Artykuły

Przychodzi drag queen do biskupa: "Czy kanonizować Violettę Villas?"

Kiedy wylatywała do Ameryki i żegnał ją na Okęciu tłum wielbicieli, powiedziała: "Im bardziej duch doświadczony, tym wyżej lata. Im wyżej lata, tym więcej widzi". Na koniec zwróciła się do jakiegoś dziennikarza: "Nie wiem, czy pan coś z tego rozumie, bo to jest trudne". Cała Violetta! - opowiada Tomasz Wygoda

Kocham Violettę!

- Nie ty jeden. Dlatego bardzo się cieszę ze spektaklu, nad którym pracujemy z Agnieszką Olsten.

Kiedy wpadliście na ten pomysł?

- Prawie trzy lata temu. Pracowaliśmy z Agnieszką w Gdyni i w przerwie między próbami umówiliśmy się na plaży. Agnieszka przyszła z jakąś kolorową gazetą i mówi, że ją kupiła, bo zobaczyła w niej Violettę Villas, a wie, że ona mnie interesuje. Zaczęliśmy oglądać zdjęcia i na ostatniej stronie była notka: "Violetta Villas urodziła się w małej miejscowości, ale dzięki ciężkiej pracy, uporowi, charyzmie i talentowi zdobyła światową sławę. Po spektakularnym sukcesie za granicą wróciła do Lewina, gdzie umarła w nędzy i zapomnieniu. Jej życie to gotowy scenariusz na film". Spojrzeliśmy tylko na siebie i już wiedzieliśmy, że chcemy zrobić o niej spektakl. Tylko tym razem w innej konfiguracji: ja reżyseruję, a Agnieszka jest dramaturżką. Wiedzieliśmy też, że chcemy połączyć aktorów i tancerzy, że aktorzy będą powracać do VV jako postaci z przeszłości, że tancerze będą psami, które VV otaczały w ostatnich latach jej życia. Pomysł na spektakl narodził się intuicyjnie. Trzeba tylko było znaleźć miejsce i pieniądze.

Co nie było chyba trudne, zważywszy na siłę przyciągania Violetty Villas.

- I tu się mylisz. Pukaliśmy do wielu teatrów w Polsce - i wszędzie słyszeliśmy, że to bardzo interesujący pomysł, że trzeba się zastanowić, że się odezwą. Ostatecznie wszędzie usłyszeliśmy: "Nie, dziękujemy".

Chyba żartujesz. Przecież Violetta Villas to bilety wyprzedane na pniu.

- Szefowie teatrów tak nie uważają. Dlatego bardzo się cieszę, że w końcu wsparli nas Zdzisław Jaskuła, dyrektor Teatru Nowego w Łodzi, i Konrad Imiela, dyrektor Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu. Dzięki nim powstaje spektakl, który będzie grany w obu teatrach z prapremierą na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, na który zaprosił nas jego szef Cezi Studniak, za co serdecznie dziękuję.

Dlaczego Violetta?

- Widzę w niej tragizm wynikający z tego, że niemal wszyscy i zawsze zatrzymywali się na jej zewnętrzności, że dla wielu była idolką i wielu jej nienawidziło, wyśmiewało. Podziwiam ją za to, co miała zapisane w głosie: prawdę i wielką moc poruszania. Fascynują mnie w niej pozorne sprzeczności, które powodowały, że wprawiała w drżenie serca z jednej strony maryjne dewotki, a z drugiej - gejów.

Moje gejowskie serduszko zawsze drży na dźwięk głosu Violetty.

- Właśnie! Geje uwielbiają ją też za kicz, przerysowanie, emocjonalność. Violetta Villas była totalnie kampowa, kiczowata i można się tym znakomicie bawić. Ale chcę też, by spektakl był dla tych, którzy myślą nie tylko sercem, lecz także głową. Będzie, mam nadzieję, sporo emocji i jednocześnie ważnych spraw, o których chcę powiedzieć.

A o czym chcesz powiedzieć?

- Villas była wyśmiewana za swoje kiczowate stroje, bo to, co zaprojektował jej Christian Dior do Las Vegas, próbowała później nieumiejętnie kopiować przy pomocy polskich krawcowych. Repertuar miała poniżej swoich możliwości wokalnych. Dlaczego? Violetta była na pewno osobą trudną, nie ufała ludziom, bardzo się bała, że będzie wyśmiana.

Na jednym z pierwszych koncertów - w Opolu albo Sopocie - wystawiono ją na pośmiewisko, ubierając w jakiś niegustowny strój. Ona potem opowiadała, że stała na scenie i dochodziły do niej niewybredne komentarze z widowni, że widziała na twarzach pogardę. A orkiestra gra. Violetta ma zejść z trzykreślnego es w fermatę i nie jest w stanie. Zawieszone na szyi korale odskakują na dziesięć centymetrów od piersi, tak mocno bije jej serce. "Czy pan wie, jak bardzo musiałam się bać? Czy pan wie, jak mnie upokorzono? Dlaczego zrobiono ze mnie wariatkę?" - pytała po latach dziennikarza. Jeśli więc Violetta Villas była wariatką, to ja się z tym wariactwem utożsamiam.

Wielu uważało, że VV zwariowała, kiedy wróciła do Polski po swoim pobycie w Las Vegas, że z cudownego snu wrzucono ją ponownie w polskie błoto i niepotrzebnie próbowała być "amerykańską gwiazdą" w siermiężnej Polsce Ludowej.

- VV nie lubiano za wiele rzeczy. Zazdroszczono jej oczywiście sukcesu, ale najbardziej denerwowała chyba jej absolutna szczerość, o czym opowiadał kiedyś Bogusław Kaczyński, który zaprosił ją na koncert do Łańcuta. Villas wysłała w ostatniej chwili telegram, informując, że nie przybędzie, bo nie jest w stanie dzisiaj zaśpiewać arii z "Madame Butterfly", gdyż wymaga ona płaczu prawdziwymi łzami, a VV nie jest w nastroju do płaczu. Wyobrażasz sobie? Coś wspaniałego!

Wynagrodziła to potem Kaczyńskiemu i przyjechała na organizowany przez niego koncert w Krynicy. Kiedy wjechała na tamtejszy deptak białym mercedesem, kobietom podobno z wrażenia powypadały z rąk torebki.

- I to jest dla mnie fenomen Villas. Z jednej strony wyśmiewana, a z drugiej - podziwiana. Często przez tych samych ludzi, przez festiwalowe widownie, które podśmiewały się, kiedy wychodziła na scenę, a potem słuchały jej jak zahipnotyzowane i owacjom nie było końca.

Jak to możliwe? Jak to interpretować? Mnie to ciekawi. Oczywiście, można VV szybko odrzucić i nazwać ją dziwadłem. Ale można też spróbować się przebić przez powierzchowność i zajrzeć do środka. A tam ona była prawdziwą gwiazdą! A gwiazdy, jak wiemy, nie są łatwe i trzeba je kochać z ich zaletami i wadami. VV łamała konwenanse po to, by zabrać nas w niezwykłą podróż.

Z niezbyt szczęśliwym końcem.

- Znajomi opowiadali mi, że pojechali na jej ostatni koncert do Kielc, na którym - cała Polska to widziała - Violetta pojawiła się nieprzygotowana i w złym stanie. Nie powinno się jej takiej pokazywać. Najwierniejszym fanom, którzy ciągnęli z całego kraju, to jednak nie przeszkadzało. Oni jej wszystko wybaczali, nawet to, że występ opóźnił się dwie godziny. Kiedy VV w końcu się pojawiła - zmęczona, nieuczesana, w brakami w uzębieniu - zaczęła śpiewać, ale miała problemy z tekstem. Fani zaczęli natychmiast jej pomagać, śpiewać za nią, trzymali kciuki, by dośpiewała do końca. To się nazywa miłość! Jakiemuś dziennikarzowi Violetta powiedziała wtedy: "Występowałam w Casino de Paris, a teraz się cieszę, żem do Kielc przyjechała".

Jak będzie wyglądał spektakl? To historia życia VV czy jakiś konkretny moment?

- Nie planowałem opowiadania linearnej historii Villas, bo nie jestem zainteresowany robieniem biografii. Od początku wiedziałem, że spektakl się zacznie od ostatnich dni życia VV. Nie będzie więc sukien czy słynnych włosów. Będzie otoczona ukochanymi zwierzętami, stojąca u progu śmierci kobieta, do której wracają obrazy i postaci z przeszłości. Nie będzie śpiewającej imitacji Violetty granej wspaniale przez Monikę Niemczyk i Beatę Kolak. Nie będziemy nic kopiować, bo VV nie zasługuje na podróbki.

Wśród powracających scen pojawi się na przykład ta, kiedy w latach 90. Violetta miała śpiewać na wyborach Mistera Polski w Łodzi i nagle zwiał sponsor. Na scenę wyszedł wówczas Bohdan Gadomski (spotkałem się z nim - jest zachwycony pomysłem na spektakl) i zaczął przepraszać widzów oraz tłumaczyć, że VV jest gotowa na wielki koncert, ale nie może sobie pozwolić na takie traktowanie. Mamy więc sytuację, w której organizatorzy się ulotnili. Została tylko Violetta i widownia. Co się wydarzy?

Wszystkie sceny są wzięte z życia Villas?

- Nie, oczywiście będą też zupełnie wymyślone, bo spektakl jest fantazją na temat VV. Na przykład taka, w której spotykają się biskup z drag queen i rozmawiają o tym, czy Violetta może być kanonizowana.

Kanonizowana?

- Będziesz się pewnie śmiał i pomyślisz, że jesteśmy wariatami, ale zobaczyliśmy w Villas mistyczkę. Ona naprawdę chciała być świętą, choć dla wielu osób była niewiarygodna, kiedy siedząc w pięknych sukniach i biżuterii, mówiła, że najważniejsze są pokora i prostota. Kiedyś nawet jej to zarzucono publicznie. Odpowiedziała wtedy: "To, co widać, jest moim scenicznym wizerunkiem. Scena ma swoje prawa i widzów należy traktować poważnie. Ale kiedy schodzę z widoku publicznego i wracam do domu, ściągam suknię, zakasuję rękawy i muszę nakarmić moje psy. To jest bardzo ciężka praca. Kiedy nie daję rady, płaczę. Ale co mam zrobić, skoro ludzie przywiązują mi do płotu kolejne zwierzaki? Muszę się nimi zająć". Dodawała, że liczy na to, iż kiedy umrze, ktoś tam na górze doceni przynajmniej to, że się starała.

Kiedy wylatywała do Ameryki i żegnał ją na Okęciu tłum wielbicieli, powiedziała: "Jestem gotowa na to, co ześle mi Bóg. Im bardziej duch doświadczony, tym wyżej lata. Im wyżej lata, tym więcej widzi". Na koniec zwróciła się do jakiegoś dziennikarza: "Nie wiem, czy pan coś z tego rozumie, bo to jest trudne". Cała Violetta!

Jej wiara, nie tylko w Boga, była niewzruszona. Jak w coś wierzyła, to koniec.

- Pytano ją wielokrotnie o tajemnicę jej legendarnych włosów. Mówiła wtedy, że myje je w nieoczyszczonej nafcie, czosnku i cytrynie. I że potrzebny jest też kot. "A po co kot?" - pytano ze zdziwieniem. "Jak to po co? - odpowiadała. - Kot ma moc, bo elektryzuje!" "I to działa?" - dopytywała dziennikarka. "Skoro to robię, to działa!"

Spektakl powstaje na podstawie sztuki Artura Pałygi "I nikt mnie nie poznał", którą napisał na wasze zamówienie. Jaka była ta współpraca?

- Artur znalazł się znakomicie w świecie VV, od razu poczuł klimat i stronę, w którą chcemy iść. Wysyłał nam kolejne fragmenty, a my ewentualnie prosiliśmy go o dodanie jakiejś postaci, która nam się zamarzyła. Zresztą cała nasza ekipa to entuzjaści tego projektu: i Ania Met, która robi scenografię, i Wojtek Puś, który robi światło, i Marek Adamski, który robi kostiumy, i Jacek Szabrański, który robi muzykę. Chcemy wspólnie zdrapać starą farbę z VV.

Violetta na ołtarze?

- Ale tylko we wspomnianym wątku kanonizacyjnym, bo nie chcę robić spektaklu na kolanach, nie chcę w żadnym razie gloryfikować Violetty. Całość będzie w swoim wydźwięku słodko-gorzka. Chciałbym, żeby energia aktorów, energia tańca oraz mieszanka zdarzeń tragicznych i komicznych, które przytrafiły się VV, spowodowały, że pomyślimy trochę nad naszym życiem.

Rzadko, raz na parę lat, zdarza mi się wyjść z teatru, powstrzymując łzy, i jednocześnie czuć, że lecę. Chciałbym, żeby tak było po spotkaniu z VV, której życie to momenty wielkiego szczęścia, ale też bolesnego upadku. Wspaniale by było, gdyby widzowie to poczuli w czasach wszechobecnego teatru publicystycznego i politycznego.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio w teatrze zdarzyło mi się wzruszyć.

- Bo tyle oglądasz, że jesteś uodporniony. Ale cię doskonale rozumiem. VV powiedziała kiedyś: "Nie wstydzę się moich łez. Już taka jestem". Niby banał, ale jest tak, że ludzie wstydzą się swojej emocjonalności. Nie wiem dlaczego. Może uważają wzruszenie w teatrze za gorsze albo niewłaściwe? Może to dla nich oznaka słabości? W każdym razie w naszym spektaklu chcemy nakarmić i głowę, i serce. Chcemy podotykać trochę widzów.

Spektakl zatytułowany jest "Melancholia/Violetta Villas". Skąd ten tytuł?

- VV żyła w świecie emocji i one były dla niej najważniejsze. Nie kontrolowała ich, była nieprzewidywalna. Emocje wzmagane były często przez zmęczenie, wiek, alkohol i leki. W ostatnich latach żyła właściwie w oparach tej mieszanki.

Ale wcześniej też nie było z nią łatwo. Kiedy Andrzej Wajda proponował jej rolę w "Ziemi obiecanej", odmówiła. Dostała też propozycję zagrania w "Dziewczynach do wzięcia" Janusza Kondratiuka, znów powiedziała: "Nie". Nie ma dla tych odmów racjonalnego uzasadnienia, jest tylko emocjonalne.

A tytuł narodził się na pogrzebie VV na Powązkach. Byłem na nim i zagrano tam jej "Melancholie". Piękny utwór, który został ze mną.

Dlaczego poszedłeś na pogrzeb Villas?

- Nie wiem, po prostu poczułem, że muszę. To był jakiś instynkt. Być może gdybym nie poszedł, nie powstałby spektakl.

Będzie w nim muzyka VV?

- Tak, planujemy kilka utworów, ale nie w całości i śpiewanych nie przez Violettę. Ona, jak już powiedziałem, jest w spektaklu w ostatnich dniach życia, nie śpiewa więc i nie występuje. Piosenki raczej do niej wracają.

Masz jakieś obawy związane z tym, że żyje wiele osób, które VV znały i może im się nie spodobać to, co zobaczą?

- Nie mam zupełnie żadnych obaw, bo - powtarzam - to nasza fantazja na temat VV, a poza tym my naprawdę chcemy się upomnieć o to, co istotnego Violetta nam zostawiła, a o czym się nie mówiło, bo najbardziej interesowała wszystkich powierzchowność tej wspaniałej artystki. Mamy świetnych aktorów i świetnych tancerzy, świetną scenografię i świetne kostiumy - czyli to wszystko, czego Violetta w Polsce nie miała i za co ją obśmiewano.

Spotkałem się dwukrotnie z Krzysztofem Gospodarkiem, synem Villas, który bardzo dba o dobre imię mamy i ma oczywiście zawsze obawy, kiedy ktoś chce się nią zająć. Ja to doskonale rozumiem i mam nadzieję, że nasze rozmowy go uspokoiły, a spektakl mu się bardzo spodoba. Chcemy pokazać taką VV, jakiej - jak napisał Artur Pałyga - nikt nie poznał.

A ty w ogóle słuchasz Violetty Villas?

- Zawsze kiedy leci w radiu jakiś jej utwór, od razu podgłaśniam. Nieraz też ktoś włącza Violettę na imprezie, gdzieś o 4 nad ranem, i wtedy wszyscy od razu ożywają. Z Violettą Villas zabawa nigdy się nie kończy.

***

Tomasz Wygoda - tancerz i choreograf, także aktor, reżyser i pedagog. Urodził się w 1974 r. w Kielcach. Ukończył historię w tamtejszej Wyższej Szkole Pedagogicznej. W latach 1997-2003 był tancerzem Śląskiego Teatru Tańca. Występował w USA, Kanadzie, Niemczech, Wielkiej Brytanii, we Francji i Włoszech. Brał udział w spektaklach Pawła Miśkiewicza, Krystiana Lupy, Agnieszki Olsten, Michała Zadary i Krzysztofa Warlikowskiego, a do spektakli m.in. Barbary Wysockiej, Wiktora Rubina, Mai Kleczewskiej i Krzysztofa Garbaczewskiego tworzył ruch sceniczny. Jest autorem choreografii do wielu produkcji, które w ostatnich latach powstały w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie, w tym oper Mariusza Trelińskiego. Solowy spektakl Wygody "Niżyński. Święto snów" wygrał zeszłoroczną Polską Platformę Tańca (najlepszy spektakl i najlepszy tancerz).

***

Dziś (21 marca) podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu odbędzie się prapremiera spektaklu "Melancholia/Violetta Villas" na podstawie tekstu Artura Pałygi "I nikt mnie nie poznał", którego Wygoda jest reżyserem i który jest koprodukcją Teatru Nowego w Łodzi i Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji