Artykuły

Teatr dla misiów

Wśród opinii o "Burzy" w reżyserii Jarosława Ki­liana pojawił się - na ła­mach "Życia Warszawy" - zarzut, że Kilian zrobił "Burzę" nie taką, jaką zrobili Warlikowski i Grzegorzewski. Że nie poszedł i nie sprawdził, jak koledzy sobie z tematem poradzili, w związku z czym jego przed­stawienie to krok w tył. Uważam ten ro­dzaj przywalania dyrektorowi Teatru Polskiego za absurdalny i niesprawie­dliwy, bo to jest tak, jakby do ryby mieć pretensje, że nie umie biegać. Jarosław Kilian robi od lat swój teatr, którego isto­tę wyraził lapidarnie w jednym z wy­wiadów: "To jest największa maestria, żeby trafić do wyobraźni misia o bardzo małym rozumku i niedźwiedzia o wiel­kim umyśle". Według tej recepty powstały m.in. "Sen nocy letniej" i "Don Juan", czyli zabawne i przyjemne przedstawienia dla misiów małych i du­żych. Żądać od Kiliana głębiny znaczeń i otchłani namiętności może tylko ktoś, kto nie rozumie istoty tej maestrii. Przed "Burzą" Kiliana należy postawić zupełnie inne pytanie, a mianowicie: czy to jest dobra zabawa? Czy spektakl sprawdza się jako popularny teatr dla każdego? Moim zdaniem nie, i tu jest cały problem. Dobra zabawa w teatrze polega dzisiaj przede wszystkim na umowności i konwencji - wie o tym każdy, kto chociaż raz zobaczył na sce­nie księżyc z papieru. Tym teatr różni się od kina, telewizji, internetu i gry komputerowej, że uruchamia wyobraź­nię. "Burza" do takiej zabawy teatral­nością bardzo dobrze się nadaje, bo to jest sztuka o teatrze, w której sceną jest wyspa, aktorami rozbitkowie, a reżyse­rem Prospero, mag, bibliofil i zesłaniec. Kilian zdawał sobie z tego sprawę, sko­ro przed premierą obiecywał uwieść wi­dzów "magią teatralnej maszynerii". Były to jednak obietnice bez pokrycia. Co prawda na początku przedstawienia odgłos wiatru robiła staroświecka wiatrownica, a morze było zrobione z płót­na, ale chwilę później włączono projek­tor i już do końca spektaklu zamiast "magii teatralnej maszynerii" ogląda­liśmy film przyrodniczy z cyklu "Cu­da i dziwy podwodnych głębin". Wido­ki fal i zachodzącego słońca zabiły nie tylko poezję Szekspira, ale i scenogra­fię Adama Kiliana zbudowaną z poła­manych huraganem pni. Świetna meta­fora złamanego życia przegrała w kon­frontacji z kinem Bałtyk. Takich niewykorzystanych możliwości w spektaklu jest więcej. Jeden z rozbit­ków nosi kostium zanniego, błazna z włoskiej commedi dell'arte z charak­terystyczną wysoką czapką i ptasią ma­ską ze skóry. Świetny pomysł, w koń­cu Trynkulo pochodzi z Neapolu! Cóż z tego, skoro grający tę rolę aktor nie ma pojęcia o komedii improwizowanej, nie potrafi zrobić ani jednego gagu czy gestu poza kilkoma niezdarnymi kro­kami! Następny przykład: jawajski te­atr cieni, który na rozkaz Prospera po­kazywany jest młodym kochankom. Ciekawa forma, sprytny sposób na przedstawienie umownej erotyki, ale wykonanie fatalne. Lalki są prowadzo­ne topornie, potem zresztą aktorzy je rzucają i sami podrygują na ekranie, co wygląda żałośnie. Już lepiej było tych jawajek w ogóle nie wyciągać. Na każdym kroku natrafiamy w tym przedstawieniu na dobre intuicje uto­pione w bezmyślnej formie, jak na przykład sprawa potraktowania Ariela i Kalibana jako więźniów Prospera. Trafne spostrzeżenie, cóż z tego, skoro jego efektem na scenie są więzienne pasia­ki. Brakuje tylko kuli u nogi, żeby wys­pę Prospera zmienić w Sing-Sing. I tak dalej. To przedstawienie nie trafia do wyobraźni, tylko ją zastępuje, nie bawi, tylko męczy złym wykonaniem. Kiedy w finale Prospero, czyli Olgierd Łuka­szewicz, prosi, aby publika uwolniła go brawami, klaszczę najgłośniej. Niech go w końcu puszczą do domu, wystar­czająco się już wszyscy namęczyliśmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji