Artykuły

"Sońki" płakanie nad rozlanym mlekiem

"Sońka" Ignacego Karpowicza w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Tomasz Domagała na blogu domagamsiekultury.blog.pl

Na początku było auto. Zespute na amen gdzieś pod Białymstokiem auto warszawskiego reżysera Igora (Rafał Maćkowiak), który tak naprawdę jest z Podlasia i ma na imię Ignacy (w domyśle: Karpowicz). Mieszkanka wsi, stara kobieta Sońka (Svietlana Anikiej), widząc, co się stało, zaprasza Igora na szklankę mleka. Ten, nie mając nic innego do roboty - w końcu pomoc drogowa w naszym kraju działa z prędkością procesji na Boże Ciało - przyjmuje zaproszenie. Tak rozpoczyna się przedstawienie "Sońka" wg powieści Ignacego Karpowicza, zrealizowane przez Agnieszkę Korytkowską - Mazur w białostockim teatrze.

Spotkanie Igora i Sońki odbywa się odtąd symultanicznie na dwóch planach: ludzkim i artystycznym. Wzajemne współistnienie i przenikanie się owych planów stanowi oś konstrukcyjną spektaklu, której centrum stanowi stara kobieta, Sońka, powoli żegnająca się z tym światem i dokonująca rozrachunku ze swoim pogmatwanym i ciężkim życiem. Plan ludzki opiera się więc na pewnego rodzaju spowiedzi, której dokonuje bohaterka wobec przypadkowo spotkanego człowieka (Ignacego), plan artystyczny polega na przetwarzaniu przez reżysera (Igora) tejże spowiedzi w widowisko teatralne. Korytkowska każe więc swojej bohaterce oglądać, współreżyserować i przeżywać jeszcze raz jej własne życie. Świadkami i współautorami tego przedstawienia stają się reżyser Igor, jego aktorzy i my widzowie. Widzowie spektaklu Korytkowskiej i widzowie spektaklu Igora. Bohaterka obu spektakli - prawdziwa Sońka - ma możliwość przez dwie godziny przeglądać się we własnym życiu, jak w zwierciadle. Nie tylko przeglądać się, ale fizycznie doświadczać siebie i swojego istnienia. Sońka, poprzez teatr Igora, odbywa podróż do swojej pamięci, niczym Orhan Pamuk, poprzez swoją powieść "Muzeum Niewinności". Dzięki fizycznej obecności aktorki (Katarzyna Siergiej), która ją gra w spektaklu Igora, Sońka ma możliwość dotknąć, przytulić, powąchać, pocałować, uściskać - poczuć fizycznie - samą siebie sprzed lat. Zobaczyć siebie w tamtych niewykle dramatycznych, przejmujących, ważnych sytuacjach i przyjrzeć się samej sobie. Zatrzymać czas i doznać pełnego zrozumienia swoich wyborów - a może uzyskać tragiczną świadomość, że człowiek w ogóle nie ma na te wybory wpływu. Ma szansę zrozumienia i akceptacji swojego losu. Poddania się jego wyrokom. Być może także zyskania świadomości, że walka, którą toczyliśmy przez całe życie, była bezcelowa, bo człowiek jest tylko igraszką w rękach losu. Obserwowanie tego procesu jest wstrząsające. Wszędzie tam, gdzie Sońka Korytkowskiej spotyka Sońkę Igora, pojawia się ogromne napięcie. Nagle, na chwilę, świat zwalnia, zatrzymuje się. Zatrzymuje się też nasz świat, świat widzów. Przez kilka cennych minut stajemy się świadkami misterium, świętego obrzędu, na którym ufundowano teatr. Ta chwila to przecież esencja teatru. Oto człowiek - bohater i odbiorca sztuki zarazem - ogląda na scenie swoje odbicie, żeby na nowo się zobaczyć, przeżyć siebie od początku, a dowiedziawszy się o sobie więcej, spróbować pojąć tajemnicę siebie i swojego świata.

Sonka_Teatr_Dramatyczny_w_Bialymstoku_fot_Bartek_Warzecha-12

Powiedzieć, że Svietlana Anikiej w roli starej Sońki jest zjawiskowa, to nic nie powiedzieć. Jej bladej, niezwykle skupionej twarzy, na której co jakiś czas przemyka chyłkiem uśmiech rodem z renesansowych portretów Bronzina, nie sposób zapomnieć. Jej kaleki sposób poruszania, pochylenie ciała, gesty, spojrzenia tworzą postać, która hipnotyzuje. Hipnotyzuje swoją wewnętrzną rytmiką. Rytmiką, która ma swoje źródło w głębokim przeżyciu dramatu swojej bohaterki. Anikiej nie próbuje grać świętej, ale też nawet przez chwilę nie pozawala sobie na ocenianie wyborów swojej postaci. Każdy z nich dogłębnie przeżywa, aby móc w pełnej krasie pokazać jego niejednoznaczność i tragiczne skomplikowanie. To jednak nie wyczerpuje jej zadania w białostockim spektaklu. To dopiero początek. Tak uczciwie i głęboko zbudowaną postać musi Anikiej skonfrontować teraz ze swoim scenicznym zwierciadłem, z postacią siebie samej z przeszłości. Białoruska aktorka jest w tych momentach wstrząsająca. Raz chłodna, raz kipiąca emocjami, raz nieobecna, raz w pełni uczestnicząca, raz pełna bólu, raz szczęśliwa. Jej twarz staje się oknem, za którym - tak jak w kwietniowy burzliwy dzień, gdy mamy rzadką możliwość patrzeć na wszystkie pory roku razem, wszystkie zjawiska pogodowe przemieszane ze sobą - możemy podziwiać pełen wachlarz ludzkich spojrzeń, myśli i stanów emocjonalnych. Tego wszystkiego, co składa się na obraz niepowtarzalnego piękna każdego człowieka. Piękna, które można zobaczyć, opisać, poczuć - ale jak dotąd nikomu nie udało się zgłębić jego tajemnicy. Piękna, które fascynuje, choćby w postaci leonardowskiej Mony Lisy.

Anikiej, w trakcie rozwoju akcji, powoli zdejmuje z siebie kolejne warstwy ubrania i przebiera się w swoją ulubioną sukienkę - albo jak kto woli - w śmiertelną koszulę. Kunszt aktorki sprawia, że przez większość spektaklu myślimy, że Sońka to naprawdę stara kobieta. Dopiero gdy Anikiej ściąga chustkę, zauważamy, że jest znacznie młodsza, niż jej bohaterka. Efekt jest niezwykły. Tak jakby Sońka - oglądając i rozliczając się ze sobą - młodniała, a zarazem - będąc coraz bliżej kresu życia, stawała się też coraz intensywniej wspomnieniem, bohaterką własnego życia, wreszcie - tworzywem sztuki, a co za tym idzie - mitem. To kolejne niezwykłe odkrycie białostockiego przedstawienia.

Patrząc na postać Sońki w spektaklu Korytkowskiej, musimy pamiętać, że jest ona odbiciem Sońki Karpowicza, a ta z kolei - odbiciem życia prawdziwej Sońki, tej która rzeczywiście mieszkała na Podlasiu, była molestowana przez ojca, zakochała się w gestapowcu i płaciła za tę miłość niezwykle wysoką cenę przez całe życie. Książka Karpowicza jest książką o kapitulacji pisarza wobec prawdziwego ludzkiego dramatu, prawdziwej historii, która staje się kanwą literatury. Korytkowska na białostockiej scenie posuwa się jeszcze dalej, niż Karpowicz. Reżyserka, wykrzywiając i unieważniając teatr swojego kolegi po fachu (scenicznego reżysera Igora), de facto wykrzywia i unieważnia również w pewien sposób swój własny teatr. Ten - pełen pokory wobec życia i aktu twórczego - gest Korytkowskiej-artystki sprawia, że jej białostocka wypowiedź od początku jest pozbawiona fałszu. Poprzez postać Igora - ona sama, "reżyserka z Warszawy" - kwestionuje siebie, swój teatr i co za tym idzie - sztukę w ogóle. I paradoksalnie mimo, że się wycofuje, wygrywa. Dzieje się tak dlatego, że wycofanie owo nie jest rezygnacją z uprawiania sztuki, ale oddaniem się w stu procentach swojej bohaterce. Korytkowska - mimo, że podobnie jak Ignacy Karpowicz, jego czytelnicy, Igor, jego aktorzy i my, widzowie - nie rozumie do końca prawdziwej Sońki (konia z rzędem temu, kto określi, w jakim języku mówi Sońka) - pozwala jej mówić i wsłuchuje się w nią w skupieniu, próbuje ją zrozumieć. Daje również taką możliwość nam, swoim widzom. W pewnym momencie do "aktorki" Sońki, śpiewającej ludową białoruską piosenkę, dołącza "prawdziwa" Sońka. Pojawia się magia i pierwsze katharsis, a widz od tego momentu spekatklu już rozumie, że słowo - jakkolwiek istotne w teatrze - nie jest tu głównym bohaterem. I nie może być, bo początkiem teatru było nie słowo, lecz emocja. Korytkowskiej-Mazur udaje się więc coś - w co po obejrzeniu różnych lansowanych przez panie i panów od kultury "arcydzieł" zupełnie nie wierzyłem - stworzenie autoironicznego i gorzkiego spektaklu, który buduje wewnętrzne napięcie i wstrząsa raz po raz, powodując, że po jego zakończeniu ma się łzy w oczach i ochotę na milczenie.

Sonka_Teatr_Dramatyczny_w_Bialymstoku_fot_Bartek_Warzecha-26

Dowcipnym i gorzkim podsumowaniem przedstawienia Korytkowskiej-Mazur, a przy tym także spektaklu Igora i książki Karpowicza, jest sceniczna metafora martwej krowy, która w finale przedstawienia pojawia się na scenie. Prawdziwe życie Sońki jest mlekiem, którym żywią się wszyscy - pisarz Karpowicz, jego czytelnicy, reżyser Igor, jego aktorzy, reżyserka Agnieszka Korytkowska-Mazur oraz my, jej widzowie - choć trzeba uważać. W jednej ze scen reżyser Igor pije jedną kwaterkę, drugą, wreszcie zabiera się za całą bańkę. Po jego hipsterskiej bluzie spływają całe potoki mleka. Po chwili widzimy go na podłodze chaty Sońki. Cierpi na nudności. Co za dużo, to niezdrowo. Z drugiej strony sama Sońka mówi, podając szklankę mleka: Jedz, jak wszyscy przestana jeść, to świat wychudnie, a jak świat wychudnie do szczętu, to bobrowe sadło i szeptuchy nie pomogą. Istotą sztuki jest przetwarzanie prawdziwego życia, bez sztuki bylibyśmy tylko zwierzętami. A co, gdy krowa zdechnie? Nic, nie można jej już wprawdzie wydoić, ale zawsze można ją zjeść. Na przykład przerobioną na powieść lub przedstawienie teatralne. Albo recenzję, którą Państwo w tej chwili czytają

Ps. Brawa należą się całemu zespołowi aktorskiemu "Sońki" z Rafałem Maćkowiakiem i Aleśem Malčana na czele. Miło jest oglądać tak skupionych na roli - bez wyjątku dobrze grających - białostockich aktorów , tym bardziej, że skonsolidowany i dobrze grający zespół aktorski nie jest w Polsce regułą. Na wspomnienie zasługuje też "kocia muzyka", którą po mistrzowsku wygrywa na akordeonie jej twórca, Yegor Zabelov.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji