Artykuły

Tajemnica pewnego aktora

Z aktorami jest jak z iluzjonistkami. Wszyscy chcą odkryć ich sekrety, ale gdy to się uda, czar pryska. Bo rzęsy są sztuczne, a peruka odstaje. - Lepiej tej magii nie niszczyć - ostrzega Maciej Stuhr. Zaryzykowaliśmy - pisze Magdalena Kuszewska w Pani.

Kto wchodząc na scenę, robi dyskretny znak krzyża, a kto wkłada bieliznę na lewą stronę w dniu premiery? Dlaczego plan zdjęciowy zawsze zaczyna się we wtorek? Postanawiam przeprowadzić dziennikarskie śledztwo pod hasłem: "Co robi aktor, kiedy nikt go nie widzi?". Moim pierwszym przystankiem jest warszawski Och--Teatr, w którym na afisz wszedł właśnie spektakl "Prapremiera dreszczowca" w reż. Grzegorza Warchoła.

- Sztuk odsłaniających kulisy zawodu aktora jest wiele, ale tutaj gramy amatorów - tłumaczy' aktor Rafał Rutkowski (41 lat, współtwórca teatru Montownia). - Żart polega na tym, że im się nic nie udaje. Dla nas największą trudnością okazało się zagranie niezawodowców. My, aktorzy, musimy źle zagrać złe przedstawienie. I to jeszcze ma być śmieszne! Jakie są kulisy powstania tego spektaklu? - Próby były bardzo burzliwe, komedia to trudny materiał, ale spotkali się mistrzowie gatunku!

- opowiada Maria Seweryn (40 lat, aktorka, reżyserka i współzałożycielka Och-Teatru). Na dodatek w dniu rzeczywistej prapremiery życie dogoniło teatr. - Nie wiedziałam, czy zagramy. Widownia pełna, a ja w kaloszach w piwnicy razem z hydraulikami naprawiamy rury, bo woda się leje. Nie mogłam obejrzeć spektaklu. Musieliśmy poinformować widzów, że nie ma wody. Myśleli, że to część przedstawienia, a to była prawda - dodaje. Naszą rozmowę przerywa telefon. Seweryn przeprasza, musi odebrać. Dzwonią z teatru, żeby poinformować o awarii prądu. Aktorka spokojnym głosem wydaje polecenia. -Jedyną chwilą, kiedy przestaję się troszczyć o teatr, jest ta przed spektaklem.

RYTUAŁ WEJŚCIA

Maria Seweryn ma swój rytuał: wszystkie czynności muszą zostać wykonane po kolei. - Najpierw papiloty, potem kawa. Publiczność nie powinna mnie już wtedy widzieć - zaznacza. - Lubię mieć dla siebie godzinę, Wypalić papierosa, posiedzieć w wałkach, porozmawiać z garderobianą. Jeśli zdarzy mi się zmienić kolejność - najpierw kawa, potem wałki - to się denerwuję.

A Rafał Rutkowski? On też obowiązkowo pije kawę przed wejściem na scenę. Potem zaś wykonuje przebieżki i proste ćwiczenia (przeplatania, podskoki). - Gdyby ktoś nie wiedział, że jestem aktorem, to pomyślałby: oho, sportowiec szykuje się do startu! Maciej Stuhr (39 lat, znany z filmów "Obława" M. Krzyształowicza, "Pokłosie" W Pasikowskiego, a ostatnio "Obywatel" J. Stuhra) też ma swój rytuał wejścia. - Inaczej się odżywiam. Horrorem jest granie z pełnym żołądkiem. W Teatrze Nowym musimy być pół godziny przed spektaklem, ja potrzebuję godziny. Jeszcze ze szkoły teatralnej mam własny zestaw ćwiczeń na dykcję, który powtarzam. Jak nie zrobię dyskretnego znaku krzyża przed wejściem na scenę, to czuję się nieswojo. Raz zapomniałem i denerwowałem się, że coś mi nie wyjdzie - zdradza aktor.

Kilka miesięcy temu wybrałam się na "Hamleta" w reż. Macieja Englerta do Teatru Współczesnego w Warszawie. Pół godziny przed spektaklem spotkałam w pobliskiej Coffee Karma Borysa Szyca, który miał zaraz wcielić się w tytułową rolę. Wyskoczył z lokalu kilkanaście minut przed 19, podobnie jak ja, widz. Z kolei tuż po spektaklu natknęłam się na wychodzącego w crocsach (gumowych klapkach) Piotra Garlickiego, który grał Woltymanda. Szczerze? Żałowałam, że zobaczyłam prywatnie obu aktorów, bo to zburzyło mi nieco świat magii, jakim jest teatr.

Maria Seweryn mówi, że każdy artysta ma swoją metodę i nie ma jej co oceniać, jeśli efekt na scenie jest dobry. Ona lubi mieć więcej czasu i przed przedstawieniem, i po nim. Podobnie jak Maja Hirsch (38 lat, aktorka znana z seriali "Brzydula", "Na krawędzi"), którą można oglądać w spektaklu "Open Chopin" Roberta Talarczyka. - Potrzebuję dwóch godzin w garderobie przed spektaklem. Jeśli mam godzinę, czuję się, jakbym przyszła z ulicy. Często aktorzy nie mają takiej możliwości, bo w ostatniej chwili jadą z planu zdjęciowego do teatru. Przez trzy lata tak żyłam i to mnie wypaliło - opowiada Hirsch. - Dzień spektaklu jest szczególny, w teatrze czas płynie wolniej, to taki mikro-świat. Lubię wyjść na scenę "czysta", wolna. Nie chcę też, aby publiczność widziała mnie wcześniej, bo czar pryśnie. Z tego powodu nie wprowadzam znajomych na widownię, jak robią to niektórzy aktorzy.

KOSZMAR NA SCENIE

Maja Hirsch wspomina niedawną premierę "Open Chopina" w Teatrze Śląskim w Katowicach. Wcześniej grali musical w warszawskim Capitolu, gdzie wejście aktorki na scenę odbywało się przy ścianie, z układem tanecznym. - Ale w Katowicach nie było takiej ściany, więc na ostatniej próbie wymyśliliśmy że wjadę na "gieni", czyli podnośniku. Podczas premiery zorientowałam się, że maszyna się zacięła i nie mogę zjechać. "Zróbcie coś, k.. .a!", wołałam swoimi słowami bardzo zdenerwowana. Na szczęście moje krzyki wpisały się w rolę - gram ostrą szefową telewizji. Koledzy- aktorzy pomogli mi jakoś zejść, lecz pod koniec pierwszego aktu poryczałam się z nerwów. Widzowie chyba myśleli, że tak ma być!

Ale najgorszy jest telefon, przyznają zgodnie moi rozmówcy. Ten, który artysta odbiera w domu, z pytaniem: "Gdzie jesteś? Zaraz wchodzisz!". - Kiedyś graliśmy "Rewizora" w Dramatycznym razem z Januszem Gajosem - opowiada Maciej Stuhr. - Nagle orientujemy się, że kolegi Marcina Dorocińskiego, który wchodzi w dwudziestej minucie, nigdzie nie ma. Ludzie z teatru dzwonią do niego, a Marcin zaspanym głosem mówi: "Halooo". Zapomniał. Na szczęście mieszkał trzy ulice dalej. My z Januszem graliśmy cały czas ze świadomością, że on raczej nie wejdzie, ale na słowa Gajosa: "Drzwi się nagle otworzą i... bęc!", Marcin prawidłowo, lekko tylko potargany, wpadł na scenę. Trudno było opisać nasze zdenerwowanie. - Ja tylko raz w życiu dostałem telefon z cyklu "gdzie jesteś?" - kręci głową Rafał Rutkowski. - Była 19.10, spektakl "Ojciec polski" w teatrze Polonia zaczynał się dwadzieścia minut później. Wsiadłem w auto i pędziłem na złamanie karku. Na moją obronę miałem tylko to, że wtedy były częste zmiany dat, zawirowania z terminami. Zdążyłem w ostatnim momencie. Od tamtej pory mam obsesję - komórka jest cały czas włączona, a od 17 kontroluję, czy dotrę w korkach do teatru. Od Rutkowskiego dowiaduję się, że podczas jubileuszowych spektakli aktorzy robią sobie na scenie żarty. - Mistrzostwo polega na tym, żeby widzowie się nie zorientowali! - wyjaśnia. - Gdy graliśmy po raz 200. "Testosteron", mój sceniczny brat podał mi okulary - zamiast zerówek, minus pięć dioptrii. Założyłem je... i świat mi zawirował. Czułem się jak pijany i wypowiedziałem monolog porzuconego pana młodego z mocno zaciśniętymi zębami. Z kolei w przedstawieniu "Mayday" Monika Fraczek chodzi z walizką po scenie. W czasie 100. spektaklu do walizki włożyliśmy 30-kilogramowy odważnik. Ona, przerażona, ledwo mówiła swoją kwestię, ale za wszelką cenę próbowała nieść tę walizkę. Widząc jej walkę, popłakaliśmy się ze śmiechu. Marysi Seweryn rozmył się makijaż i odpadły rzęsy. To było mocno "gotujące". Seweryn mówi, że Rafałowi Rutkowskiemu podczas grania komedii lepiej w oczy nie patrzeć. - Jest najzabawniejszym aktorem, jakiego znam, ale jego samego bardzo trudno rozśmieszyć. Jeśli już to się zdarzy, "gotuję się" od razu po nim - przyznaje aktorka.

IM LEPIEJ, TYM GORZEJ

- Tajemnicą poliszynela jest to, że im aktor gorzej się czuje, tym lepiej gra - mówi Maciej Stuhr. W słynnej scenie "Rejsu" Marka Piwowskiego, w której Jan Himilsbach dywaguje o polskim filmie, a potem milknie, krytycy dopatrywali się niezwykłej głębi. Prawda jest jednak taka, że aktor nie był zamyślony, tylko ospały z powodu wielkiego kaca.

- Mam swoje podejrzenia, dlaczego tak jest - zdradza Maciej Stuhr.

- Jak człowiek walczy z organizmem, czy to z powodu choroby, czy przedawkowania alkoholu, to tak się skupia na sednie sceny, że przestaje być rozproszony. Nie używa ozdobników, nie kombinuje. W ogóle nie myśli o tym, jak coś zagrać, tylko jest "w środku". Co tu kryć, miałem takie sytuacje. I te sceny czy spektakle były, paradoksalnie, najlepsze. Widziałem też, jak inni aktorzy dosłownie słaniali się w kulisach, a na scenie byli doskonali!

Wielu wybitnych reżyserów, z Kazimierzem Dejmkiem na czele, powtarzało, że jeśli aktor nie dotarł na przedstawienie, to znaczy, że nie żyje. Maciej Stuhr uważa, że to zwyczaj dość niebezpieczny. Raz grał z 40-stopniową gorączką i mówi, że był jak w transie. Miał tylko jedno marzenie: dotrwać do końca i iść do domu. Na tysiąc spektakli, w których brał udział, z jego powodu odwołano zaledwie... jeden. Rafał Rutkowski szacuje, że średnio miał 200-250 przedstawień rocznie przez 18 lat. Odwołał dwa: z powodu ospy wietrznej i kontuzji biodra. W "Depresji komika" w reż. Michała Walczaka wciela się w artystę, który przed najważniejszym wydarzeniem w życiu dowiaduje się, że ma depresję. - Mnie to na szczęście nie dopadło, ale zdarzało się, że przychodziłem do teatru po wielkiej awanturze albo przeziębiony. Ostatnią rzeczą, na jaką wtedy miałem ochotę, było bawienie ludzi. Ale "paluszek i główka to szkolna wymówka" - kwituje.

- Raz straciłam głos z powodu zapalenia łatani. Poprosiłam koleżankę z Dramatycznego, aby z dnia na dzień zrobiła za mnie dubel. Nie wiem, jak tego dokonała - wspomina Maja Hirsch. Reżyser proponował, żeby to jednak ona pojawiła się na scenie i nic nie mówiła. -

CZASEM ŻYCIE DOGANIA TEATR. Awaria wody, prądu. Widz myśli ,ie to część spektaklu.

Maciej Stuhr nigdy nie gwiżdże w teatrze. Dlatego, aby nie zostać wygwizdanym.

- Wydało mi się to irracjonalne, a poza tym lekarz zabronił mi wychodzić z domu.

ZAGRAĆ Z PAWIEM

W progu warszawskiego mieszkania Macieja Stuhra wita mnie puzon. Aktor wyjaśnia, że od niedawna uczy się na nim grać. Wkrótce wystąpi w filmie "Ekscentrycy" w reż. Janusza Majewskiego. - W Ciechocinku na fali powrotów z emigracji powojennej zjawia się facet z puzonem, czyli ja. Po drodze spotykam różnych artystów; z którymi założę pierwszy polski band grający jazz i swing. Na plan wchodzimy oczywiście we wtorek - opowiada Stuhr. - Nikt nie zaczyna filmów w poniedziałki, to przynosi pecha. Słyszałam, że w wielu filmach nie ma kadru 666. Podobno tej zasady trzymają się nawet nowocześni reżyserzy, jak choćby Konrad Niewol-ski czy Władysław Pasikowski. Podobno...

- Tak, gdzieś się z tym spotkałem - mówi Maciej Stuhr, ale nie może sobie przypomnieć gdzie. - Coraz rzadziej kultywowany jest też inny zwyczaj, polegający na tym, że operator przez cały okres zdjęć się nie strzyże. Teraz do kina weszła fala młodych operatorów, którzy tego nie przestrzegają. Z mojej obserwacji wynika, że przesądy to sprawa indywidualna. Osobiście lubię je, bo jest w nich pewien urok, a może i trochę prawdy. Najpopularniejszy dotyczy deptania przedmiotów, które upuściliśmy. Ale jak w Rosji dwa lata temu na planie filmowym przydeptałem scenariusz, to szybko zostałem upomniany: "Musisz usiąść!". Oni siadają na to, co im spadnie, choćby w błoto.

Jest też druga strona medalu. Magdalena Popławska, koleżanka Stuhra z Teatru Nowego w Warszawie, chodzi po teatrze i... gwiżdże.

- A ja chodzę za Magdą i cierpliwie proszę, żeby tego nie robiła, bo w końcu nas wygwiżdżą. Na tym ten przesąd polega. Ona się z tego

śmieje i dalej gwiżdże, zresztą bardzo ładnie

- uśmiecha się aktor.

Rafał Rutkowski grał z wieloma rekwizytami, które według tradycji teatralnej przynoszą pecha. I z trumną, i z pawimi piórami. Dlaczego te ostatnie są tak źle widziane, że nawet Krystyna Janda nie chce oglądać ich w teatrze? - Chodzi o puszczenie pawia, czyli o najgorsze przedstawienie - wyjaśnia Rutkowski. Żartuje, że nowym aktor-

skim przesądem jest "odpalenie" smartfona w teatrze, taka nowoczesna prasówka. A na poważnie zdradza swój mały rytuał związany z powodzeniem spektaklu: - Na premierę wkładam majtki na lewą stronę! Robię tak od szkoły teatralnej i działa.

CZEGO NIE WIDAĆ

- Tajemnice? Zapewniam panią, że jest wiele sekretów w tym zawodzie. Teatr jest miejscem, gdzie można sobie pozwolić na największą tajemnicę, a jednocześnie na najlepszy kontakt z widzem - mówi mi przez telefon Jan Englert (71 lat, aktor, reżyser, rektor Akademii Teatralnej w Warszawie i dyrektor Teatru Narodowego). Umawiamy się na rozmowę w jego gabinecie, w którym z głośników co parę minut płyną komunikaty inspicjenta dla aktorów odbywających próbę. Proszę mistrza

o zdradzenie kulis zawodu. - Jednym z mitów jest ten. że da się ułożyć kanon dobrego aktorstwa. I jeszcze go zrealizować... Istnieje coś takiego jak charyzma, którą inni nazywają talentem. Wchodzi siedem aktorek i łapiemy się na tym, że patrzymy tylko na jedną. Bo ona ma osobowość. Żaden profesor osobowości nie nauczy, ewentualnie tylko elementów, które ją budują.

Jan Englert wspomina jedną z sytuacji podczas egzaminów wstępnych w szkole aktorskiej: - Wchodzi posągowy młodzieniec, wszystkie panie odruchowo poprawiają włosy. Nagle on przemawia głosem... kanarka.

i już wiadomo, że choćby nie wiem, jaki był zdolny, to jego głos uniemożliwia mu funkcjonowanie w zawodzie. I to jest poza zdolnościami. Englert przyznaje, że analizuje grę swoich kolegów, to rodzaj "skazy profesjonalisty". Lubi chodzić do teatru zarówno na dobre, jak i na nieudane przedstawienia. Ciekawi go, dlaczego się nie udały. - Coraz rzadziej mam uczucie zazdrości, że mnie na scenie nie ma - wyznaje. Za to chętnie ogląda sztuki po roku, jak mówi, eksploatacji. Czasem nawet te własnej reżyserii. - Potrafię przyznać rację krytykom, którzy źle ocenili spektakl. Nie chcę wartościować teatru i filmu, ale oczywiste jest, że to, co aktor wydatkował w filmie, może być wzmocnione lub osłabione przez pracę kamery, montaż itp. Kiedy film jest gotowy aktor nic nie może zrobić. A przedstawienie

żyje do ostatniego widza - zaznacza profesor. Wielką zagadką, nawet dla niego, są "Śluby panieńskie", które wyreżyserował w 2007 r. Krytycy nie byli łaskawi, a publiczność nie okazywała entuzjazmu. I nagle, od dwóch lat, przedstawienie ma ogromne powodzenie, także u młodych widzów, najczęściej kończy się owacją na stojąco. - Nie zmieniłem ani obsady, ani reżyserii, więc to nie my spowodowaliśmy ewolucję, tylko publiczność. Na tym polega siła teatru - podkreśla Jan Englert. - Jerzy Jarocki zmieniał swoje przedstawienia, ciągle interweniował. Aktorzy tego nie znosili, bo cały czas zmuszał ich do weryfikacji wykonanej pracy. - Uwielbiam tajemnicę tkwiącą w tym zawodzie - przyznaje Maria Seweryn. -Jeśli chodzi o pracę, wyznaję zasadę wyniesioną z domu: nikogo nie interesuje, jak do czegoś doszłam. Nie ma metod, nie ma sposobów. Liczy się tylko efekt. A czy praca była przyjemnością, czy męką, czy w tym czasie rozpadło się małżeństwo, zmarł najbliższy człowiek albo urodziło się dziecko, to nikogo nie interesuje. I nawet nikt nie powinien o tym wiedzieć, bo wtedy nie ma tajemnicy. A my przecież tworzymy iluzję... W aktorstwie nie ma ani sprawiedliwości, ani demokracji.

Aktorka ma świadomość, że jej ukochany Och-Teatr jest miejscem, gdzie zostały złamane niektóre zasady. Tutaj nie ma kulis. - Tajemnica jest więc trochę odkrywana. Aktor nie ma się gdzie ukryć. Widz ogląda nas z każdej strony. Kiedy schodzimy na chwilę ze sceny, w drodze do garderoby przechodzimy obok publiczności. Wtedy nieraz się zastanawiam: to kim ja jestem na korytarzu? Mary z "Mayday" czy Marią Seweryn? Chyba pół na pół - śmieje się.

CZAR PRYSKA

Gdy Maja Hirsch jako widz zachwyci się innym aktorem, a potem nie znajduje z nim wielu wywiadów w prasie czy telewizji, to jest go jeszcze bardziej ciekawa jako artysty. - Jeśli chciałabym go poznać jako czyjegoś męża, ojca, syna, to po co mi jego filmy? - mówi. - Ja też tajemnice alkowy zostawiam dla siebie, co u mnie może wynikać z braku otwarcia na ludzi, ale to akurat w sobie lubię. Nie chcę zajmować się budowaniem swojego wizerunku w mediach. Nie po to poszłam do szkoły aktorskiej.

Z tego powodu większość propozycji "okołotelewizyjnych" Hirsch odrzuca ze słowami: "Ale proszę się na mnie nie gniewać". Jedną z najdziwniejszych było zaproszenie do poważnego programu publicystycznego, aby porozmawiać z seksuologami o... punkcie G. Jej życiowy partner, aktor Jacek Braciak, myśli o zawodzie podobnie. - To jedyna rzecz, co do której się zgadzamy - śmieje się. Konsekwentnie odrzucają propozycje wspólnych wywiadów i sesji. - Nie lubię, jak ktoś mówi, że to część naszego zawodu. Liczy się umiar - podkreśla aktorka. Pamięta także słowa profesora Englerta ze szkoły teatralnej: "Aktorstwo to rzemiosło, zaś artystą się bywa". Spośród 20 spektakli jeden jest wyjątkowy i nikt nie wie dlaczego.

Jan Englert mówi mi, że jedną z zagadek, których do końca nikt nie zrozumie, jest przyczyna sukcesu. Jako wykładowca nieraz był zaskoczony tym, że ktoś zrobił karierę mimo braku talentu albo że zmarnował swój potencjał. - Na rozwój artysty składa się wiele elementów, m.in. dobra i zła miłość, towarzystwo, używki lub ich brak - opowiada Englert. W naszej rozmowie wspomina zmarnowanie talentów przez aktorów, których wykończyło właśnie stosowanie używek. Obserwował też zdolnych artystów, którzy szli na łatwiznę.

- Sam mam za sobą różne okresy, wiem, jak smakuje czekanie na rolę, zawrót głowy po sukcesie, wielka popularność. Zachowanie proporcji na własny użytek jest konieczne. Ja się tym dzielę ze studentami, ale z punktu widzenia młodego człowieka, któiy chce zrobić karierę "do poniedziałku", to mędrkowanie - mówi profesor.

- Przed wojną aktorzy mieli w kontraktach zapis, że na wyjazdach z występami gościnnymi do innego miasta nikt nie ma prawa ich widzieć poza teatrem - przypomina Maciej Stuhr. Chodziło o zachowanie tajemnicy, podtrzymanie wrażenia niedostępności, a więc magii. Aktor zgadza się z tym, że dysproporcja między światem realnym a fikcyjnym bywa ogromna, zatem "okres ochronny" wydaje się niezbędny. - Czasami naprawdę lepiej nie zaglądać na plan filmowy albo za kulisy. To tak jak z iluzjonistą: ludzi ciekawi, jak on te sztuczki robi, ale gdy poznają jego sekret, mówią: "Eee, więc to tak...". Bo z bliska widać, że peruka odstaje, a rzęsy są doklejone. Dlatego lepiej tej aury nie niszczyć - ostrzega Stuhr.

A zatem... koniec śledztwa. Kurtyna!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji