Artykuły

Operowy horror

To wstyd, że "Obrotu śruby" Benjamina Brittena nie wystawił do tej pory żaden polski teatr. Właściwie należałoby powiedzieć, co to za opera: orkiestrę zastępuje trzynastu muzyków, chóru w ogóle nie ma, a bohaterów zaledwie sześcioro - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

A jednak "Obrót śruby" jest wspaniałym dziełem teatralnym, trzyma w napięciu od pierwszej minuty. Nawet bez dekoracji i kostiumów, jak w minioną sobotę na Wielkanocnym Festiwalu Beethovenowskim.

Ten koncert choć po części nadrobił nasze ogromne zaniedbanie w znajomości Benjamina Brittena - jednego z najważniejszych kompozytorów XX wieku. A jego opera "Obrót śruby" od ponad 60 lat wystawiana jest z sukcesem na świecie.

My zaś nawet z samym tytułem nie bardzo umiemy sobie poradzić. Oryginalny brzmi "The Turn of the Screw", co znaczy "Obrót śruby" i nie zachęca specjalnie do kontaktów z utworem. Niekiedy więc bywa u nas używany inny - "W kleszczach lęku" - bardziej tajemniczy, groźny. Jeden i drugi nie oddaje jednak charakteru dzieła Brittena, w którym nic nie jest dopowiedziane do końca, żadna zagadka nie zostaje rozwikłana, a mimo to napięcie rośnie z każdą sceną.

"Obrót śruby" powstał na kanwie opowiadania Henry Jamesa. Dziś tego pisarza, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, znamy głównie dlatego, że po jego powieści chętnie sięgają filmowcy: "Bostończycy" (reżyseria James Ivory), "Portret damy (Jane Campion), "Plac Waszyngtona" (Agnieszka Holland). A "Obrót śruby" był kilkakrotnie tworzywem dla brytyjskiego w klimacie horroru. W jednej z wersji (z 1999 roku) zagrał Colin Firth.

Oto dom na odludziu, w nim dwoje dzieci, których opiekun nie ma czasu, by się nimi zajmować i powierza to zadanie guwernantce. W domu kryje się jakaś tajemnica: zmarł tu niedawno kamerdyner, a także uwiedziona przez niego poprzednia guwernantka. Ich duchy zaczynają upominać się o dzieci. Nowa opiekunka stara się zapobiec kolejnemu nieszczęściu...

Wyjaśnienia tajemnicy nie będzie. Britten mnoży pytania zamiast dawać odpowiedzi i tworzy atmosferę osaczenia. Robi to tak sugestywnie, że nawet w koncertowym wykonaniu ta metaforyczna, pełna aluzji opera przykuwa uwagę. Oczywiście, jeśli zostanie zaprezentowana na takim poziomie, jak w Filharmonii Narodowej podczas Festiwalu Beethovenowskiego.

W skromnych kontaktach polskich instytucji z operową twórczością Brittena w ciągu ostatnich trzech dekad (dalej moja pamięć nie sięga), prezentacja "Obroty śruby" jest przedsięwzięciem najwybitniejszym. Ogromna w tym zasługa dyrygenta Łukasza Borowicza, który poprowadził to koncertowe wykonanie czujnie, bez nadmiernej żywiołowości, która często cechuje jego interpretacje. Zebrał grupę trzynastu świetnych muzyków, bo niezwykłość partytury Brittena polega na tym, że każdy instrumentalista ma ważną rolę, a stworzony przez nich zespół kreuje muzykę zróżnicowaną i bogatą w niuanse, jakby grała duża orkiestra.

Świetny był skład śpiewaków: Emily Workman (Guwernantka) to sopran liryczny o ogromnych możliwościach dramatycznych zarazem. Tenor Eric Barry o szlachetnej barwie głosu był duchem kamerdynera Quinta. Kathleen Rerveille - dawną guwernantką Miss Jessel, a Diana Montague wcieliła się w postać gospodyni Mrs Grose. Na osobne słowa uznania zasługują odtwórcy ról dziecięcych: wyrazista, młoda Kathleen Reveille (Flora) i ujmujący naturalnością, śpiewający dyszkantem 14-letni Dominic Lynch (Miles).

Jaka szkoda, że to tylko jeden wieczór z "Obrotem śruby". Na szczęście został nagrany i będzie wydany na płycie. Czy jednak pomoże to Brittenowi w dotarciu do polskiej publiczności?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji