Don Kichot Wspaniały
W Warszawie dawno nie byto tak emocjonującej premiery. Zdawało się, że wystawiając "Człowieka z La Manczy" - jeden z najsłynniejszych musicali w historii gatunku - Teatr Dramatyczny porwał się z motyką na słońce. Publiczność zgromadzona na widowni wstrzymała dech: spektakularny sukces czy sromotna klapa? Gdy przebrzmiały ostatnie takty finału, sala zagrzmiała potężną owacją. Bitwa została wygrana.
A miała ona niebagatelne znaczenie i to nie tylko dla losów sceny, która uparcie walczy o powrót do puli najlepszych stołecznych teatrów.
Przed kilku laty za sprawą "Metra" Teatr Dramatyczny stał się ośrodkiem głośnej dyskusji o przyszłości polskiej sztuki teatralnej. Zwolennicy komercjalizacji opartej na wzorach amerykańskich starli się z obrońcami rodzimej tradycji aktorskiego, zespołowego teatru. Trzeba przyswoić naszej kulturze gatunek musicalu - twierdzili ci pierwsi - a ponieważ nie leży to w kompetencjach aktorów dramatycznych, powinni oni ustąpić miejsca amatorom szkolonym dla potrzeb sceny muzycznej. Budowa teatru musicalowego na gruzach własnej tradycji scenicznej jest barbarzyństwem - powiadali drudzy. Premiera "Człowieka z La Manczy" szczęśliwie kończy ten spór. Ogromnym wysiłkiem artystycznym i finansowym zespół Dramatycznego (wsparty siłami kolegów występujących gościnnie) przygotował efektowne widowisko, które zaspokaja zarówno tęsknotę za "polskim Broadwayem", jak i ambicję podtrzymania dobrych tradycji profesjonalnego aktorstwa.
TO JEST TO
Trzeba przyznać, że dla osiągnięcia tego zamiaru tytuł został bardzo trafnie wybrany: "Człowiek z La Manczy" łączy elementy teatru dramatycznego i stricte musicalowego w harmonijną całość, będącą swobodną adaptacją "Don Kichota".
Akcja toczy się w więziennym lochu, którego ponury klimat doskonale oddaje malownicza scenografia Anny Rachel. Tkaniny o bogatej fakturze rozwieszone wokół wielkiej sceny z powodzeniem naśladują wysokie, odrapane mury więzienia. Sufit zastępuje potężna krata. W tych kazamatach na prostych drewnianych ławach i stołach pokotem śpi malowniczy tłum złoczyńców i rzezimieszków. Rozproszone światło wydobywa z mroku tylko zarysy postaci i barwne plamy wysmakowanych kolorystycznie kostiumów. Pod ścianą ktoś nuci tęskną melodię, ktoś inny podnosi się, z wolna, jakby od niechcenia zaczyna tańczyć, po chwili cała scena ożywa rytmem flamenco. Poetycki, wystudiowany obraz nagle nabrzmiewa grozą: przy wtórze złowrogiej muzyki ze sznurowni zjeżdżają niesamowicie długie schody, opuszczane na podobieństwo zwodzonego mostu, który prowadzi do tych kazamatów z lepszego, stąd niedosiężnego świata. W smudze płynącego z góry światła po stopniach zstępuje Kapitan Inkwizycji prowadząc kolejnego więźnia. Jest nim Miguel de Cervantes, który - zresztą zgodnie z prawdą historyczną - trafił do więzienia naraziwszy się duchowieństwu. Subtelny poeta broni się przed wrogością otaczających go obdartusów rozsnuwając przed nimi opowieść o Don Kichocie, którego postać sam kreuje, a pozostałe role powierza towarzyszom niedoli.
ZDERZENIE DWÓCH ŚWIATÓW
Gdy Cervantes przywdziewa kostium swojego bohatera, rozsuwają się mury lochu odsłaniając imaginacyjną przestrzeń, w której żyje Don Kichot. W wartką relację o jego przygodach raz po raz ingeruje jednak więzienna rzeczywistość - to ciągłe ponawiane zderzenie dwóch światów sprawia, że opowieść Cervantesa staje się wyrazem szczególnie bolesnej tęsknoty do dobra i piękna, które wydają się tylko kruchą ułudą w okrutnym, brutalnym świecie wykolejeńców. "To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd, / Choć tak beznadziejnie daleki ich blask" śpiewa Don Kichot w najsłynniejszym chyba przeboju "Człowieka z La Manczy". Jest postacią komiczną - nosi fałszywe (bo będące teatralnym rekwizytem poety Cervantesa) zbroję i miecz, zamiast tarczy dzierży pokrywę wielkiego kotła, w jakim przed nastaniem pralek automatycznych zwykło się gotować bieliznę. Ale bywa też przejmujący, jak wówczas gdy w efektownym - bo inscenizowanym przy użyciu laserów - pojedynku z Rycerzem Zwierciadeł słania się, zatacza, pada pokonany.
WSZYSCY DOBRZY, CHOĆ INACZEJ
Rolę Cervantesa-Don Kichota kreują na zmianę Wiktor Zborowski i Krzysztof Gosztyła (przedstawienie ma dwie obsady), obaj z niemałym powodzeniem, choć każdy inaczej. Można by rzec, że ten pierwszy jest bardziej Don Kichotem, ten drugi - bardziej Cervantesem. Zborowski tryska nieodpartą vis comica, Gosztyła subtelniej cieniuje wieloznaczność postaci. Każdemu z nich towarzyszy inny Sancho Pansa - w pierwszej obsadzie jest to Jerzy Słonka, w drugiej Antoni Ostrouch, który znakomicie radzi sobie w partiach wokalnych. Prawdziwą ozdobą tego spektaklu jest Aldonza-Dulcynea w wykonaniu dysponującej potężnym głosem Elżbiety Mrozińskiej - wulgarna, cyniczna, pełna temperamentu, ale i głęboko skrywanej rozpaczy. Ta sama postać w ujęciu Grażyny Strachoty pozostaje przekonująca, ale traci nieco na sile ekspresji.
Na sukces inscenizacji składa się jednak długi szereg ról, wśród których jest precyzyjny Carrasco Mieczysława Morańskiego, są pyszne komiczne epizody Mirosławy Krajewskiej, Krzysztofa Kołbasiuka i Macieja Damięckiego, jest również liryczna, doskonale śpiewana partia Pawła Tucholskiego. Starannie poprowadzone drugo- i trzecioplanowe kreacje, których nie sposób tu wyliczyć, stanowią fragmenty imponującej pomysłowością mozaiki scen zbiorowych. To one w znacznym stopniu decydują o atrakcyjności tego gigantycznego widowiska - wyreżyserowano je w szczegółach, skomponowano w pełne dynamiki choreograficzne układy.
Brawo! "Człowiek z La Manczy" ma wszelkie dane po temu, by stać się prawdziwym przebojem kasowym najbliższych sezonów, na co Teatr Dramatyczny w pełni sobie zasłużył. Energia z jaką pracuje od czasu, gdy dyrekcję objął Piotr Cieślak, wydaje się wprost niewiarygodna. Ta scena (czy raczej istny kombinat scen - cztery już działają, a niebawem rusza piąta!) przeobraża się w tempie, które przyprawić może o zawrót głowy. Jeśli nie okaże się ono zbyt forsowne, Dramatyczny sprintem wyjdzie z kryzysu, z którego nie mógł się wykaraskać w ciągu minionych dwunastu lat!