Artykuły

Ugniatanie Mickiewicza

WARSZAWSKIE misterium "Dziadów" w tym sezonie do­pełniło się. Po inscenizacji Krystyny Skuszanki w Teatrze Na­rodowym swoją propozycję wystawił Jerzy Grzegorzewski w Teatrze Stu­dio. Już sarn tytuł jest znaczący i budzi znaki zapytania: "Dziady - Improwizacje" i pod spodem "sceny z poematu dramatycznego Adama Mickiewicza w układzie Je­rzego Grzegorzewskiego. Zatem "Dziady" nie "Dziady"? W jakim stopniu "Dziady" Mickiewicza a

w jakim Grzegorzewskiego?

Widowisko rozpoczyna się w holu Teatru Studio od pięknej inwokacji. Słowa tej pieśni to fragment I Części, kiedy Chór Młodzieńców zwraca się do Starca. .

Konsekwencją tych słów będzie ukazanie Konrada w dwóch posta­ciach: jako młodzieńca Gustawa­-Konrada (Wojciech Malajkat) i Konrada jako Starca (Mieczysław Milecki). Grzegorzewskiemu chodzi więc o pewne uogólnienie. Ale o uo­gólnienie w funkcji czasu - tak można by rzecz określić, posługując się językiem fizyków. Chodzi o sy­tuację wielu pokoleń narodu podleg­łych zniewoleniu, których naczelnym zadaniem jest przetrwać, nie poddać się wewnętrznie, widzieć w kolej­nych zrywach niepodległościowych kontynuowanie tego samego wysił­ku, tej samej walki.

Dlatego w widowisku Grzegorzew­skiego pojawiają się akcenty z "We­sela'' Wyspiańskiego. Specyficzne u­stawienie postaci Guślarza II, gra­nego przez Jerzego Zelnika, kojarzą­ce się z pewnymi ogólnoludzkimi mitami. Ale także osłabienie konk­retności Części III, która jest prze­cież udramatycznionym, wspaniałym reportażem o losach określonych lu­dzi, zawierającym nawet dosyć ścisłą topografię.

Tu dochodzimy do głównego pytania, jakie stoi przed współczesnym teatrem grającym klasykę. Zazwy­czaj bywa ono formułowane w spo­sób następujący: czy wolno reżyse­rowi wystawiającemu klasyczne ar­cydzieło traktować je tylko jako tworzywo, dowolnie lepione dla wła­snych celów? Odrzućmy ściśle ko­dyfikacyjny charakter tego pytania, bowiem w sztuce, zwłaszcza współ­czesnej, żadnych kodyfikacji nie ma. Pozostaje jednak zwątpienie w sku­teczność artystyczną takiego postępowania. Dowolność - jeden z pod­stawowych kanonów sztuki współ­czesnej, podobno obywającej się bez kanonów - prowadzi w tym wy­padku do pewnej sprzeczności, czy mówiąc inaczej, jałowości. Jeżeli coś jest arcydziełem, to wszelkie inge­rencje mające podporządkować je, choćby najszlachetniejszym, celom własnym, są rozbijaniem tego arcy­dzieła, a także zderzeniem ze świa­domością widza. Grzegorzewski uni­kając reportażowości III Części opu­ścił jeden z jej najważniejszych i najpiękniejszych fragmentów - re­lację Sobolewskiego o wysyłaniu młodzieży kibitkarmi na zsyłkę, tak przejmująco opowiedzianą w przed­stawieniu Skuszanki przez Pawła Galię. Ale to nie znaczy, że nie wy­stępuje ona w odbiorze widza. Wy­stępuje, ale jako czynnik ujemny, przemawiający przeciw reżyserowi. Widz bowiem spostrzega opuszczenie tej relacji i odczuwa jej brak.

Konsekwencja postępowania wymagałaby napisania nowego tekstu, jeżeli cele są tak odmienne. Mógłby to być nawet scenariusz zawierający fragmenty różnych utworów, ze sło­wem własnym, ale nie może wtedy nosić tytułu konkretnego dzieła. Nie znaczy to oczywiście, że w "Dziadach - Improwizacjach" bra­kowało scen świadczących o wielkiej wyobraźni scenicznej Grzegorzew­skiego. Sporo ich było bardzo do­brych przykładów budowania sceni­cznej metafory. Takimi były ceny więzienne. Bardzo dobrze wypadła część "senatorska", w dużej mierze dzięki kreacji Andrzeja Żarneckiego jako Nowosilcowa.

Oprócz tych świetnych scen draż niło jednak budowanie metafor na siłę, za pomocą udziwniania, np. po­pisy kulturystyczno-gimnastyczne, do jakich reżyser skłonił bardzo do­brze mówiącego tekst i śpiewającego Jerzego Zelnika, czy popisy akroba­tyczne Anny Chodakowskiej. Zbędne i sprzeczne z zamiarem reżyserskim stało się też nadmierne eksploato­wanie pewnych pomysłów i sytuacji; np. Dziewczynka patrząca na rzeczy­wistość sceniczną przez trzymane przez siebie okno - to było roz­wiązanie świeże i zaskakujące. Gdy jednak Dziewczynka zaczęła stale paradować z oknem po scenie, za­częło to być śmieszne. Tak samo upadki i omdlenia, zagrane zresztą dość ubogimi środkami - za dużo ich, zaczynają rozśmieszać, o co przecież nie chodziło reżyserowi. Zdarzają się też trochę łopatologicz­ne przeinaczenia. Dzieci siedzą przy wieczerzy nie z Księdzem, lecz z Ko­bietą, ubraną w czerń. Wiadomo, symbol Matki Polki.

A może nie tak wiele zabrakło, jak się wydaje, żeby powstało przej­mujące i znaczące zarazem przedsta­wienie? Grzegorzewskiego nie cel zawiódł na manowce, lecz metody. Zamiar wydobycia z "Dziadów" ich metaforyczności losu polskiego dla współczesnego widza nie jest przecież niczym nagannym. Tylko za­miast szatkować, przeinaczać, u­dziwniać, trzeba było pójść zupełnie inną drogą, o wiele prostszą. Grze­gorzewski zresztą od niej zaczął. Myślę o bardzo ważnej w swojej wymowie inwokacji Młodzieńców o­twierającej przedstawienie. Nie mia­ła ona dalszego ciągu scenicznego. Tymczasem aż się prosiło wykorzy­stać tę ważną pieśń w dalszym ciągu przedstawienia, powtórzyć w kom­pozycji ramowej czy szufladkowej W pieśniach wprowadzonych w od­powiednich momentach mogła się zawrzeć metaforyzacja świata "Dzia­dów", o którą reżyserowi chodziło, a nie w gnieceniu jak przerosłe cia­sto samego tworzywa Mickiewiczow­skiego. Tym bardziej, że Grzego­rzewski miał do dyspozycji tak wspaniałego kompozytora jak Stani­sław Radwan. Ale trudno, stało się. Żal mi Malajkata. To mógłby być wspaniały Gustaw-Konrad, gdyby reżyser dał mu naprawdę zagrać.

Po dwóch nieudanych wystawie­niach "Kordiana'' w Warszawie, w ubiegłym sezonie, w obecnym przyszedł czas na "Dziady". A może je wystawili nie ci co powinni? Przykład Skuszanki i Grzegorzew­skiego tylko utwierdza w tym mnie­maniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji