Artykuły

Koniec świata odwołany

"Ostatni" Tomasza Łubieńskiego to pierwsza bodaj sztuka napisana na specjalne zamówienie Teatru Narodowego. I jedna z niewielu w tym teatrze prób zmierzenia się z polską dramaturgią współczesną, rozumianą wąsko jako literatura najnowsza.

Dramat Łubieńskiego jest pracą pamięci. "Wykorzystałem pamięć rodzinną: tę pisa­ną i ustną, która jest swobodniejsza, mniej zobowiązująca. Ku niej, z upływem czasu, coraz spieszniej próbujemy wracać. Zdaje się tym ciekawsza, im trudniej dostępna". Jak uczą dzieje literatury, praca pamięci przynosi czasem efekty artystycznie dosko­nałe. Ale na ogół pamięć zaprzęga się do prozy lub poezji. Rzadko staje się ona zwie­rzęciem pociągowym dramatu.

Łubieński przyznaje jeszcze w programie do spektaklu, ilustrowanym fotografiami z prywatnego archiwum, że impuls do napi­sania sztuki zawdzięcza Jerzemu Grzego­rzewskiemu, który "rzucił hasło nie-boska komedia". I dalej ciekawie wyznaje: "Jak tu napisać sztukę współcześnie-historyczną? Trudno nie przejąć się pospolitością, jeżeli skrzeczy dokoła, ale zdarza się też, że do­bywa z siebie nowy, piękny głos. Więc na­tężamy słuch ze zmiennym powodzeniem i tu historia uczy nas cierpliwości, zrozumie­nia, że jeśli akurat jest źle, to wcale nie znaczy, że poprzednio, dawniej, czy wręcz drze­wiej, było dobrze".

Sztuka zaczyna się 17 września 1939 roku w Różampolu, majątku, którego właścicie­lem jest stary Eustachy. Ogłasza koniec świa­ta; jak wiemy, nie pomylił się. Tyle że autor pozwala mu zaznać cudu bezczasowego ist­nienia i każe dożyć współczesności. Los Różampola staje się symbolicznym zognisko­waniem losów Polski. Najpierw przetacza się tędy polski front wymachujący jedną wątłą szabelką. Potem zja­wiają się Sowieci i Niemcy, któ­rzy zawierają znane porozumie­nie. Dalej wkracza władza ludo­wa i upokarza właściciela, pałac zostaje zburzony. Po odzyskaniu wolności ma zostać odbudowa­ny i zamieniony w kompleks re­kreacyjny, coś w rodzaj skanse­nu dawnej Rzeczypospolitej. Wszystko zdaje się nieznośnie schematyczne, zamknięte w błędnym kole dziejów. Tyle że owa schematyczność nie jest winą pisarza, ale naszych historycznych lo­sów, które w takim przyspieszeniu tracą całą tragiczną wzniosłość. Końcowa partia sztuki przypomina "Wiśniowy sad". Jest nawet odpowiednik Łopachina - człowiek, który ma zająć się zagospodarowaniem Różampola i przekształceniem go w kapitalistyczne przedsiębiorstwo czerpiące zyski z tworzy­wa tak kruchego i niedochodowego, jakimi jest pamięć.

Zupełnie inaczej, pod prąd schematom kształtowany jest los wiecznie starego Eustachego. Wydziedziczony, pozbawiony majątku, zostaje sprzedawcą w kwiaciarni gdzie zaspokaja swoją odwieczną miłość do kwiatów. Zdaje się nie mieć pretensji do losu. Żyje w związku ze swoją niegdysiej­szą służącą Rózią i wciąż ogłasza koniec świata, by w finale sztuki go odwołać. Go­dzi się nawet na objęcie dziwnej funkcji eksponatu-dozorcy-kustosza-przewodnika po odbudowanym Różampolu, tyle że w ostatniej chwili postanawia spalić resztki pałacu, by nie dało się go odbudować. Tęskni za legowiskiem na kracie, z której bu­cha ciepłe powietrze z metra przy rue Vavin w Paryżu. Nie pozwala na rekonstruowanie pamięci, bo wie, że, odbudowana i upubliczniona, zostanie zbezczeszczona.

Siła tekstu Łubieńskiego tkwi w jego nieoczywistości i poezji. Tymczasem Tadeusz Bradecki nie uchronił spektaklu przed hi­storycznym realizmem. Przedstawienie to­czy się na pustej scenie. Na początku wo­kół ściany kominkowej, na której widnieją malowane kurzem zarysy portretów, szabli i krucyfiksu, które tu niegdyś wisiały. Kie­dy pałac zostaje zburzony, ściana opada w dół, a na środku sceny tworzy się wielki lej, dziura, w którą zepchnięto pamięć. Na krawędzi dołu, na tandetnych biało-czerwo­nych deskach zawieszono znak zakazu wjazdu. W końcowej sekwencji znów wy­łoni się ściana kominkowa z przywrócony­mi na miejsce pałacowymi dekoracjami.

Pamięć Eustachego, granego wspaniale przez Ignacego Gogolewskiego, trzyma się jednak innego emblematu. Rolę Proustowskiej magdalenki odegra w "Ostatnim" por­celanowa filiżanka, z której bohater pije kawę, co przez większą część czasu akcji uchodzi za arysto­kratyczną fanaberię. Wspo­mnienia osobiste i świadomość tego, kim się było i kim się jest, nie mają wiele wspólnego z ma­terialnymi śladami świetności. Tkwią w głowie bohatera, w każdym, kto przeżywał dzieje jak katastrofę, a nie dostrzegał w nich kolejnych możliwości urządzenia się.

Mimo oszczędnej inscenizacji i świetne­go pomysłu reżysera, by historię opowie­dzieć piosenkami, groteskowo, a nie tragicz­nie, za dużo w tym spektaklu rodzajowości. Tu właśnie Bradecki najdalej rozmija się z Łubieńskim. Ulega narracyjnej skłonności zamiast poszukać odpowiedniej metafory teatralnej zdolnej przenieść "Ostatniego" w wymiar, w którym historią zaczyna rządzić metafizyka i nieracjonalność, gdzie rodzi się poezja teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji