Artykuły

Genesis z high tech

"Samuel Zborowski" Juliusza Słowackiego w reż. Pawła Wodzińskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Jarosław Jakubowski w Expressie Bydgoskim.

"Samuel Zborowski" - trudny tekst Juliusza Słowackiego opakowany w elektroniką

Teatr Polski w Bydgoszczy przedstawił w sobotę premierą "Samuela Zborowskiego". Spektakl kameralny, stworzony na podstawie nieznanego szerzej rękopisu.

Karierę teatralną "Samuela Zborowskiego" w ostatnich latach zawdzięczamy przede wszystkim książce Jarosława Marka Rymkiewicza pod tym samym tytułem. Poeta odczytał tekst Słowackiego po swojemu - umieszczając go w samym centrum walki Polaków o własną tożsamość. Postać XVI-wiecznego hetmana kozackiego, ściętego za to, że w czasie uroczystości koronacyjnych na Wawelu zabił czekanem kasztelana przemyskiego Andrzeja Wapowskiego, przez Rymkiewicza została przedstawiona jako symbol polskiego umiłowania wolności.

Mimo że twórcy bydgoskiego przedstawienia odżegnują się od Rymkiewiczowskich tropów, rebeliancki duch unosi się nad sceną. A mamy na niej pleksiglasowy "boks". Akcja rozgrywa się jednocześnie wewnątrz niego i poza nim. Umownie można powiedzieć, że wewnątrz jest rzeczywistość, a na zewnątrz - mity. To kluczowy zabieg, bo pokazuje, jak te dwie sfery ze sobą współgrają. Widać to szczególnie wyraźnie, gdy jedna z postaci odczytuje hieroglify pisane z drugiej strony szyby przez przybysza z zaświatów. Słowacki władował w swój tekst cały legion postaci z różnych rejonów kulturowych - od Biblii, poprzez podania z krajów Północy, aż po mitologię grecką i rzymską. W spektaklu postaci są płynne, często zmieniają swoją tożsamość, co - w połączeniu z trudnym, często retorycznym tekstem - stwarza trudności w odbiorze. Dlatego bardzo ważny jest sposób, w jakim tekst mówią aktorzy. Obronną ręką z tego zadania wyszła większość z nich. Szczególne brawa dla Grzegorza Artmana, mającego najwięcej "do roboty". Jest Lucyferem, Bukarym i Adwokatem. Uwija się jak w ukropie. Mówi wierszem, robi efekty dźwiękowe, puszcza w ruch wideoprojekcje, a jeszcze do tego na koniec rozbija metalową rurką mitologiczną głowę z gipsu.

Byłby to popis jednego aktora, gdyby nie to, że "stara gwardia" Teatru Polskiego też pracuje na wysokich obrotach. Zapamiętania godny jest pojedynek Zborowskiego (Roland Nowak) z Zamojskim (dawno niewidziany Marian Jaskulski). Przez chwilę na scenie dzieje się prawdziwy dramat, czyli starcie dwóch skrajnych, a przy tym solidnie uzasadnionych postaw. Mimo że reżyser Paweł Wodziński zepchnął ją na margines, widać wyraźnie, że to właśnie jest ów "duch", który napędza działania postaci. Zwycięstwo Słowackiego (i przy okazji Rymkiewicza, mimo że można mieć zastrzeżenia do jego wizji) jest bezapelacyjne. Nowe odczytanie okazuje się kolejnym dowodem na to, że tradycja to coś więcej niż zwietrzały rękopis.

Nasycenie spektaklu gadżetami jest duże. Mikroporty, kamery i różne inne elektroniczne "myki" to pewnie ukłon w stronę nowoczesności. Według mnie - niekonieczny. Nie rozumiem też, co wspólnego z tematem ma Che Guevara. Jego martwe ciało pokazuje się nam na wideo, gdy słyszymy monolog o poświęceniu dla sprawy. Problem jednak w tym, że lewacki guru i XVI-wieczny buntownik to "dwie różne pary kaloszy", a i sprawy, którym służyli - są jak dwa słońca przeciwne, że lekko nawiążę do wieszcza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji