Artykuły

Co grało w duszy

- Jestem przede wszystkim Michałem Bajorem, koncentruję się tylko i wyłącznie na profesjonalizmie. Myślę, że przez te wszystkie lata zapracowałem sobie na swój znak rozpoznawczy i markę - mówi warszawski aktor i wokalista MICHAŁ BAJOR.

- Występuje pan w wielu miastach, promując swoją ostatnią płytę pt. "Michał Bajor 30/30 - Największe przeboje". Jubileuszowy album zawiera trzydzieści najlepszych utworów z 30-letniej twórczości. Pana dorobek jest bardzo bogaty, więc pewnie trudno było wybrać te najlepsze, najdoskonalsze i najbardziej popularne piosenki? Kierował się pan jakimś kluczem?

- Wybór był rzeczywiście trudny. Przy doborze utworów, które pojawiły się na tej płycie, nie kierowałem się żadnym kluczem ani szablonem. Tak naprawdę nie da się wybrać trzydziestu utworów z artystycznej kolekcji, która trwa nieprzerwanie od trzydziestu lat, bo każda piosenka jest inna i każda ma swoją wartość. Wybierałem to, co w duszy mi grało w danej chwili. Na dziesięć typowanych przeze mnie piosenek musiałem decydować się na jedną. Przyznaję to z bólem serca.

- Mówią o panu: "Najlepszy aktor wśród piosenkarzy i najlepszy piosenkarz wśród aktorów". To pochlebna opinia. Zwraca pan uwagę na to, jak o panu piszą lub mówią?

- Nie przywiązuję większej wagi ani do pochlebnych opinii, ani do krytycznych recenzji na temat mojej twórczości artystycznej. Jestem przede wszystkim Michałem Bajorem, koncentruję się tylko i wyłącznie na profesjonalizmie. Myślę, że przez te wszystkie lata zapracowałem sobie na swój znak rozpoznawczy i markę. Zupa może być gorąca lub zimna, ale może być także letnia. Idąc za tą myślą, nie ma nic gorszego, jak być artystą pośrodku, czyli takim "letnim". Spełniony artysta to taki, który wzbudza u odbiorców emocje - od miłości po niechęć czy nienawiść.

- Jest pan piosenkarzem, aktorem grającym w teatrach. Wiele razy można było pana zobaczyć na dużym ekranie. Który z gatunków uprawianej sztuki jest panu najbliższy: muzyka, film czy teatr?

- Zdecydowanie muzyka. Potem film i na końcu teatr.

- Ma pan na koncie wiele ról filmowych i teatralnych. Czy jest taka jedna rola, którą pan szczególnie zapamiętał i darzy sympatią?

- Z rolami filmowymi czy teatralnymi jest tak jak z piosenkami. Nie przyjąłbym żadnej roli, w której nie chciałbym zagrać, i nigdy nie zaśpiewałbym piosenki, której nie chciałbym wykonać. Po tylu latach pracy nikt nie wydobędzie ze mnie deklaracji, że dana piosenka jest moją ulubioną lub czy ta jedna spośród 70 ról filmowych i teatralnych jest najukochańsza. Byłbym niesprawiedliwy, wydając takie wyroki. Tak może sobie powiedzieć koleżanka "X" czy kolega "Y" po roku występowania na scenie, która ma w dorobku pięć piosenek, albo młodziutki aktor, który zagrał w dwóch serialach telewizyjnych lub trzech filmach.

Gdyby zapytał pan Krystynę Jandę lub Janusza Gajosa o ich ulubione kreacje, nie przypuszczam, by wskazali na jakąś jedyną rolę.

- Na pana recitale tłumy walą drzwiami i oknami. W Lubinie już kilka dni przed jubileuszowym koncertem wejściówki były wyprzedane. Podobnie było w innych miastach. Jakim artystą trzeba być, żeby chciały go słuchać miliony? W czym tkwi fenomen popularności pana i pańskiej muzyki, która przecież nie jest komercyjna?

- Myślę, że artysta musi być prawdziwy w tym, co robi, otwarty dla widzów i konsekwentny w swoim działaniu. Relacje między mną a moją publicznością są wspaniałe. Na moje koncerty przychodzą ludzie, którzy naprawdę wybrali sobie ten repertuar i świetnie go znają. To nie jest publiczność z przypadku, która co roku wybiera sobie innego artystę do słuchania. Ta publiczność przyprowadza kolejne pokolenia, zaprasza na moje koncerty tych, którzy do tej pory byli sceptyczni co do moich piosenek. Proszę mi wierzyć, że 99,9 procent widzów wie, po co przyszło na mój koncert. Młodzi ludzie interesują się muzyką popową i rockową, mniejszość słucha muzyki tak zwanego środka, ja nazywam to popem literackim. Sądzę, że te lata przyjaźni z publicznością spowodowały to, że tak samo jak w Lubinie czy we Wrocławiu, czy gdzie indziej, gdzie jest pełna sala, świadczą o tym, że recitale wyszły z tak zwanej muzycznej niszy. Naprawdę w ciągu tych kilkudziesięciu lat występowania na scenie na palcach jednej ręki mogę policzyć koncerty odwołane, a na pięciu czy sześciu występach nie było kompletu publiczności. To fantastyczne uczucie. Podczas moich recitali panuje fantastyczna relacja z widzem. Skupienie, szacunek w obie strony, nie ma zaskakiwań, poza wyjątkiem, gdzie w finale koncertów promujących moją ostatnią płytę wychodzę na scenę w pidżamie. Następuje tak zwane sprzężenie zwrotne: oni, czyli widzowie, wychowali mnie, ja wychowałem ich - i to procentuje. To jest budujące i krzepiące dla każdego wykonawcy. To jest zwycięstwo, bo każdy artysta chciałby mieć komplet widzów na swoich spektaklach.

- Co dla wykonawcy jest największą nagrodą?

- Publiczność i brawa, bo pieniądze są konsekwencją każdego sukcesu. Również konsekwencja w swoim działaniu jest istotna. Nie jestem artystą czy aktorem, który co jakiś czas lubi zmieniać sobie piórka, jak czynią to choćby nasi politycy czy wielu artystów próbujących zamieniać się w inne postaci. Ale każdy sobie rzepkę skrobie i ta konsekwencja powoduje, że jestem obecny na scenie tak długo i nie muszę się martwić, że stoi za mną na przykład dwunastu Bajorów, jak niestety, stoi dwanaście koleżanek i kolegów za popowymi artystami. Szczególnie tej młodej generacji, która bardzo się boi o swoje jutro. Prawa rynku są dzisiaj bezlitosne. Wytwórnia promuje tylko najlepszych, słabsi odpadają. Geppert, Turnau i Bajor są tyle lat i będą nadal, tak jak Demarczyk. Nas jest naprawdę niewiele osób w tej dziedzinie sztuki, dlatego zapewne mamy większy spokój i możliwość większego kreowania.

- Interesuje się pan polityką?

- Niewiele, bo ogólnie rzecz biorąc, mało się na polityce znam. Poza tym wolę być zdrowy i nie chcę co chwilę łykać aviomarinu, gdy oglądam i słucham tych panów w garniturach w telewizji.

- A co pana najbardziej denerwuje w codziennym życiu?

- Obłuda, korupcja. Denerwuje mnie przede wszystkim niedotrzymywanie obietnic u każdego człowieka. Bardzo tego nie lubię. Jestem punktualny, podobno do przesady, i oczekuję też punktualności od innych.

- Jak spędzi pan święta Bożego Narodzenia?

- Święta są u mnie zawsze rodzinne, czyli w gronie najbliższych. Oczywiście tradycyjnie, przy choince i karpiu.

- Bardziej lubi pan dawać czy otrzymywać prezenty?

- Zdecydowanie bardziej od brania lubię dawać prezenty.

- Czego Michał Bajor życzy na święta Czytelnikom "Konkretów"?

- Moje życzenia będą banalne: zdrowia, bo bez tego nie ma ani sukcesu, ani porażki. Przy braku zdrowia sukces o wiele mniej smakuje, a porażka jest o wiele bardziej dogłębna. Uśmiechu i zdrowia, a wszystko będzie dobrze.

Dziękuję za rozmowę i w imieniu redakcji również życzę panu wszystkiego dobrego na święta.

***

Michał Bajor - ur. 13 czerwca 1957 r., od najmłodszych lat mieszkał w Opolu, gdzie dorastał w atmosferze festiwali i teatrów. W wieku 13 lat zadebiutował w eliminacjach do opolskiego Festiwalu Piosenki Polskiej. Po ukończeniu szkoły średniej studiował w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie, bo zawsze marzył o zawodzie aktora. Ostatecznie wybrał jednak karierę piosenkarza. Jego muzyka stała się rozpoznawalna po sukcesie na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu w 1984 r. Trzy lata później artysta nagrał swą pierwszą płytę pt. "Michał Bajor Live"z nieśmiertelnym utworem "Ogrzej mnie". Przez 30 lat swej twórczości współpracował ze znanymi kompozytorami i tekściarzami, jak: Wojciech Młynarski, Janusz Stokłosa, Jonasz Kofta czy Włodzimierz Korcz. Jako aktor, stworzył kilkadziesiąt kreacji, m.in. w "Quo Vadis", "Ucieczce z kina Wolność", "Alchemiku".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji