Artykuły

Czekając na Aneczkę

"Stryczek dla dwóch, czyli rzeź domowa" w reż. Miro Procházki w Teatrze KTO w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

W chwili, w której fatalny Grzeszko (Jacek Buczyński) - usłyszawszy za plecami człapanie Aneczki (Beata Wojciechowska), kobiety swego życia, czyli małżonki - trupio zbladł, pomyślałem o nieludzkim szczęściu profesora Kiko. Gdy w swym strychowym "piekiełku" mędrzec ten szukał ukojenia - a szukał często - nigdy wysokim uchem nie złowił złowróżbnego szmeru filcowych bamboszy kobiety swego życia! Schody wiodące na szczyt chałupy jego wiecznie ciche były. Spokój żadnego z kojących łyków nigdy nie był zgruchotany człapaniem istoty, która zawsze wie lepiej!

Farciarz Kiko! Profesor w Wiecznym Mieście, niepowtarzalny mędrzec życia małżeńskiego! Józef Opalski mnie doń zabrał, gdyśmy Rzym wizytowali. Co wam będę mówił! Dzielnica taka, że samego Opalskiego policja trzy razy za niechlujny wygląd legitymowała! Z windy wprost do przedpokoju zawieszonego Rembrandtami się wkraczało! Gejsze w służbie, a w salonie dywan aż tak perski, że gdy Pikuś, ukochany pudel Kiko, pipi nań narobił - żółtawe karlice omdlały! Wtedy Kiko mrugnął na nas i ruszył ku schodom...

Na pytające spojrzenie Opalskiego żona Kiko spochmurniała, zapadła się w sobie i szepnęła: "Nie, Józefie, tam nie pójdę... Nigdy... Poczucie dobrego smaku na to mi nie pozwoli...". Tak, czoło jej nabrało barwy ziemi cmentarnej, za to Kiko z każdym do strychowego "piekiełka" swego wiodącym stopniem - jaśniał! Nie ma co kryć - miał chłop prawo jaśnieć!

Boże mój, cóż to za cudowny burdel był! Syf strzelisty! Istny burdelissimus! Żarówka na drucie! Wsiowe zydle! Mozart na płycie całej w zaschniętym ajerkoniaku! Gramofon, co działał na kopa! Flaszka wypadająca z przeżartej grzybem ściany! No i musztardówki, drodzy panowie! Musztardówki o ubitych krawędziach! Musztardówki na rękopisach Horacego!...

A, czochrał cię, Horacy, pies! Zdrowie, Józefku!... Cudownie było. Wychylaliśmy do taktu, Opalski nucił arię Królowej Nocy, gdzieś w dali, by tak rzec, mruczał czarodziejski flet Wiecznego Miasta, a na schodach pod nami panowała boska cisza cisz. Istota, która zawsze wie lepiej, znów była bezsilna...

Że co? Pytacie, co ma piernik do wiatraka, czyli tamto moje krótkie szczęście rzymskie do wyreżyserowanego przez Miro Procházkę przedstawienia "Stryczek dla dwóch, czyli rzeź domowa" Ivana Bukovčana? Wy się jeszcze dziwicie? Wy się głupio pytacie? A gdy teatr pozwala człowiekowi przywołać choćby i najdalsze, ale i najszczęśliwsze chwile życie, to co - pies? Mało ci, teatromanie, gdy scena łechce pamięć, uwyraźnia przeszłe jasności twoje?

Tak, gdy przyglądałem się czarnemu losowi fatalnego Grzeszka, wróciło do mnie tamto strychowe szczęście rzymskie. Biedny Grzeszko! Dwadzieścia lat siedzi tu, na strychu swej chałupy. Dwadzieścia bitych wiosen siedzi w ukryciu, słucha Radia Wolna Europa i czeka na przybycie wojsk amerykańskich. Ale pal licho uwikłania ustrojowe. Niechaj cię, polityko, całkiem jak tamtego Horacego, na którego rękopisach żem u Kiko gorzałę smolił, niechaj cię mianowicie pies poczochra! Prawda jest bowiem taka, że gdy poznajemy fatalnego Grzeszka - on już od dawna nie jest ofiarą systemu.

Fatalny Grzeszko już nie słucha Radia Wolna Europa i nie czeka na cud wkroczenia boskich Jankesów. Nie. Smętny Grzeszko gada z muchami, pająki zagaduje w kwestii sensu życia. Fatalny Grzeszko karmi się kurzami. Schnie w cieniu majtorów, staniorów i całej reszty barchanowego rynsztunku baby swego życia. Jedyna rozrywka to dziura w suficie. Fatalny Grzeszko widzi przez nią dobrze znaną łazienkę, a w niej obce męskie łapy na skórze bliskiej mu niewiasty. To wszystko.

Schnie tak sobie, schnie i drży na wspomnienie rytualnych przyjść istoty, która zawsze wie lepiej. Nasłuchuje, czy na schodach narasta już trupie człapanie filcowych bamboszy niezniszczalnej Aneczki... Słychać? Tak. I oto wtacza się!... Aneczka Wojciechowskiej jest koszmarem tego typu, że chyba sam Archanioł Gabriel odwiódł mnie od ucieczki. Wcale więc nie dziwię się bladości bladego Dudusia (Błażej Wójcik). Jest tutaj i taki!

To on jest kochankiem, właścicielem tamtych rąk, których sprawność fatalny Grzeszko podgląda przez dziurę w suficie. Wpada na strych, bo chce żyć. Cały jest lękiem chłopa, który wie, że jeśli nie ucieknie, zaś fatalny Grzeszko nie zlezie i nie zostanie z Aneczką na zawsze, to Aneczka go - Dudusia bladego - dorwie choćby i w najdalszej norze świata, dorwie i zabije. Nie ma się co czaić: Wójcik fenomenalnie gra chłopa, który nie chce być uduszony barchanowym staniorem!

Przyłazi więc, przyłazi na strych i błaga fatalnego Grzeszkę o wiekuiste, ocalające zstąpienie do kuchni. Niestety! Przyłazi za nim Anita - i jest po ptakach. Chłopcy nie mają szans żadnych. Duduś zostaje. Jest więc ich teraz dwóch. Dwóch, którzy nie wzięli przykładu z profesora Kiko, nie pojęli, że w świecie, by tak rzec, wszechogarniającej Szczuki Kazimiery - jedyna szansa chłopa to pilne kultywowanie skrajnego burdelu. Dwóch skazanych na słuchanie schodów. Chcą się wieszać na sznurze do suszenia bielizny, całkiem jak włóczędzy w "Czekając na Godota"... Cóż mogę dodać? Otóż, różnica taka, że Godot nie przychodzi nigdy, natomiast Aneczka przychodzi zawsze. I jest to różnica tragiczna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji