Artykuły

Wieczór żywych trupów

"Szkoła żon" Moliera w reż. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Pierwsza z dwóch premier przygotowanych na Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych przez gospodarza to "Szkoła żon". Ostentacyjnie sztuczna, ale - paradoksalnie - budząca żywe emocje. Więcej w niej Janusza Wiśniewskiego niż Moliera.

"Szkoła żon" to odwrócona historia profesora Higginsa z "Pigmaliona" Shawa. Otaczając opieką dziecko, starzejący się Arnolf postanawia wychować sobie żonę - "ciemną jak tabaka w rogu", żeby była mu posłuszna i wierna.

Siłą tekstu jest psychologiczna prawda (Arnolf ulega przemianie, gdy zmuszony jest do pogoni za króliczkiem), a przede wszystkim postaci otwarte na interpretacje. Empatia Janusza Wiśniewskiego Anusi nie dosięga, zatrzymując się na Arnolfie. I tu niespodzianka. Zamiast starca dybiącego na niewinne dziewczę widz ogląda nieszczęśliwego człowieka w rozpaczy. Nie oszukanego kontrahenta (tyle zainwestował, a wystrychnięto go na dudka!), lecz ofiarę własnych namiętności, których erupcję sygnalizują rozpoczynające spektakl sztuczne ognie. Nocny monolog odtrąconego w miłości naprawdę wzrusza, a widz - niejeden pewnie wbrew sobie - szczerze współczuje Arnolfowi.

Wiśniewski znany jest z radykalnych skrótów. Ręka nie zadrżała mu i nad Molierem. Gdyby zrezygnować z plastycznych przerywników, spektakl nie trwałby nawet godziny. Reżyser wprowadził wyraźną autorską sygnaturę: postaci jakby wyjęte z gabinetu figur woskowych, nawiązania do teatru jarmarcznego, inspirację Kantorem. Charakterystyczna jest nawet aranżacja sceny (pomalowany na czarno pokój z dwiema szafami). Każda z postaci - oprócz Anusi (jako jedyna jest po prostu sobą, nie marionetką) - funkcjonuje na scenie jako wyolbrzymiony znak. Arnolf przypomina Belę Lugosiego ucharakteryzowanego na Draculę, z horroru klasy B wyjęta jest para czarnych służących-zombi. W korowodzie postaci jest infantka z obrazów Velazqueza i upiorne dziecię z wózkiem jakby wyjętym ze składu rupieci. Przemarsze kukieł i upiorność postaci sprawiają, że ze sceny pachnie nadpsutą konserwą. To świat, który się rozpadł.

W konwencję dobrze weszli aktorzy. Jan W. Poradowski w roli Arnolfa umiejętnie balansuje pomiędzy sprytnym człowiekiem interesu, troskliwym tatuśkiem i załamanym człowiekiem. Ma dobrą dykcję i czuje melodię fraz. Katarzyna Grabowska (Anusia) i Damian Kulec (Horacy) potrzebują jeszcze do tego kilku spektakli. Bawi Dymitr Hołówko w roli Chryzalda (również dzięki komicznej charakteryzacji). Doskonały mechanizm stanowią Michał Lacheta i debiutujący na deskach Powszechnego Patryk Palusiński i Mateusz Mosiewicz (żołnierze na przepustce).

Wiśniewski od lat pracuje w tercecie z Jerzym Satanowskim (muzyka) i Emilem Wesołowskim (choreografia). Świetnie się dostroili również tym razem. Zgryźliwie komiczna muzyka Satanowskiego doskonale pasuje do stylu wizualnej narracji Wiśniewskiego. Wkraczający zamaszyście na scenę żołnierze, przemykające się paryżanki dynamizują spektakl. "Szkoła żon" to smaczny (choć nadpsuty) kąsek dla miłośników teatru plastycznego - i nie tylko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji