Artykuły

Pułapki Pałygi

"W środku słońca gromadzi się popiół" Artura Pałygi w reż. Agaty Kucińskiej we Wrocławskim Teatrze Lalek. Pisze Andrzej Lis, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Zanim sztuka Artura Pałygi trafiła na sceny, zdobyła w 2013 roku Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. Autor przy okazji publikacji "W środku słońca gromadzi się popiół", zwierzał się w "Dialogu" (1/2014), że pisał tę sztukę "bez zamówienia, z potrzeby". Ten utwór należący, obok "Nieskończonej historii" do poetyckiego, najciekawszego i najbardziej wartościowego nurtu twórczości autora, zapisany jest w sposób dość wyjątkowy. W starannej analizie utworu dokonanej przez Jacka Kopcińskiego (w tekście "Dziwny przystanek" opublikowanym w tym samym numerze "Dialogu") czytamy, że pozbawiony tradycyjnych reguł zapisu dramat Pałygi "przypomina raczej tekstowe kłącze, sieć, rozlewisko słów, nad którym trudno zapanować". Można też powiedzieć, że to raczej rozwichrzony poemat bądź dzieło z gatunku, który dawno temu nazywano dramatem niescenicznym, nie zaś precyzyjnie zapisany tekst dla sceny. Nie wiem, czy pisząc ten - bardzo osobisty - utwór, myślał Pałyga o wystawieniu go w teatrze. Jego późniejsze autokomentarze nie przynosiły rozjaśnień, raczej wprowadzały nowe niepokoje i tajemnice. To wszystko złożyło się na mało komfortowe, ale wciągające wyzwanie dla reżyserów. Nie ze wszystkim jednak sobie poradzili.

W poprzednim sezonie Wojciech Faruga wyreżyserował prapremierę w Starym Teatrze w Krakowie. Nie była to udana realizacja. Nie bardzo rozumiałem, dlaczego reżyser nie skorzystał z możliwości ukazywania rzeczywistości zgodnie z podpowiedziami Pałygi. Poetyckimi, ale jednak wyraźnymi sugestiami ukazywania zdarzeń z wielu, zmieniających się perspektyw. Wydawać by się mogło, że dla reżysera nie ma bardziej wymarzonego sposobu prezentacji świata poetyckiego dramatu. A jednak Faruga poddał się ujednoznaczniającej presji miejsca zaprojektowanego przez scenografa, a także równie usztywniającej presji scenariusza scenicznego narzuconego przez dramaturga. Aktorzy krakowscy demonstrowali zaś w grze przede wszystkim obojętny lub niechętny dystans wobec sztuki.

Agacie Kucińskiej we Wrocławskim Teatrze Lalek poszło dużo lepiej, ale nie wszystko się udało. Reżyserka bardzo starannie przeczytała sztukę. Zobaczyła wiele tropów, motywów i wątków. A ponieważ rzecz realizowała w teatrze lalkowym to głównym tematem przedstawienia uczyniła swoisty pojedynek teatru lalki z teatrem żywego planu, zderzenie aktorskich technik, możliwości, ekspresji i poetyk. "Lalka daje możliwość sięgnięcia po inny język, nieludzki, oderwany od praw fizyki, od tego, co nas, ludzi hamuje. W mgnieniu oka łyka każdą umowność, ucieka od dosłowności. Lubi postaci abstrakcyjne, których jest coraz więcej także w dorosłej dramaturgii. Płomyk i Iskierka, które są metaforami napisanymi przez Pałygę, są dla niej stworzone. Aktor musiałby szukać w tym intelektualnego rozwiązania." - mówiła Agata Kucińska przed swoją premierą. Sztukę Pałygi rozpisała starannie na dialogi. Lalkom przypisała przede wszystkim partie Lucy, Iskierki i Płomyka - głównych postaci sztuki. Przypomnijmy, że punktem wyjścia spektaklu jest tragiczna śmierć Lucy, która ginie podczas pożaru we własnym mieszkaniu. Widzowie zastają ją w chwili przechodzenia ze świata żywych w inny, nieznany wymiar i świat. Moment "pomiędzy" światami, czy wymiarami, to czas rozliczenia siebie w obliczu nagłego odejścia. Lucy spogląda wstecz na swoje życie. Są przy niej Płomyk i Iskierka, trochę aniołowie, trochę przewodnicy, którzy przeprowadzają bohaterkę między rzeczywistością dotychczasową, znaną i tą, ewentualnie przyszłą, nieznaną.

Aktorom żywego planu reżyserka przypisała wszystkie wyodrębnione, realne, choć istniejące dość często w poetyckich partiach narracyjnych, postacie sztuki. Postaciom lalkowym nadała charakter metaforyczny, wszystkim z żywego planu - realny. I na takiej - stałej w całym spektaklu - opozycji budowała dramaturgię. Ponieważ i role przypisane lalkom, a także inne role żywego planu grali ci sami aktorzy mogło to budzić niepewność, a może nawet poczucie niezamierzonego zamieszania.

Nie jestem pewien czy o taką dramaturgię Pałydze chodziło. Nie jestem pewien czy w ogóle można zagrać metaforę zamiast roli, jak tego uparcie chciała reżyserka. Bo jaka metafora tworzy się w dialogu sfatygowanej lalki nieszczęśliwej kobiety z różowymi, mapecimi główkami Skierki i Promyka. Nie jestem pewien czy publiczność w ogóle wiedziała, co tak naprawdę stało, zanim na scenie pojawiły się lalki i aktorzy. Czy zrozumiała, że w jednym z mieszkań kamienicy (może nawet tej z Niedokończonej historii wybuchł pożar i zginęła kobieta. Podobno była w czerwonej sukience, ale nikt tego nie był pewny. Albo co się stało wtedy, kiedy Pałyga kilka stron zapisuje pojedynczymi literami. Co i jak wybuchło, co się rozsypało: dom, fasada, czy mowa? Kto zginął: człowiek, język, wszechświat? Reżyserka chciała zbyt nerwowo, jakby jednym ruchem, zbudować metaforyczną całość. To owszem w pewnym stopniu pasuje do stylistyki sztuki, w której odbijają się zmagania Pałygi z samym sobą - ale już dużo mniej pasuje do znanej staranności i profesjonalizmu Agaty Kucińskiej. Przy zawiłe, poetyckie meandry Pałygi zwykle jednak ostatecznie tworzyły całościowy obraz, natomiast reżyserska krzątanina Kucińskiej wniosła na scenę sporo niepotrzebnej niepewności,

Co zadziwiające, Agata Kucińska tak samo jak przedtem Wojciech Faruga pozwoliła zamknąć swoje przedstawienie "we wnętrzu". Skąd im obojgu się to wzięło? O ile "Nieskończona historia" dzieje się w kamienicy, o tyle "W środku słońca" rozgrywa się w otwartej przestrzeni miasta, jego okolic, a może i wszechświata skoro ma słońce w tytule. Jest tu na przykład dialog o pewnym drzewie, którego już nie ma, a nie wiadomo jakie było, kiedy było. I tylko jedno wiadomo, że nie uschło jak Godotowi u Becketta. Jest księgarnia, lodziarnia, ulice. Jest opis spaceru na skraj miasta z wpisanym w sztukę samym autorem jako postacią. "Widać miasto w dole/ wygląda jak puste/ widać domy drzewa siatkę ulic dach hipermarketu w oddali jezioro/ ale żadnych ludzi/ i żadnego ruchu tylko pył w powietrzu." Czyżby przeczuwał, że mógłby mimo pyłu zobaczyć człowieka? Czyżby zobaczył sam pejzaż bez bohaterów przypominający "Pejzaż z upadkiem Ikara" przypisywany Pieterowi Brueglowi? A może na tym obrazie Pałygi Ikara już nie ma? Może bezskutecznie go poszukuje? Przed laty opublikował wiersz, który zapowiadał taki motyw Ikara.

Niedziela. Spacer.

Ulica gładka, podejrzanie pusta.

Jest odrobinę zbyt jasno i cicho.

Trawniki przy, jak gdyby, przesadnie malowniczych domach

zanadto nieco przystrzyżone.

W tle, pod górami pasą się owieczki,

ale nie widać pasterza, ani nawet psa.

Upewniam się, że to nie sen, mówię do Anki:

- Pamiętasz ze szkoły wiersz Brylla o "Ikarze" Breughla?

Odrywa się niechętnie od Anselma Grüna (o autosugestii).

Mijamy gąsienicę, akurat wiatr ją porwał z tej zbyt gładkiej drogi.

- Oracz, statek. Przecież gdyby wiedzieli, rzuciliby wszystko.

A patrz, u Audena oracz widzi tonącego chłopca,

słyszy krzyk, ale stwierdza, że trzeba machnąć ręką, bo to nie jest

jakiś ważny wypadek. Również kapitan statku nie chce zmieniać kursu...

- A ten sobie o tym wiersz pisze

- mówi Anka i wraca do Grüna,

a ja do Nieukerkena,

który pisze o Audenie,

który opisuje obraz Breughla,

który malował Ikara,

który nie istnieje.

Przez moment wydawało mi się, że w oknie widzę twarze.

Na szczęście to tylko

wzory na firance.

Czy w tym wierszu nie ma zapowiedzi przyszłej sztuki? Tej, w której "wydarza się śmierć, która nikogo nie obchodzi". Właśnie jak w "Pejzażu z upadkiem Ikara". Sam obraz wracający w rozmaitych wariacjach z wieloma jego sensami i interpretacjami może być dostatecznym dowodem na to, że kompozycja "W środku słońca" za nic nie powinna być stłamszona w żadnym wnętrzu, jak chcieli tego Faruga i w inny sposób Kucińska. Której jeszcze dołożył się Mirek Kaczmarek, scenograf znakomity, potrafiący zazwyczaj jak nikt inny tak zaprojektować i skomponować scenę, że staje się ona najprostszą, najbardziej przekonującą metaforą, A tym razem stworzył przestrzeń nie tyle metaforyczną, ile czysto techniczną. Podzielił małą scenę na trzy ściśle określone miejsca akcji zamieniając ciasne wnętrze małej sceny Wrocławskiego Teatru Lalek w tor przeszkód dla aktorów.

Tekst sztuki poprzedził autor mottem z "Dzienników" Sławomira Mrożka: "Jedno jest pewne: ból jest". Ból może być znakiem cierpienia i chaosu, którego nie potrafimy rozpoznać. Ale i harmonia, przeciwieństwo chaosu, nie jest nam dana, choć wraz z autorem czujemy, że gdzieś jest i można by jej doświadczyć. Tylko co musiałoby się stać? W rozmowie z Justyną Jaworską przy okazji druku sztuki Pałyga zwierzał się: "Myślę, że "Nieskończona historia" dzieje się w momencie, kiedy Bóg umarł, ale jeszcze nie wszyscy o tym wiedzą [] A w sztuce "W środku słońca" już go nie ma. Być może następny tekst będzie o powrocie Boga?"

Czy będzie to kolejna pułapka?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji