Artykuły

Teatr Wilama Horzycy to nie fabryka guzików

- W tej chwili trwa święta wojna, kto z kim wygra, kto okaże się w tej konfrontacji silniejszy. Chodziłam na różne wojny, ale na pewno nigdy nie usiłowałam zwojować niczego dla siebie. Nie przedstawiono mi żadnych zarzutów i żadnej wizji. Trudno w takiej sytuacji nie odnieść wrażenia, że tu wcale nie chodzi o teatr. Być może najzwyczajniej w świecie komuś przeszkadzam - rozmowa z JADWIGĄ OLERADZKĄ, dyrektorem Teatru im. Horzycy w Toruniu.

Grzegorz Giedrys: Zarząd województwa zdecydował, że pozostanie pani dyrektorem Teatru Horzycy do sierpnia 2015. Wcześniej odbędzie się konkurs na dyrektora naczelnego, którego wyniki poznamy prawdopodobnie w kwietniu. Na stronie teatru można znaleźć list skierowany przez pracowników sceny do marszałka województwa Piotra Całbeckiego. Apelują o pozostawienie pani na stanowisku do końca sezonu 2015/2016. Jadwiga

Jadwiga Oleradzka: Zespół przekazał list panu marszałkowi już trzy tygodnie temu. Niestety, nie doczekano się odpowiedzi, co budzi powszechne zdziwienie. I dlatego związki zawodowe i twórcze działające w teatrze postanowiły apel ponowić. Bo zespół jest w tej sprawie jednomyślny. Wróćmy jednak do meritum. Mniej więcej w połowie ubiegłego roku uświadomiłam sobie błąd, jaki popełniliśmy przy podpisywaniu kontraktu na prowadzenie teatru w latach 2012-2015. Błąd, który może przynieść teatrowi i festiwalowi Kontakt duże szkody.

Na czym polega ten błąd?

- Nowy dyrektor, który obejmie teatr we wrześniu, będzie miał bardzo mało czasu na zrobienie festiwalu. To się może po prostu nie udać.

Dlaczego nikt o tym wcześniej nie pomyślał?

- Już tłumaczę. W połowie 2012 roku marszałek Całbecki zaproponował mi prowadzenie teatru i festiwalu przez następne trzy lata Trzeba było przygotować program i ideę na ten okres oraz szczegółowy projekt sezonu. Ten ostatni napisała Iwona Kempa, ówczesny dyrektor artystyczny. Plany zostały zatwierdzone w czerwcu, a w sierpniu Kempa oświadczyła, że odchodzi do Krakowa. To, a także choroba dyrektora departamentu kultury Urzędu Marszałkowskiego sprawiły, że uzgodnienie kontraktu straszliwie się wlokło, ostatecznie został podpisany w listopadzie. Nie mając nowego angażu, nie mogłam zatrudnić dyrektora artystycznego, miałam na głowie teatr, festiwal, wiele ówcześnie skomplikowanych problemów i gdzieś umknął nam fakt, że kontrakt powinien być na cztery lata, co pozwoli na bezkolizyjne przygotowanie dwóch edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt.

W październiku 2014 po rozmowie z Jerzym Janczarskim [dyrektor departamentu kultury i dziedzictwa narodowego w Urzędzie Marszałkowskim - przyp. red.] skierowałam do Urzędu Marszałkowskiego pismo o ewentualnym pozostaniu na stanowisku jeszcze przez rok, zaznaczając jednak, że ostateczna decyzja może być podjęta dopiero po wyjaśnieniu przez obie strony stanowiska w sprawie festiwalu i ewentualnego połączenia funkcji dyrektora naczelnego i jego zastępcy ds. artystycznych.

Prawo na to zezwala?

- Tak. Są kontrakty od trzech do pięciu lat, wielu dyrektorów warszawskich teatrów ma umowy czteroletnie.

Kiedy pani wysłała urzędnikom to pismo?

- 30 października 2014. Nie dostałam żadnej odpowiedzi. Były wybory samorządowe, więc czekałam cierpliwie. Kiedy w lutym zaproszono mnie do Urzędu Marszałkowskiego, byłam przekonana, że marszałek odniesie się właśnie do mojego pisma. Tymczasem okazało się, że przyszłam na spotkanie dotyczące konkursu na dyrektora Horzycy. Na początku rozmowy zapytałam, czy sprawa konkursu jest postanowiona czy jeszcze rozważana. Dowiedziałam się, że zarząd podjął już decyzję. W takim razie, po co mnie wzywali? Mimo wszystko wyjaśniłam panom marszałkom, że teatr czeka wiele problemów.

Dostała pani uzasadnienie tej decyzji?

- Nie.

Ale taka sprawa tego wymaga.

- Okazuje się, że nie wymaga. Takie jest prawo organizatora. Usiłowałam się dowiedzieć, co organizator chce zmienić. Dowiedziałam się, że ma być "inaczej" i "atrakcyjniej".

Co to znaczy?

- Nie wiem. Nie umiem panu odpowiedzieć na to pytanie. W 2012 roku podpisałam kontrakt, w którym zapisane były konkretne zadania dla teatru. I je wszystkie zrealizowałam, znacznie przekraczając narzucone mi wskaźniki.

Ten kontrakt zupełnie nie mówił o powinnościach sceny, misji, skupiał się tylko na statystykach i walce o frekwencję.

- Ma pan rację. Wielokrotnie o tym mówiliśmy. Powtarzaliśmy, że na małej scenie, która ma sto miejsc, frekwencja rzędu 90 procent zawęża prawo do eksperymentu artystycznego. A tam należałoby taką działalność prowadzić, nawet zakładając podejmowanie ryzykownych decyzji.

Urzędnicy mówią o atrakcyjności.

- Dobrze, ale czym się ją mierzy? W zeszłym roku na dużej scenie mieliśmy 93-procentową frekwencję, na małej sięgnęła ona 98 proc, a we foyer przekroczyła aż 101 procent Jeśli atrakcyjność mierzy się liczbą sprzedanych biletów, to nikt już raczej atrakcyjniejszy nie będzie. Za każdym razem po zakontraktowanym sezonie składaliśmy do urzędu sprawozdanie z wykonania programu i bardzo szczegółowy program następnego sezonu. Dwukrotnie otrzymywałam pismo, że nie ma żadnych zastrzeżeń.

Dlaczego Kontakt jest zagrożony?

- Ktokolwiek wygra konkurs, będzie miał zbyt mało czasu. Wicemarszałek Zbigniew Ostrowski powiedział mi, że przypomina sobie okoliczności, kiedy ja w styczniu 1997 roku zostałam dyrektorem, a jednak zdążyłam z realizacją festiwalu. To nie do końca prawda, bo już w październiku poprzedniego roku Krystyna Meissner zatrudniła mnie w teatrze jako organizatora sezonu. Wiadomo już było, że Kontakt zostaje w Toruniu, a pani Meissner wcześniej zaprosiła na kolejną edycję sześć przedstawień, które zostawiła mi w spadku. Znałyśmy się dwadzieścia lat i wiedziała, że takie wiano przyjmę z wdzięcznością.

Od roku pracujecie nad przyszłoroczną edycją międzynarodowego Kontaktu.

- Właśnie kończymy układanie programu majowego Pierwszego Kontaktu i prawie natychmiast powinniśmy zacząć przygotowania do międzynarodowego Kontaktu. Problem z dużym Kontaktem polega na tym, że odkąd nasza impreza odbywa się w cyklu dwuletnim, musimy starać się o grant ministerialny.

Nie ma już trzyletnich stałych dotacji?

- Nie. Wnioski na przyszły rok składa się zwykle w pierwszym tygodniu listopada, ale już wtedy trzeba mieć ok. dwóch trzecich repertuaru festiwalu. To oznacza, że do końca października powinno być zaproszonych do Torunia 7-9 przedstawień. Zaproszonych, czyli obejrzanych, zakwalifikowanych, z uzgodnieniami technicznymi i umowami przedwstępnymi. Gdy mój następca obejmie stanowisko we wrześniu, znajdzie się w trudnej sytuacji - może po prostu nie dostać wsparcia ministerialnego. Zaproponowano mi więc, żebym organizowała Kontakt jako osoba z zewnątrz.

I?

- Odmówiłam oczywiście.

Dlaczego?

- Przede wszystkim z powodów moralnych. Otóż takie działanie od zewnątrz byłoby naprawdę drogie Myślę, że z budżetu - festiwalu albo jakiegokolwiek innego - należałoby wyasygnować na ten cel co najmniej 200 tys. zł. W sytuacji, kiedy budżet Kontaktu jest napięty do granic możliwości, takie rozwiązanie byłoby zwyczajnym marnowaniem publicznych pieniędzy. Za taką kwotę można byłoby sprowadzić duże widowisko do sali koncertowej na Jordankach. O takie pieniądze walczyło się do upadłego, a nagle się one znajdują? Przepraszam bardzo, ale właśnie z takich powodów nie podejmę się tego zadania. Żeby było jasne, nie czuję się przyspawana do stołka. Chciałam pozostać w teatrze przez ten dodatkowy rok tylko dlatego, żeby zamknąć kilka spraw. Nie robię tego dla siebie.

W przyszłym roku festiwal mógłby pojawić się w nowej sali na Jordankach.

- W końcu mielibyśmy w Toruniu miejsce, gdzie można zaprosić wielki teatr europejski. Miałam nawet parę pomysłów. Dotąd bowiem mogliśmy zapraszać do Horzycy raczej kameralne przedstawienia.

Co może zrobić nowy dyrektor?

- Wszystko.

Może zwolnić dyrektora artystycznego, odwołać kierownika literackiego i zatrudnić swoich ludzi?

- Tak. W takich wypadkach nie rusza się na ogół aktorów, przynajmniej przez pierwszy sezon. Co do reszty, obowiązuje jak wszędzie prawo pracy.

Gdy nowy dyrektor rozpocznie pracę we wrześniu, to czyj program będzie realizował?

- Na pewno nie mój. Pracuję do końca sierpnia. Nie mogę przygotować programu, bo w kontrakcie mam zapisane, że nie mam prawa podejmować zobowiązań finansowych, które przekraczają okres mojej kadencji.

Ale budowania programu nie da się zacząć we wrześniu.

- Oczywiście, że nie. Sprawa wymaga ułożenia wielu puzzli - doboru tekstów, umów z reżyserami i artystami.

Czy wiadomo, kto wystartuje w tym konkursie?

- Oczywiście, że nie. I dość różnie z tym bywa. Bywały konkursy, w których - co było widać gołym okiem - miał wygrać faworyt. Gdy w konkursie na dyrektora dużego i zamożnego teatru startują tylko dwie osoby, to wiadomo, że jedna z nich ma wygrać.

Ma wygrać?

- Ma wygrać. W wypadkach, gdy w środowisku idzie fama, że konkurs nie jest ustawiony, pojawia się 20 kandydatów. Ale też pamiętam sytuację, kiedy organizator unieważnił postępowanie po tym, jak jego faworyt przegrał. Dyrektorem mianował człowieka, który zajął drugie albo trzecie miejsce.

Czasami też teatr staje się łupem politycznych targów. Zdarzyło się, że nowe władze odwołały dyrektora związanego z jakąś partią. Na kierownicze stanowisko mianowano aktora, który wystąpił w ich klipach wyborczych.

Wyjątkowa podła praktyka. Co mówi się w środowisku?

- W naszym niewielkim środowisku krążą różne informacje. Większość z nich wywołuje moje przerażenie. Uporczywie pojawiają się nazwiska osób, które nie mają zielonego pojęcia na temat prowadzenia teatru, mają tylko kilka wyobrażeń jak to mniej więcej powinno wyglądać. Ja oddaję złote jabłko. Dostałam ruinę, a po 18 latach ktoś otrzyma zorganizowany zespół, przejrzyste finanse, dochodową działalność i wyremontowane budynki. Więc laikom się wydaje, że wystarczy przyjść i wszystko tu się będzie działo samo.

Działam w Stowarzyszeniu Dyrektorów Teatrów i Unii Polskich Teatrów. Coraz mocniej środowisko podkreśla, że konkursy na stanowiska dyrektorów scen w Polsce nie są wcale aż tak dobrym rozwiązaniem. W kraju mamy coraz mniej fachowców, którzy mogliby pokierować teatrem. Mówimy nawet o planach zamknięcia tego zawodu.

To się kłóci z mocną obecnie tendencją legislatorów do likwidowania wszelkiego rodzaju licencji.

- Rozumiem. Ale przypominam, że dyrektor stoi na straży publicznych pieniędzy. Jeśli odpowiedzialne stanowisko obejmie człowiek bez wizji i doświadczenia, może te pieniądze zmarnować, a dodatkowo zrobić wiele szkód teatrowi i miastu.

Cały czas mówi się o tym, że instytucje kultury potrzebują Menedżerów z Prawdziwego Zdarzenia. Zawsze to brzmi szalenie banalnie.

- Racja, to banał. Teatr to nie jest fabryka guzików. Dlatego zaczęły startować w konkursach tandemy składające się z artysty i menedżera. Ale zwykle ten menedżer też w jakiś sposób związany jest lub był z teatrem.

Pani jako jedna z pierwszych krytyków teatralnych w Polsce została dyrektorem. 18 lat temu to budziło kontrowersje.

- Chwilę wcześniej był Krzysztof Miklaszewski. Później Maciej Nowak, który został szefem gdańskiego Wybrzeża, zaś Krzysztof Mieszkowski Teatru Polskiego we Wrocławiu. Niedawno Nowak napisał felieton o tym, że jak zajmował się krytyką, był przekonany, że wie wszystko o sztuce i niesłychanie protekcjonalnie traktował ludzi teatru. Ale gdy przyszedł do pracy w teatrze, od razu uświadomił sobie, że niewiele umie i wie. Bo nawet wieloletnie oglądanie spektakli to za mało, by powiedzieć, że zna się teatr naprawdę.

Przekroczyła pani wiek emerytalny.

- O już dawno. (śmiech)

Andrzej Churski, dyrektor teatru ds. administracyjnych, powiedział, że emerytura jest prawem, a nie obowiązkiem.

- I ma rację. Gdyby mój kontrakt kończył się w odpowiednim momencie dla teatru, przeszłabym na emeryturę. Ale jeśli ktoś urządza konkurs na moje stanowisko, podczas gdy ja jeszcze pracuję, i mówi o potrzebie zmiany, to widzę tu votum separatum. Nie będę się więc na starość wygłupiać i nie wystartuję w tym konkursie. Po co mi to?

W trybie administracyjnym należy się pani odpowiedź.

- Owszem. Tak samo odpowiedzi na swój list nie doczekali się moi pracownicy. Powinnam dostać odpowiedź Urzędu Marszałkowskiego, powinno zebrać się gremium, któremu przedstawiłabym swoje pomysły, zagrożenia, obawy. Następnie mogłabym usłyszeć: "Pani propozycja nas nie przekonała. Kończymy współpracę i ogłaszamy konkurs". Tak byłoby w porządku. Ale to, jak tę sprawę załatwiono, wywołuje we mnie pewien niesmak. Nie zamierzam się niczym chwalić, bo wszyscy wiedzą, co zrobiłam w Toruniu i dla Torunia. Z ludźmi po prostu należy rozmawiać. W kulturze obowiązują jeszcze jakieś standardy.

Co w tej sytuacji zrobią aktorzy?

- Proszę mi wierzyć, że nie wiem. Od sprawy ich oświadczenia jestem całkowicie odcięta.

Czy protest mógłby coś dać?

- Ta sprawa wydaje się zamknięta, ale wcześniej gdyby ktoś poszedł po rozum do głowy, to można byłoby wszelkie zmiany przesunąć o rok. W tej chwili trwa święta wojna, kto z kim wygra, kto okaże się w tej konfrontacji silniejszy. Żeby było jasne, nie widzę powodu, żeby komukolwiek coś w tym momencie udowadniać. Nie przedstawiono mi żadnych zarzutów i żadnej wizji. Nie doczekałam się żadnego racjonalnego argumentu, tylko usłyszałam, że organizator ma prawo postąpić tak, a nie inaczej. Trudno w takiej sytuacji nie odnieść wrażenia, że tu wcale nie chodzi o teatr.

Ale o co?

- O mnie.

Dlatego że można pani wypomnieć wojny o warunki techniczne sali na Jordankach albo o Impresaryjny Teatr Muzyczny?

- Chodziłam na różne wojny, ale na pewno nigdy nie usiłowałam zwojować niczego dla siebie. Być może najzwyczajniej w świecie komuś przeszkadzam.

Za co?

- Wie pan, jest coś takiego jak chemia. Ktoś kogoś nie lubi, bo po prostu go nie lubi. I już. Nigdy nie było zastrzeżeń do naszej działalności. W pierwszym zakontraktowanym sezonie daliśmy 270 spektakli dla 47 tys. widzów, a w następnym niewiele mniej. Gdy przyjrzymy się obiektywnym wskaźnikom, okaże się, że wszystko, co miałam do zrobienia, wykonałam z nawiązką.

To dziwne, że zarząd województwa ponad głowami mieszkańców usiłuje podejmować decyzje, które wpływają na oblicze teatru. To lekceważenie ich przyzwyczajeń repertuarowych i gustów. Nie działałam w próżni, przez te lata robiłam teatr dla konkretnej publiczności - dla torunian. Pełne widownie na spektaklach udowadniały, że moja wizja miała sens.

***

STANOWISKO ZARZĄDU WOJEWÓDZTWA

ZBIGNIEW OSTROWSKI, WICEMARSZAŁEK WOJEWÓDZTWA KUJAWSKO-POMORSKIEGO

Podjęliśmy uchwałę o warunkach konkursu na stanowisko dyrektora Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu. Po wielu latach funkcjonowania tej instytucji pod kierownictwem pani Jadwigi Oleradzkiej chcemy zadać pytanie, czy istnieją inne koncepcje i możliwości związane z prowadzeniem toruńskiej sceny. Zamierzamy w tym celu wykorzystać formułę konkursową zapisaną w ustawie o prowadzeniu działalności kulturalnej. To w żaden sposób nie jest próba oceny tego, co się dzieje w teatrze. Pani dyrektor Oleradzka mówi, że nie będzie uczestniczyła w konkursie - nie zamykamy jednak drogi do startu żadnemu twórcy teatralnemu i menedżerowi kultury. Przy okazji organizacji konkursów na stanowisko dyrektorów Filharmonii Pomorskiej oraz Teatru Wilama Horzycy zarząd województwa chce poznać różne koncepcje funkcjonowania tych jednostek, które zostaną przedstawione przez różnych kandydatów. Wybierzemy tę najbardziej atrakcyjną, najciekawszą, co będzie z korzyścią dla mieszkańców, który są odbiorcami wydarzeń kulturalnych organizowanych w teatrze i filharmonii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji