Sam autor mówił: "Napisałem opowiadanie dziecinne i nieudane, ale postanowiłem zbudować je na faktach autentycznych, gdyż jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w prozie liczy się nie fakt, a tylko prawdziwe zmyślenie" Nie można przed 25 rokiem życia być prozaikiem doskonałym - zauważył Jerzy Stempowski. Ale rzadko bywa się w tym wieku prozaikiem dobrym.
Dialogi przedstawienia wychodzą daleko poza gazetową sztampę, dramatis personae są zróżnicowane, ale przerysowane. Ta stylizacja i przejaskrawienie, znajdujące swój wyraz także w monumentalnej scenografii Pawła Dobrzyckiego, powodują, że nie odnajdujemy w przedstawieniu prawdy o naszych czasach - sprzed lat trzydziestu kilku. Potrzeby widza zwykle poznański Teatr Nowy intuicyjnie wyczuwał. Wie dobrze, czego pragnie "lud" dyrektor Cywińska, która jednak nasycając przedstawienie gagami iście kabaretowymi - tuszuje prawdę. Mimo, jak zwykle, najwyższego lotu aktorstwa, nie można uznać tego spektaklu za sukces. Z pewnością zwolenników prawdziwej sztuki aktorskiej zafascynuje, swą wewnętrzną prawdą, znakomicie z rolą zespolona osobowość Jerzego Stasiuka w roli Kowalskiego. Epizodyczną wprawdzie, ale wyrazistą i cyniczną postać malarza wykreował Janusz Michałowski, czyniąc ze swej roli etiudę sarkastyczną i diaboliczną, choć z pewnością dlatego żywo odbieraną, że eksponującą dobrze nam znany model reakcji na rzeczywistość. Inne role, może z wyjątkiem Macieja Kozłowskiego (Plutonowy) - przypominającego znane widzom z życia zachowania - są, zgodnie z koncepcją i konwencją reżyserską, do tego stopnia przerysowane, że trudno pisać o ich prawdzie. Może jeszcze broni się Wiesław Komasa ("Brzoza"), który w tej roli złapał w płuca inny rytm swego zbyt często powtarzającego się emploi.
Spektakl, gdyby oceniać oryginalność pomysłów, dla przedstawienia odrębnej faktury osobowości poszczególnych osób, mógłby fascynować. Ale gdy połączymy grę aktorów z odczytywaną przez widzów treścią, trochę żal nam ich wysiłku. I na nic zdaje się sugestia zawarta w programie, powołująca myśl widza do "Procesu" Kafki. Ale to już temat na zupełnie inne opowiadanie.
Wychodząc nieco zdegustowana po tym przyjętym entuzjastycznie przedstawieniu, przypomniałam sobie słowa umieszczone przez Adolfa Rudnickiego w jego ostatniej książce "Teatr zawsze grany": "Jałowy jest obraz wszelkich rozważań estetycznych, za to przejmujące i niezwykłe wszystko, co jest głodem i zaspokaja głód. Puste i jałowe są ataki na to, co kocha lud, który chce zaspokoić głód i ostudzić pragnienie''. Szkoda tylko, że z poznańskiego Teatru Nowego lud wychodzi nadal spragniony i głodny.