Artykuły

Odpowiadam teatrem Szekspira

Katarzyna Fryc: Co będzie robił Szekspir na imieninach Gombrowi­cza?

Julia WErnio: Będzie naszym go­ściem (śmiech...) i autorem najnowszej premiery "Romeo i Julia", którą bę­dzie można zobaczyć podczas Imienin Teatru w niedzielę i poniedziałek. Przy tej okazji chcemy zderzać naszego pa­trona - Witolda Gombrowicza z róż­nymi wyzwaniami. W zeszłym roku był nim Witkacy, w tym roku Szekspir.

Zestawienie Gombrowicza i Szekspi­ra jest przypadkowe?

- Nie chcę wprowadzać sztywnej za­sady, że z okazji każdych imienin wprowadzamy do repertuaru nowy dra­mat Gombrowicza, by nie doprowadzić do przesycenia sceny naszym patro­nem. Jednak w myśleniu o teatrze za każdym razem to właśnie on towarzy­szy temu świętu. W zeszłym roku roz­ważaliśmy problem Witkacy a Gom­browicz, w tym roku w trakcie "Her­batki u Gombrowicza" Mirek Kocur będzie zastanawiał się, czy Szekspir faktycznie napisał swoje dramaty. Ko­rzystając z obecności żony patrona, pa­ni Rity, będzie można porozmawiać o jego obecności w świecie i popatrzeć na niego z innej perspektywy niż na­sza.

W "Romeo i Julii" będzie obecny po­głos dramatów Gombrowicza?

- Zostawmy to ocenie widzów, choć myślę, że będzie odczuwalny. Akcja dramatu toczy się podczas karnawału w Weronie, więc bohaterowie pojawią się w maskach. Maskach albo gombrowiczowskich gębach?

To Pani pierwsza inscenizacja "Romea i Julii"?

- Pierwsza, choć Szekspira reżyseru­ję już po raz czwarty. Spotkania z Szek­spirem to dla mnie odkrywanie nowych światów i cudownego myślenia sceną. Aktorzy też czują, że pisał to człowiek ze środka teatru. Ale to uczucie przy­chodzi dopiero, kiedy się wchodzi z Szekspirem na scenę. Wtedy nawet elementy, które w czytaniu wydają się dziwnie skonstruowane, na scenie na­bierają prawdziwego sensu i rytmu. Niezwykła uniwersalność tematów po­woduje, że Szekspirem można odpo­wiadać sobie na wiele ważnych pytań. Nie bez powodu najpopularniejszym scenarzystą w Hollywood jest właśnie Szekspir.

Dlaczego "Romeo i Julia"?

To, że wybór padł na "Romea i Ju­lię" wynika z mego przekonania, że żyjemy w czasach okrutnych i pełnych nienawiści, której eskalacja obejmuje w zastraszającym tempie nasze umy­sły. Myślę zarówno o drastycznych wy­darzeniach, które dzieją się z dala od nas, jak i tych, które przychodzą do nas codziennie - choćby wystąpienia prze­ciwko profesorowi Kieresowi. To do­kładnie wpisuje się w opowieść o We­ronie - mieście, w którym nikt już nie pamięta, gdzie i dlaczego powstała nie­nawiść, natomiast jest ona wsysana w umysły kolejnych pokoleń i w każ­dej chwili może zamienić się w agre­sję. W takim świecie miłość jest bun­tem przeciwko rzeczywistości, jest ska­zana na zagładę, a śmierć to jedyna droga do spełnienia w szczęściu. Dla­tego nasz spektakl jest bardziej o nienawiści, niż o miłości. Oczywiście mi­łość w nim jest, ale chcemy postawić pytanie: dlaczego nie wolno jej istnieć? Dlaczego ci młodzi ludzie nie mogli się razem zestarzeć?

Spektakl odpowiada na to pytanie?

- Chodzi mi raczej o zderzenie dwóch światów przeciwstawnych sobie uczuć. Zostaje w nas tęsknota za wieczną miłością. Wieczną, bo gwałtownie przerwaną. Natomiast nie pamiętamy, dlaczego Romeo i Julia musieli uciekać w śmierć i czemu tylko tam mogli się spotkać.

Kiedy ogląda się to miejsce w Wero­nie, odczuwa się przede wszystkim przewagę fikcji nad rzeczywistością. Liczba napisów, jakimi pokryty jest każdy kawałek muru wokół balkonu i przetaczający się tam tłum, świadczą, jaką siłę ma ten mit. Z jednej strony wszyscy za nim tęsknimy, ale nie pa­miętamy, że w ciągu pięciu dni, w któ­rych dzieje się akcja sztuki, dwoje za­kochanych ludzi musiało bardzo szyb­ko dojrzeć i zakończyć swoje życie. Że w ciągu tych pięciu dni ginie pięć osób. To, o co krzyczy Szekspir w tej trage­dii, jest wołaniem o miłość i jej prawo do istnienia. Jak w naszej rzeczywisto­ści znaleźć dla niej miejsce?

Jakie było Pani pierwsze odczytanie "Romea i Julii"?

- Trudno w sobie odnaleźć taki mo­ment. Tu w teatrze wystarczył mój szept: a może byśmy zagrali "Romea i Julię"? Radość pracowania z Szekspi­rem jest tak duża, że długo nie musia­łam zwalczać w sobie tej pokusy. Z drugiej strony były obawy, że prze­cież przyjdzie do nas publiczność, któ­ra dobrze zna tekst i wie, jak sztuka się kończy.

Nie miała Pani kłopotów z obsadą głównych ról?

- Julię zagra Karolina Adamczyk, Romea gościnnie Andrzej Pieńko z warszawskiego teatru Roma. Oboje są absolwentami Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni, byli moimi stu­dentami. W swoim myśleniu i tempe­ramencie są bliscy młodym ludziom tu i teraz. W pracy na scenie kierują się wyłącznie emocjami, szukają w sobie autentyczności przeżyć i to jest ich siłą.

Mówi Pani, że "miłość jest gorącym powiewem wiatru w letnią noc". To oznacza, że "Romea i Julię" będzie można zobaczyć na Scenie Letniej w Orłowie?

- Raczej nie. Moje próby ze Sceną Letnią, dokąd próbowałam przenosić spektakle z desek teatru, nie powiodły się. Teraz wiem, że specyfika prze­strzeni na plaży w Orłowie jest tak in­tensywna, że spektakl traci po przenie­sieniu go z pleneru do budynku i od­wrotnie. Dlatego repertuar Sceny Let­niej jest zupełnie inny. Nie każdy dra­mat można zagrać na plaży.

Na jakim miejscu plasuje się "Ro­meo i Julia" w Pani prywatnej hie­rarchii sztuk Szekspira?

- Mam tylko kilka ulubionych jego sztuk i wcale nie zamierzam wystawić "Dzieł wszystkich Szekspira". Ale mo­je szekspirowskie marzenie to "Mak­bet". Z Dariuszem Siastaczem w roli głównej. Tymczasem za chwilę zacz­niemy próby do "Śmierci komiwoja­żera" w reżyserii Adama Ferency, a na Scenę Letnią przygotowujemy "Kaba­ret starszych panów" w reżyserii Wal­demara Śmigasiewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji