Artykuły

Spowiedź

W trudnych czasach przyszło nam żyć. Martyrologia i publiczny rachunek (bynajmniej nie własnego) sumienia wlewają się do naszych domostw drzwiami i oknami - tylko czekać chwili, gdy trzeba będzie brać, co niezbędne i czmychać przed powodzią na dach.

Nie dziwi więc, że próby przeniesienia tego rozliczeniowego kataklizmu na deski teatru budzą w przeciętnym widzu dość mieszane uczucia. Bo znów jacyś agenci, zdrajcy, zaplute karły i stojący w wyraźnej do nich opozycji pobożni patrioci żyć nie dadzą i - choćby się nawet chciało - rzetelny osąd historii uniemożliwią. Tym razem stało się inaczej - spektakl Roberta Talarczyka bez empatycznego patosu, ale i ckliwego klepania po narodowych plecach sprawnie zdemontował mur ambiwalencji.

Zaczyna się łagodnie. Pokój nauczycielski wypełniony czwórką pracowników szkoły, stających przed koniecznością obrony swojego zagrożonego miejsca praca, w żaden sposób nie zwiastuje tragicznej powagi, jaka pojawi się później. Bohaterowie to ni mniej, ni więcej, jak lekko tylko karykaturalne odbicia prawdziwych pedagogów. Infantylna młoda anglistka, niezbyt rozgarnięty, ordynarny pan od wuefu, pedantyczna polonistka oraz rubaszny dyrektor, wokół którego roznosi się intensywna woń wieśniactwa i ubytków w wykształceniu, otrzymują list od mieszkającego w Izraelu absolwenta ich szkoły z prośbą o przesłanie dawnego wypracowania. Nadawca podaje się za syna znanego, żydowskiego pisarza. Znajdujący się jedną nogą na bezrobociu nauczyciele odczytują wiadomość jako szansę na nawiązanie kontaktu z bogatym sponsorem, który być może uratuje placówkę. Następnie zaczynają wymyślać coraz to głupsze pomysły na zaskarbienie sobie jego sympatii, raz po raz dając świadectwo własnego dyletanctwa. Wydaje się, że spektakl już do końca będzie wywołującą na widowni salwy śmiechu farsą o polskim szkolnictwie.

Obraz ten ulega błyskawicznej przemianie, gdy do znanych już nam postaci dołącza ksiądz-katecheta, a dyrektor słyszy od polonistki zarzut przejęcia synekury po wypędzonym w 1968 roku Żydzie. Od tej chwili nie ma już na scenie filuternych uśmieszków - zastępuje je wyraz wstydu, zakłopotania i strachu na twarzach. Dalsza część dyskusji wyciąga na światło dzienne coraz to straszniejsze demony skrywane pod osłoną niedomówień i biograficzno-historycznej amnezji. Nikt nie jest bez winy - każdy, jak się okazuje, przez lata wypychał ze swojej świadomości wstydliwe wspomnienia. Polowania na Żydów, kamieniowanie, grabież majątku i obojętność instytucji będącej ponoć doczesną ekspozyturą Boga, giną w pomroce dziejów, którą opuszczają na dobre dopiero, gdy pod głosowanie zostaje poddana kwestia nadania szkole imienia wspomnianego żydowskiego pisarza - Mosze Wassersteina. Wtedy na oczach publiczności zaczyna dokonywać się zbiorowa spowiedź. W jej ramach każdy ma coś do powiedzenia i za każdym razem jest to opowieść przejmująca. Do tego stopnia, że bardziej niż dotychczas chce się wierzyć w oklepane formuły mówiące: "wszyscy jesteśmy Żydami".

Nie chcę być źle zrozumiany. Mordów w Jedwabnem, na Kielecczyźnie oraz w innych miejscach kraju nie dokonałem ani ja, ani mój ojciec, ani nikt, z kim byłbym w jakikolwiek sposób związany. Nie czuję się winny i nie zamierzam nikogo przepraszać. Nie mniej jednak "Żyd" pozostawił we mnie silne poczucie, że o krzywdzie Żydów można i należy w Polsce mówić. Kluczowy asumpt do tego dał swoimi publikacjami Jan Tomasz Gross. Sztuka Roberta Talarczyka świetnie tę twórczość uzupełnia, nadając pożółkłym kartom podręcznika historii nowe, emocjonalne barwy. Warte co najmniej tyle, co wolumin, który pokrywają.

VIII Festiwal Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" Zabrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji