Artykuły

Poker, whisky i rewolwery

NIE ma jej w przewodnikach ope­rowych, została wymazana z pa­mięci na kilkadziesiąt lat i, po­mimo prób powrotu na scenę "Dziewczyna z Zachodu" wlecze za sobą opinie nieudanej opery Pucciniego. Śmiały wybór tej pozycji na kolejną premierę w łódzkim Teatrze Wielkim powiódł się. Ten western operowy broni się tu skutecznie przed niepochlebnymi etykietami. Kto nie lubi westernów, albo kto od oberżystki grającej z szeryfem w pokera o życie ukochanego bandyty będzie wymagał cech umysłowości Hamleta, niech lepiej zamknie się ze swoimi pretensjami w domu. "Dziewczyna z Zachodu" z 1910 r wyprzedziła na scenie operowej fale westernów, któ­rymi zalał ekrany film. Zastrzeżenia do receptury tego gatunku zabrzmią tak jak pretensje, że papier toaleto­wy bez nadruku myśli Platona jest mniej wartościowy.

W tej muzyce Puccini podjął próbę przedłużenia życia włoskiemu stylowi operowemu, który już się kończył. To prawda, że włoski kompozytor posze­rzał jego rewir i ratował go przy pomocy wynalazków Debussy'ego. Jego własna inspiracja jest tu mniej spon­taniczna, ale za tę cenę Puccini osiąg­nął wcale udaną syntezę. Obronił coś z własnego i włoskiego stylu operowe­go, a jednocześnie stopił go z amery­kańskimi balladami, nieśmiałymi echa­mi jazzu, cechami melorytmicznymi pieśni indiańskich bardziej wyrafino­waną harmoniką i instrumentacją. Za­rzuty jakie mu stawiano były bardziej powierzchowne niż ta muzyka. Kilka mikro-reminiscencji motywicznych z "Butterfly" i ,,Cyganerii" nie świadczy jeszcze o wyczerpaniu inwencji, a 5-tonowa skala, wywołująca w pamięci słu­chacza echa salonowej japońszczyzny "Butterfly" ma tu inne zastosowanie i przenosi konwencje brzmieniowe folklo­ru Indian północnoamerykańskich.

"Dziewczyna z Zachodu" rozpoczy­na się na łódzkiej scenie z filmowym rozmachem, ciosy w szczękę mają ta­ką siłę, że dobrze zbudowani poszu­kiwacze złota długo szybują w po­wietrzu zanim padną na deski, lufy rewolwerów plują ogniem, na sali unosi się woń hawańskich cygar. Z realiów westernu tylko whisky pita na scenie budziła u fachowych kry­tyków podejrzenia co do jej auten­tyczności. Ten filmowy rozmach nie został może wyzyskany w stu procen­tach, jakieś szczegóły mogły się wy­dać problematyczne, ale są to małe zastrzeżenia wobec tego bardzo uda­nego przedstawienia (reżyseria - Marek Okopiński, scenografia - Ma­rian Kołodziej).

Bardzo dobre wrażenie pozostawi­ło przygotowanie muzyczne solistów, chóru i orkiestry pod batutą Zygmunta Latoszewskiego. Satysfakcję spra­wił poziom śpiewaków, zwłaszcza Ha­lina Romanowska (Minnie), Jerzy Jadczak (szeryf Jack Rance), Feliks Gałecki (Sonora), Izabela Kobus (Indianka Wawkle), choć kłopoty Je­rzego Orłowskiego (Ramerrez) z gór­nym rejestrem, to u tenora poważna wada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji