Artykuły

Z pamiętnika pensjonarki (I)

Ja, Helena Mniszkówna współczesnej dramaturgii polskiej, będę o moim ulubionym temacie, a mianowicie kto kogo kocha, a kto kogo nie, pisać również tutaj - nie tylko w moich często drukowanych, mniej często wystawianych, ale przez mojego narzeczonego, który na moją durną prośbę zamilkł (luby, tęsknię! kochaj albo rzuć!) i jeszcze parę koleżanek lubianych, dramatach - Anna Wakulik debiutuje jako felietonistka e-teatru.

Palący otóż ogień bardzo odwzajemnionego w słowach, średnio zaś odwzajemnionego w czynach uczucia wygnał mnie, biedną, na paryski bruk. Ach, ileż łez panieńskich wchłonęły brudnawe dywaniki samolotu Ryanair, gdy uciekałam z przestrzeni tak zbrudzonych niegdysiejszą wspólnotą, dziś zadających ból jedynie (jak w tym wierszu o kocie, jak w nim, nie inaczej)! Gnałam więc na czas wiosennych świąt o kurczakach i zającach do stolicy Francji, gdzie przytulne jak futerały sklepiki z arcydziełami wykonanymi z czekolady witały mnie zbolałą i zaraz potem, miast przytulić, wymierzały policzek wykrzyczaną w walucie europejskiej ceną; gdzie mężczyźni w kolorze musu czekoladowego pragnęli nakłonić mnie do kupna złotych, srebrnych, małych i dużych wieżyczek Eiffela, a w moim średnio wykształconym mózgu niczym larwa wiła się myśl: och, co za obrazek, Houellebecqu, czy już to opisałeś, czy wyprzedzę cię raz chociaż?; gdzie czarna rzeka ludzkich twarzy, krzyczących do mnie coś o wyjątkowej okazji zakupu papierosów, zmieniała się gwałtownie w maleńkie i ciche dorzecza błyszczące twarzami białych mężczyzn z szalikami gustownie obwiązującymi ponętne szyje. Trwałam tak w tym oczarowaniu, od czasu do czasu przetykanym bólem i goryczą, gdy ktoś przynosił mi rachunek lub prosił o uregulowanie należności za mieszkanie. Jednak również wtedy kochałam Paryż miłością szczerą i głęboką, jaką kocha go każdy przybysz z kraju, gdzie obywatelskie oczy na co dzień muszą mierzyć się z bolesną architekturą Damy Tu Taki Płotek i Pomalujemy Na Żółto.

Lecz czyż nie zagalopowałam się w tych nudnych opisach pejzażu, kiedy chodzi o tak zwane pejzaże wewnętrzne, pejzaże namalowane farbą olejną mojej nieskończonej miłości, która poczyna coraz bardziej przypominać rozwodnioną akwarelkę?

Na złość narzeczonemu postanowiłam puścić się z moją dawną miłością.

A to, proszę państwa, miłość beznadziejna.

Bo nie jest to nawet miłość do żonatego z trójką dzieci.

Albo do dziennikarza z innego kontynentu.

Albo do histerycznego artysty scen polskich.

Albo do takiego, co się chce rozmnażać, a ja akurat nie, albo takiego, co to właśnie nie chce, a ja akurat mam, że tak, albo takiego, co chce mieszkać w mieszkaniu, a ja chcę w pociągu, albo takiego, co chce w pociągu, a ja akurat mówię, że kupmy pościel i regał z Ikei na znak pewnej przyszłości w jednym miejscu, albo do takiego, co nie rozumie żartu, albo właśnie takiego, co mówi tylko żartem.

Wichry mego dzikiego uczucia wiały w Paryżu w kierunku nie dość, że Francuza, nie dość, że homoseksualisty, nie dość, że chorego na AIDS, to jeszcze, olaboga, od dwudziestu lat człowieka martwego.

Bernard-Marie Koltes. Mówię to, a wargi me drżą, a nogi miękną niczym figurce z plasteliny, a oczy me zachodzą mgłą pożądania.

Chodziłam więc po ulicach Paryża, a każdy maleńki pikselek kostki brukowej mówił "a może kiedyś on tędy szedł?", "a może tam siedział w tych swoich włosach i z tymi swoimi oczami", "a może z tym panem, co teraz ma zaawansowanego Alzhaimera, upił się dziko", "a może właśnie tutaj wymyślił to kilometrowe zdanie, a ty, idiotko, czemu nic nie wymyślasz, wdychaj inspirujące powietrze metropolii i też napiszesz", "tu na pewno wpadła mu w ucho interesująca zbitka słów, a tobie, głuchoniemej, dlaczego nie wpada?".

Dominującym zatem uczuciem do Bernarda jest zatem z mojej strony, nie bójmy się użyć tego słowa, zazdrość. Na niej opiera się nasz związek: Bernardzie, chciałabym umieć tak, jak ty, chodź tu do mnie, naucz mnie! Zawsze, zawsze serce moje w ostatecznym rozrachunku zwróci się w stronę Bernarda i na pytanie "ulubiony dramatopisarz" nie powiem, że jakiś tam Bergman albo Noren, tylko ubrany w koronki, pióra, brokaty, noszący loki, dready i na to jeszcze wciskający ostatkiem sił perukę Bernard. I choć myślę czasem "Bernardzie, czy nie warto by rozważyć skreślenia tu i ówdzie?", to kocham tę bulimiczną obfitość słów niczym obfitość włosów na głowie tego pana, który nie poleciał ze mną do Francji.

Inna rzecz, że mało kto podziela moje uczucia- z rzadka jakiś pan albo pani zapłonie ogniem namiętności i wystawi te tryskające we wszystkie strony kolorowe słowa na scenie. I dlaczego, zastanawiam się w głębi mojego złamanego serduszka, skoro trudno znaleźć bohaterów tak samotnych, jak bohaterowie Koltesa, a samotność, do czego nie przyzna się żaden szanujący pijak weekendowy, to największa bolączka czasów tych? Dlaczego, pytam się, zagubiona młodzież czterdziestoletnia nie chodzi z fragmentami "Nocy tuż przed lasami" na ustach? Czy dlatego, że jest taki francuski ("Francuzi, Francuzi, siedzą i pierdolą"- jak rzekł kiedyś mój niedoszły narzeczony na, tak, to nie wymysł, sawannie)?

I myślę, i nie wiem.

Ale, Bernardzie, powiem proroczo: twój czas, kochany, nadejdzie. I będzie tak, że nasze metro wypełnione twarzami w kolorze bochenka chleba ukolorowi się, i będzie tak, że zrozumiemy "Walkę Czarnucha z psami" dzięki tanim połączeniom do Afryki; i będzie też tak, że "Powrót na pustynię" przestanie być tylko fantazją; i będzie tak, że będziemy mieć swoje przepastne kamienice, i pełne brzuchy, i pełne konta, i zacznie nam doskwierać to, że siedzimy tak strasznie sami między laptopem a lodówką, i wtedy pomyślimy sobie: o, Koltes miał rację.

Czy będzie to w tym stuleciu, czy następnym - serduszko moje nie wie, a że krwawi, nie spodziewajcie się, że powie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji