Artykuły

Ballada o Sułkowskim

Owacji po premierze nie było. Grzecznościowymi raczej niż spontanicznymi oklaskami skwitowała nieco znudzona publiczność "Suł­kowskiego", spektakl inaugurujący sezon w Teatrze Polskim.

Prawdę mówiąc należało się tego spodziewać. Nie wiem, kto za co lubi Stefana Żeromskiego - jest to w końcu kwestia indywidualnych gustów - ale podejrzewam, że omawiany utwór niezbyt wielu wielbicieli pisarza umieściłoby na swojej liście. Zresztą z mielizn dramatu zdawał sobie sprawę także teatr, skoro przygotowując przedstawienie zaczął od opracowania tekstu, który uległ - i słusznie - dość znacznym modyfikacjom. Dzięki tym zabiegom powstała prosta klarowna opowieść lub ra­czej ballada o Sułkowskim, której tło (lub rodzaj refrenu) stanowi rozciągnięta w czasie scena żoł­nierska.

Skąd więc te nie najlepsze wra­żenia? No cóż. Józef Sułkowski, młody geniusz wojskowy, legendar­ny adiutant Napoleona, który wierzył, że dzięki niemu i rewolucji podobnej do francuskiej odrodzi się Polska i który pozbywszy się złudzeń zginął w dalekim Egipcie to postać niezwykle ciekawa. Jego burzliwe choć krótkie dzieje mo­głyby wypełnić niejedną książkę lub barwny historyczny film. Suł­kowski z dramatu Żeromskiego - romantyczny bohater owładnięty jedną ideą, którą wygłasza w każdej niemal scenie, jest znacznie mniej atrakcyjny. Monolitycznie dość - co nie stanowi zresztą za­rzutu - potraktował tę postać Ja­nusz Peszek. Jego Sułkowski ma w sobie coś z romantycznej legendy, ma też cechy wynikające z przywi­lejów wieku - gwałtowność, poryw­czość, pewność siebie. A jednak jest to rola bardzo nierówna. Obok scen dobrych są o wiele słabsze, zwła­szcza dwie pierwsze z Księżniczką. Inna sprawa, że Marta Ławińska nie była najlepszą partnerką: przez cały czas nie mogła się zdecydo­wać czy zagrać dumną patrycjuszkę, czy zakochaną w polskim ofi­cerze dziewczynę. Wynik zaś był taki, że dialogi miłosne wypadły szalenie nieprzekonywająco.

Mankamentów aktorskich zresztą znalazłoby się więcej.

Wizja scenograficzna także nie była zbyt udana. Rozumiem, że cho­dziło o ożywienie sceny poprzez grupowanie akcentów kolorystycz­nych, beżowe obojętne tło, a na nim plamy czerwonych kotar czy barwnych kostiumów. Tylko, że "Sułkowski" to nie rewia, dlatego też na przykład nieskazitelne ubio­ry legionistów czyli żołnierzy - tu­łaczy nieco raziły. Wyjątkowo brzydkie były poza tym stroje weneckich patrycjuszy. Muzyczne akcenty przedstawienia, ładnie wprowadzające w klimat opowieści, skomponował Andrzej Zarycki.

Kształt całości zawdzięczamy Wandzie Laskowskiej. Opracowa­niu tekstu, koncepcji trudno co­kolwiek zarzucić. Nie wiem, czy można było coś zrobić więcej z "Sułkowskim". Chyba jednak le­piej zagrać. Może kolejne spektakle (premiera była pierwszym) przy­niosą poprawę w tej mierze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji