Kolorowy zawrót głowy
Najistotniejszym wrażeniem jakie pozostawia po sobie przedstawienie Szekspirowskiego "Cymbelina" w Teatrze Polskim jest kolorystyczna orgia kostiumów i dekoracyjnych makiet, które w miarę zmian sytuacyjnych spływają z góry, wjeżdżają z boku lub podnoszą się z ziemi, w wypadku gdy mają wyrazić już nie tylko miejsce akcji, lecz nawet oddziały wojowników.
Pod względem kolorów i ich współgrania scenograf Otto Axer użył sobie i popisał się. Można by to nazwać koncertem dla oczu. Ma to także w sobie coś z balu kostiumowego, na którym maski mieszają się ze zdemaskowanymi, toteż określenie "kolorowy zawrót głowy" doskonale pasuje do tego przedstawienia.
Drugą rzeczą godną zapamiętania są poszczególne popisy aktorskie, począwszy od Tadeusza Fijewskiego grającego przezabawnie rolę tytułową króla brytyjskiego zrzucającego jarzmo Rzymian, kończąc na świetnie wycyzelowanym przez Mieczysława Gajdę epizodzie Francuza.
Popisy te zmierzają przede wszystkim ku celowej błazenadzie. I tutaj obok wymienionych można podziwiać sprawność aktorską Jana Kobuszewskiego w roli nikczemnego królewicza Klotena, Bronisława Pawliku w roli dworzanina Pisanio, Władysława Hańczę w roli doktora przeciwdziałającego zamiarom trucicielskim władczyni, Tadeusza Plucińskiego w roli zdradzieckiego Jachimo oraz Henryka Boukołowskiego i Ryszarda Nawrockiego w rolach Aktorów komentujących akcję.
Nie wszystkie przecież postacie sztuki uprawniają odtwórców do tego stylu. Para lirycznych szlachetnych amantów granych przez Józefa Duriasza i Annę Nehrebecką nie mogła być zbyt uśmieszniona. Artyści uczynili przynajmniej tyle, żeby nie przepatetyzować ról, a Duriasz postarał się nawet o szczyptę miłej, dyskretnej komiki w granicach dozwolonych przez zadanie. Zofia Petri w roli nikczemnej królowej musiała uzasadnić psychologicznie jej postępowanie, więc także strzegła się czystej błazenady. Jeszcze inne zadanie mieli Mieczysław Pawlikowski, Wojciech Sztokinger
i Maciej Rayzacher wcielając postacie sympatyczne i w żadnym wypadku nie nadające się do wykpienia.
Jeżeli dodamy, że w przedstawieniu biorą jeszcze udział Henryk Bąk, Tadeusz Białoszczyński, Kazimierz Dejunowicz, a prócz tego nawet w epizodach i orszaku królowej mamy wytrawnych artystów i artystki, można mówić o atrakcyjności przedstawienia.
Pozostaje pytanie, czy reżyser August Kowalczyk sprzągł te wszystkie elementy w konsekwentną kompozycję? Rozumiemy jego założenie - ideę feeryjności i scenicznego baśniowego romansu. Jeżeli odczuwa się jednak popuszczenie cugli artystom i scenografowi, to znajduje to usprawiedliwienie, czy przynajmniej okoliczność łagodzącą w samej sztuce. Jest to dzieło, w którym Szekspir zmieniał swój dotychczasowy styl, dostosowując się do nowych mód. Da to potem wspaniały rezultat w "Burzy". "Cymbelin" jest sztuką, w której już bardzo dojrzały Szekspir znowu eksperymentował. Stąd świeżość, ale i niejednolitość utworu. Uznajmy więc że i w inscenizacji pewne pomieszanie dążeń mogło być sprowokowane postawionym sobie zadaniem.