Artykuły

Musiałem się odważyć na coś wielkiego - rozmowa z reżyserem Konradem Swinarskim

- To, że spotykamy się w Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu, sugeruje już bardzo wiele. Pracuje Pan nad jakimś filmem?

K.S. - Tak, nad "Sędziami" Stanisława Wyspiańskiego. Jest to film średniego metrażu, trwający godzinę i dziesięć minut, dla telewizji. Nie jest to adaptacja Wyspiańskiego, film powstaje jedynie na podstawie jego tekstu. Kilka scen do tego dodałem, co z różnych względów wydaje mi się celowe. Chcę po prostu grać Wyspiańskiego.

- A propos gry: wśród bardzo różnorodnych, aczkolwiek zawsze pozytywnych opinii o Pańskiej pracy, znalazło się też znamienne stwierdzenie, iż "Swinarski, jak Wyspiański, gra to, co jest, tak jak jest" (St. Witold Balicki - "Sprawa człowieka w kostiumie narodu polskiego").

K.S.- Uważam, że jeżeli się konfrontuje tekst autora ze swoim doświadczeniem życiowym, z czasem, w którym się żyje, to rzeczywiście wydać się nieraz może, że się gra tak, jak jest.

- Głośna premiera "Dziadów", która odbyła się 18 lutego 1973 roku w Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, to przede wszystkim wielki sukces Pana, reżysera. Myślę, że tak powszechne uznanie dla tego, co Pan robi, wyznacza coraz trudniejsze do przebycia "bariery", to znaczy zaostrzają się kryteria ocen w stosunku do Pana. Czy w związku z tym nie odczuwa Pan niepokoju o swoją reżyserską przyszłość?

K.S. - Nie, proszę pani. Nie odczuwam żadnych niepokojów. Miałem inne, większe sukcesy, które też minęły. Uważam, że w zawodzie reżysera istnieje taki dobry okres; jest on może dłuższy niż u śpiewaka czy tancerki. Ale mój zawód wymaga ryzyka. Ja nie potrafię się ustabilizować. Ryzyko sprawia mi największą przyjemność.

- Cóż więc decyduje o powodzeniu w zawodzie reżysera?

K.S. - Jest to zbiór przypadków.

- Nawet jeżeli chodzi o wybór sztuki czy też fabuły filmu?

K.S. - Myślę, że tak. Zrobiłem "Sen nocy letniej", bo dyrekcja chciała sztuki kasowej. To, że zdecydowałem się na wystawienie "Dziadów" to również przypadek: byłem w tym czasie w stanie jakby zapaści i tylko coś naprawdę wielkiego mogło mnie wyciągnąć z tego stanu. Bałem się, ale musiałem się odważyć na coś wielkiego.

- Czy przychylność krytyki jest w jakimś sensie przydatna Panu? Czy sugeruje cokolwiek w Pańskiej pracy?

K.S.- Wydaje mi się, że tylko jeden krytyk napisał coś więcej, niż ja sam zakładałem. To Konstanty Puzyna. Inni krytycy pisali pewne prawdy wynikające z ich przekonań, hipotez i potrzeb. To prawda, pisali i piszą bardzo dobrze. Ale głosy krytyki nie sugerują mi niczego na przyszłość. Kiedy dowiedziałem się, że moje "Dziady" są polecane nawet z ambony, to rzeczywiście, uwierzyłem w założoną "misję" tego przedstawienia.

- Czy coś szczególnego zaważyło na tym, że jest Pan reżyserem?

K.S. - Po prostu brakowało mi uzdolnień w innych zawodach. Studiowałem w Akademii Sztuk Pięknych i w Szkole Filmowej. Chciałem zostać architektem - nie umiałem matematyki. Nie potrafię pracować sam z sobą, a zawód reżysera daje możliwości i pełnię współistnienia z innymi ludźmi.

- A co najbardziej ceni Pan u innych?

K.S. - Charakter i wyrozumiałość.

- A u współpracujących z Panem aktorów?

K.S. - Lubię, gdy mi się przeciwstawiają.

- Takie widzenie siebie i innych stwarza przecież możliwości konfliktów.

K.S.- Dlaczego? Czy może być mowa o konflikcie, jeżeli na podstawie obcych prawd dochodzę do nowych wniosków?

- Oczywiście, w takim wypadku nie. Dlaczego stroni Pan od wystawiania sztuk współczesnych?

K.S. - Nie uznaję podziału na sztuki współczesne i inne. Są sztuki dobre i złe, takie, które mnie interesują i takie, które nie. Ze współczesnych autorów wystawiałem "Kartotekę" Różewicza i "Żegnaj Judaszu" Iredyńskiego. Uważam, że Szekspir czy też Mickiewicz są bardziej współcześni niż Ionesco czy inni. Z żyjących chciałbym np. wystawić jeszcze Pintera i Geneta.

- Czy łączenie pracy w teatrze z pracą w filmie uważa Pan za formę doskonalenia reżyserskiego warsztatu?

K.S. - Nie. To są po prostu dwa różne języki i chodzi o to, żeby wiedzieć przede wszystkim, co mówić, a nie jak mówić.

- Rozumiem. Czy myśli Pan o dalszej pracy w filmie?

K.S. - Tak. Chociaż jestem w filmie amatorem, "Sędziowie" to mój filmowy debiut. Ale doświadczenia z pracy nad tym filmem zachęciły mnie do dalszych planów. Chcę nawet zrobić filmowy "Sen nocy letniej". Są przecież pewne rzeczy, których w teatrze przekazać nie można, w filmie jest to możliwe.

- Czego życzy Pan sobie jako reżyser i jako człowiek?

K.S. - Chciałbym, żeby wyremontowali Stary Teatr w Krakowie, żeby był to teatr naprawdę funkcjonalny. I jako reżyser chciałbym też, żeby podniesiono gaże aktorom. A jeżeli chodzi o sprawy wyłącznie moje, to chciałbym mieć tyle pieniędzy, żebym nie musiał "uprawiać prostytucji" - często wyjeżdżam za granicę. I chciałbym mieć wolność wyboru: co, jak i kiedy.

- Czy w ogóle jest to możliwe? Żyjemy przecież w tak bardzo zinstytucjonalizowanym świecie.

K.S.- Wiem, że jest to niemożliwie. Ale jako reżyserowi to mi się udaje. Proszę sobie wyobrazić, że dotychczas cenzura nie zakwestionowała mi żadnej sztuki, raz tylko jedno zdanie. Mam szczęście. Ja po prostu popadam w depresję, jeżeli robię coś niezgodnego z własnym sumieniem.

- Nad czym będzie Pan pracował w najbliższym czasie?

K.S.- W Krakowie będę robił "Wyzwolenie" Wyspiańskiego, a w Warszawie "Pluskwę" Majakowskiego.

- Co sądzi Pan o twórczości Ingmara Bergmana?

K.S. - O, Bergmana cenię bardzo wysoko.

- Jak Pan odpoczywa?

K.S.- Odpoczywać to ja właściwie nie potrafię. Bardzo dużo jeżdżę. Podróżowanie jest moją pasją. Właśnie w październiku wyjeżdżam na taki "odpoczynek" do Indii. Lubię pracować za granicą, ale tylko wtedy, gdy mam szansę spotkania nowych ludzi, teatrów i zespołów, gdy mam okazję zobaczyć inne życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji