Z pieśni myśl wysłuchać
"Dziady - Improwizacje". Tak zatytułował Jerzy Grzegorzewski swoje przedstawienie. I podtytuł; "Sceny z poematu dramatycznego Adama Mickiewicza". Zabieg prosty i uczciwy. Stosuje go zresztą Grzegorzewski nie po raz pierwszy. Ukrywa się za tą bezpieczną formułką, otwarcie uprzedza, ze dokonał na tekście operacji, drastycznej i zuchwałej. Ale dlaczego właśnie "improwizacje"? A nie "wariacje" pod którym to tytułem kryła się "Czajka" Czechowa? Lub "impresje" na przykład? Improwizacja oznacza przecież tworzenie czegoś nagle, bez przygotowania, spontanicznie. Przynajmniej w potocznym słowa rozumieniu. Jednak znaczyć może także "nieprzewidziany", a więc zaskakujący.
Grzegorzewski jest artystą świadomym. W jego teatrze nie ma miejsca na przypadkowe, nieusprawiedliwione, a kokieteryjne jedynie efekty. Nawet na sformułowania. Zwłaszcza kiedy dotyczą naszego narodowego arcydramatu. Tak więc obydwa znaczenia słowa "improwizacje" tłumaczą się w przedstawieniu, a także je poniekąd wyjaśniają. Mają zatem sens i znaczenie.
"Dziady" według Grzegorzewskiego są przywoływaniem przeszłości. To nic nowego. Widywaliśmy już Mickiewiczowski dramat inscenizowany jako retrospekcja wydarzeń. Tyle, że był to chwyt, klamra jedynie, bez istotnych konsekwencji dla przebiegu i porządku spektaklu. U Grzegorzewskiego powoduje to ingerencję w układ przedstawienia. Brutalną, ale umotywowaną. Pamięć przechowuje klisze, obrazy, strzępy scen, rwane i nieuporządkowane. Wspomnienia są zwykle płynne, niekontrolowane, zawsze subiektywne. Jak improwizacje właśnie. Zwłaszcza, że przywoływane są przez Konrada, artystę, a więc przetworzone niezwyczajną wrażliwością, wyobraźnią i osobliwym oglądem świata.
Mickiewicz ze swojego życia zrobił literaturę i poezję. Od biografii w "Dziadach" uciec się nie da, tak samo zresztą jak od polityki i historii. Historii, która wtedy była samą współczesnością. Temat nie musiał się ucukrowywać latami, ulegiwać niczym tytuń. To powszechnie wiadomo. Ale biografię wtopioną w narodu dzieje można w teatrze wyważać na wiele sposobów i różnie rozkładać akcenty.
Gustaw-Konrad jest poetą. Wydaje się to tak oczywiste, i jasno w "Dziadach" wyrażone, że nie uważano za potrzebne przesadnie tego podkreślać. U Grzegorzewskiego to właśnie jest najważniejsze. Nie było chyba dotąd przedstawienia, które by w sposób tak dobitny mówiło o tym, że Konrad jest twórcą. I przede wszystkim twórcą. Takie przeczytanie "Dziadów" mieści się w specyficznej, oryginalnej poetyce teatru Grzegorzewskiego.
Scena jest powiększona. Drewniany podest sięga do siódmego rzędu, zagarnia niemal połowę widowni. Tuż za ramą sceny niewielki stolik przykryty białym obrusem, z zadumaną dziewczynką za ramą okna. Dalej znów długi, stół, pod nim tu i ówdzie parę zwykłych drewnianych krzyży. Głębię sceny kształtują ruchome, czarne ekrany. Fragmenty Salonu Warszawskiego gra na tle czarnej kurtyny. Wielka Improwizacja wraz z egzorcyzmami na pustej scenie z dwoma kolumnami, w której jakby "wtopione" są łoża. Część trzecia przedstawienia, zaczynająca się od Snu Senatora, ma w tle smukłe kolumny pochylone w stronę horyzontu. Bliżej pianino bez tylnej ściany, z widocznymi strunami. Ulubiony znak Grzegorzewskiego, obecny we wszystkich chyba jego przedstawieniach. Dźwiękiem szarpanej struny diabeł dręczyć będzie Senatora. Na proscenium duża drewniana rama z kołkami, jakby po zerwanych strunach. Nieme pudło instrumentu, a może pusty blejtram. Ta rama jest przez cały czas. Przesuwa ją postać, nazwana w programie Guśjarz II. Gra go Jerzy Zelnik.
Scena jest więc niemal pusta, przestrzeń nieokreślona. Światła oszczędne, na pozór nieefektowne, ale pięknie i umiejętnie zakomponowane, wydobywają niemal malarską plastyczność postaci i elementów scenografii. Wszystko to umożliwia płynność obrazów, ich symultaniczność i ciągłe, swobodne przenikanie.
W przedstawieniu Grzegorzewskiego jest dwóch Konradów. Jeden dotyka już kresu swej drogi. Gra go Henryk Machalica. Przejął tę rolę po niedawno zmarłym Mieczysławie Mileckim. Sędziwy Konrad zmaga się z przeszłością, z własnym życiem, splątanym z dziejami narodu Zniewolonego, umęczonego, upodlonego przemocą i zdradą. W przywoływanych wspomnieniach, nie ma z początku chronologii, w miarę logicznego następstwa scenicznych zdarzeń, według którego można uporządkować "Dziady". I zresztą zwykle tak były one wystawiane. Część pierwsza to zaledwie skrawki scen, fragmenty tekstu, wyrwane ze wszystkich części "Dziadów". Plątanina znaków, jakby sygnałów odzywających się natrętnie w pamięci. Tekstem Mickiewicza mówią postaci z "Dziadów" wyjęte tak, jak je sobie wyobrażamy i jak utrwalone zostały w wielu przedstawieniach. Tradycyjnych i nie. A więc Guślarz I w długiej szacie (Józef Wieczorek), Pasterka w żałobie (Anna Romantowska), Gustaw z IV części. Pojawi się zresztą tylko na chwilę. Duchów wywoływanie przywołuje właściwie tylko dwa widma, jakby z Wyspiańskiego żywcem przeniesione. Zły Pan przypomina raczej Hetmana z "Wesela". Gra go Andrzej Żarnecki. W części trzeciej grać będzie Senatora. Zabieg świadomy, z pewnością nie spowodowany szczupłością zespołu. Widmo drugie to młody buntownik (Waldemar Kownacki). Być może miał to być Wernyhora. Tak przynajmniej wynika z zamieszczonych w programie wypowiedzi, w przedstawieniu jednak tłumaczy się raczej jako upiór zemsty. To on intonuje Konrada "pieśń szatańską", która "krwi żąda" i "zemsty na wroga. Z Bogiem i choćby mimo Boga!". Jego kostium kojarzyć się może z Wyspiańskiego lalką Bolesławową. Są tu też dosłowne niemal cytaty z "Wesela" Grzegorzewskiego, jak choćby ta zamyślona dziewczynka za oknem. Te sygnały nie układają się w zakomponowane obrazy, w logiczną całość. Pozornie. Wtopione w teatr Grzegorzewskiego nie są rozbuchane, ani zbyt sugestywne. Raczej ascetyczne. Pochodzą z naszej tradycji, także historii, ale dopiero przetworzone przez sztukę utrwaliły się w naszej świadomości, obrosły w legendę, zakrzepły w mit. Społeczny i narodowy. Starego Konrada zmagania z przeszłością są bowiem przede wszystkim rachunkiem artysty, który czuje się odpowiedzialny za świadomość narodu przez sztukę formowaną. A więc za jego losy także.
Wielką Improwizację zaczyna Konrad sędziwy. "Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha?"... "Nieszczęsny, kto dla ludzi głos i język trudzi". Nie brzmi to wzniośle, raczej gorzko. Te słowa powtarzane przez młodego Konrada mają już inne znaczenie i nieco odmienne zabarwienie. Dzisiejsza pewność wtedy była bowiem tylko wątpliwością.
Młodego Konrada gra Wojciech Malajkat. Jest bardzo współczesny, nic z romantycznego bohatera, ani w kostiumie, ani w interpretacji. Ot, bardzo zwyczajny młody chłopak, jakich wielu na naszych uczelniach i ulicach. Banalny sweterek, okularki, niewątpliwie intelektualista i na pewno artysta. Jest w nim żarliwy bunt, gorliwe poczucie własnej potęgi, wiara w posłannictwo sztuki, skoro włada nią jak mistrz. Domaga się "rządu dusz", aby obudzić naród. Rączej "myśli władzą", aniżeli czuciem.
Raz jeszcze podczas Improwizacji odezwie się Stary Konrad: "Czym jest me czucie? / Ach, iskrą tylko! / Czym jest me życie? / Ach, jedną chwilką!". To nie tylko gorzki komentarz. Stary Konrad widzi nie tylko "wieków ciąg cały, mnie z dziejów wiadomy", lecz także te "co jutro rykną gromy". Zatem wspomnienie jest także projekcją przyszłości. "Dzieje wiadome" to świadomość dalszych losów narodu, od wieków rozpiętego między niewolą a buntem, ofiarą a zdradą, kolejnym wzlotem a nieuchronnym upadkiem.
Mickiewicza świat nadprzyrodzony to u Grzegorzewskiego raczej upostaciowane głosy niż dobre i złe duchy. Są z teatru rapsodycznego. Tylko w Śnie Senatora diabły mają twarze uwięzionych studentów, a Anna Chodakowska wyraziście zagra szatana w scenie egzorcyzmów. W całym zresztą przedstawieniu ważne wydaje się słowo, oszczędnie inkrustowane teatralnymi znakami. W tak pomyślanym spektaklu mieści się fragment Ustępu - "Oleszkiewicz", zwykle w inscenizacjach "Dziadów" pomijany. Oleszkiewicz - malarz, asceta, mistyk, nazywany był przez polską młodzież w Petersburgu "naszym Guślarzem". Fragment proroctwa Oleszkiewicza recytuje Jerzy Zelnik, raz jeszcze zmagając się z tą wielką ramą. Na chwilę tylko udało mu się uchwycić w nią młodego Konrada podczas Wielkiej Improwizacji. Poza tym obejmowała jedynie niewielkie urywki obrazów, kawałki scen.
Część trzecią przedstawienia, poza Snem Senatora, przenosi Grzegorzewski na widownię, pomiędzy sceną a rząd pierwszy. Tu właśnie rozgrywa spore fragmenty Salonu Wileńskiego. Normalnie, po kolei, grane realistycznie, z sumienną troską o charakterystykę postaci. Pomysł dwuznaczny i wcale perfidny. To, co autentyczne, dzieje się nie tylko wobec nas, ale pośród nas widzów. Teresa Budzisz-Krzyżanowska z nieco łzawym sentymentalizmem wydeklamuje dramat pani Rollison. Senatora z powściągliwym cynizmem zagra Andrzej Żarnecki. I wszystko jest nareszcie jasne, całkowicie zrozumiałe, w pełni zrozumiane. "Widzenie księdza Piotra" mówi u Grzegorzewskiego Teresa Budzisz-Krzyżanowska w zakończeniu przedstawienia.Pani Rollison, Mickiewicza "wolność zapłakana", żałobna matka. Starego Konrada spotyka Konrad młody, prowadzany na zesłanie. Henryk Machalica przejmie kwestie i Księdza Piotra, i Żołnierza w ostatnim, kończącym spektakl dialogu z Konradem. "Każdy w swoją stronę".
Powraca więc i "ciąg wieków", i zapowiedź przyszłości. Zamknął się krąg wspomnieniowych rozrachunków. Człowieka i artysty. Stary artysta ma świadomość, jak bardzo ograniczona jest potęga sztuki, w którą kiedyś tak prawdziwie i głęboko wierzył. "Rząd dusz" to złudzenie właściwe młodości i marzenie, które spełnić się nie może. Jak wyrazić w sztuce to, co najważniejsze? Można zamknąć w niej chwilę historyczną, ludzkie dzieje, satyrę, czy pamflet, ale to, co dla poety istotne, pozostanie niezrozumiałe, a więc nieuchwytne. Przyjęte chłodno przez obojętnych ludzi. I wobec tej obojętności artysta jest bezsilny. Jego posłannictwo wypełnić się nie może
"Mnie się zdaje, że wrócą czasy takie, że... trzeba będzie natchnienia i wiadomości z góry o rzeczach o których rozum powiedzieć nie umie, żeby obudzić w ludziach uszanowanie dla sztuki, która nadto długo była aktorką, nierządnicą lub polityczną gazetą". Zdanie to napisał Adam Mickiewicz w jednym z listów, dokładnie sto pięćdziesiąt cztery lata temu. Ta zapowiedź przyszłości nie sprawdza się. Przynajmniej na razie. W każdym razie nie w teatrze. Do teatru naszych czasów pasuje raczej ten oto wierszyk. Też Mickiewicza.
W folwarku łaskę mam
u ochmistrzyni cór
I w braku lepszych pism czyta
mnie nawet dwór.