Artykuły

Czas na kłótnie z Mrożkiem?

"Rzeźnia" Sławomira Mrożka w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

"Rzeźnia" w reżyserii Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum pokazuje, jak trudnym zadaniem jest przywracanie dramatów Sławomira Mrożka dzisiejszemu teatrowi. Tym razem nie poszło to najlepiej

Przypomnijmy: bohaterem napisanej dziewięć lat po "Tangu", a rok przed "Emigrantami" sztuki jest młody Skrzypek (Tomasz Schuchardt) w drodze na muzyczny parnas, choć na razie raczej u jego podnóża. Tkwi zamknięty w swoim pokoju, pilnowany przez toksyczną matkę, którą farsową kreską gra Magdalena Zawadzka. Zmuszony do niekończących się ćwiczeń dąży do perfekcji, której horyzont wyznacza stojące w kącie popiersie Paganiniego. Nagle rzeźba wielkiego skrzypka ożywa i składa adeptowi ofertę: Paganini odstąpi Skrzypkowi swój geniusz w zamian za drobną przysługę.

Z drobnomieszczańskiego pokoiku w mgnieniu oka Skrzypek trafia na szczyt. Jak spod ziemi wyrasta szef filharmonii, płaszczy się przed nim i składa propozycje. Dyrektora gra Piotr Fronczewski. Pozostaje w swojej manierze - tubalny "King Bruce Lee - karate mistrz", tym razem we fraku. I jak zawsze budzi euforię publiczności.

Wróćmy do Skrzypka - jego kariera rozwija się wspaniale. Ale Paganini powraca pod postacią Rzeźnika (w tej podwójnej roli Dariusz Wnuk - chłodny, psychopatycznie inteligentny i tajemniczy jak sam Hannibal Lecter), dzierżącego... wątrobę. Wizja krwawego organu i robota Rzeźnika fascynują Skrzypka - zamiast grać, zaczyna snuć fantazję o nowej sztuce: brutalnej, radykalnej i ostatecznej, "koncercie na dwa woły, obuch, nóż i siekierę". Woły noszą imiona Beethoven i Leonardo da Vinci - tak oto apollińska harmonia muz ustępuje mrocznym, brutalnym fascynacjom.

Gdy dziesięć lat temu Agnieszka Lipiec-Wróblewska wystawiała "Rzeźnię" w Narodowym, posypały się na nią gromy. A w najlepszym razie - wyrazy politowania. Reżyserka zaszlachtowała arcydzieło starego mistrza - powtarzali recenzenci od lewa do prawa. Prawie nikt nie zapytał, czy może to z brzmieniem dramatu jest dziś coś nie tak.

Narzekanie na to, że współczesny teatr nie umie wystawiać Mrożka, jest popularnym zajęciem wśród krytyków. Przypominają często zdanie reżyserki Agnieszki Olsten sprzed dekady, że Mrożek nie interesuje jej, bo pisze pełnymi zdaniami. Potem utyskują, że dzisiejszy teatr nie rozumie skomplikowanych, precyzyjnych struktur dramaturgicznych. Drzewiej lepiej bywało, panie dziejku, gore nam, oj, gore!

Z pogranicza konserwatywnej lamentacji i kpiny jest też sama "Rzeźnia", pisana w reakcji na sztukę późnych awangardzistów, np. akcjonistów wiedeńskich, przekraczających tabu nierzadko w krwawy sposób.

I dziś można oczywiście pisać, jak to nasz wieszcz sarmacki miał rację i jakąż to kulturową katastrofę przewidział z wyprzedzeniem: upadek sztuki, obyczajów i dobrego smaku. W końcu ćwierć wieku po prapremierze "Rzeźni" Katarzyna Kozyra, wówczas magistrantka Akademii Sztuk Pięknych, zrobiła pracę "Piramida zwierząt" z ciał uśmierconych i wypchanych: konia, psa, kota i koguta. Co prawda koń i kogut i tak były przeznaczone na ubój, a pies i kot już wcześniej nie żyły, ale użycie w sztuce martwych ciał i tak wywołało skandal. Media najpierw trąbiły o okrutnej, zaburzonej studentce, przeinaczając fakty. Dopiero potem w "rzeźniczce" dostrzeżono klasyczkę sztuki krytycznej. Czarny sen Mrożka się spełnił, mógłby ktoś powiedzieć.

No właśnie. Skoro Troja już spalona, na co nam kasandryczne przestrogi? Zmienił się kontekst, sztuka "barbarzyńców" znalazła swoje miejsce w poważnej dyskusji i światowych galeriach. A mimo to literatura nie umarła (za spadek czytelnictwa naprawdę nie odpowiadają "odjechani" artyści wizualni), teatr ciągle gra (choć starsi koledzy powtarzają, że to już nie to co kiedyś), nadal kręci się filmy. Nawet malarstwo wciąż istnieje.

Napisane dla radia, a przeniesione przez Jarockiego na scenę "słuchowisko w czterech częściach" Mrożka z desek warszawskiego Dramatycznego brzmiało w 1975 r. zapewne mocno, ironicznie i współcześnie. Dziś trudno, by wymowa sztuki nie wypadała anachronicznie, a przynajmniej płasko.

Czy może być inaczej? Nie - dopóki będziemy święcie wierzyć, że sztuki Mrożka zawierają w sobie jedyną słuszną instrukcję inscenizacji i służą wyłącznie do tego, by za ich pomocą powtarzać wiernie to, co Mrożek myślał o świecie. Ale - uprzedzając przytyki wszystkich obrońców okopów św. Trójcy - nie chodzi o to, żeby sztuki Mrożka rozwalać, by kazać Arturowi z "Tanga" mówić Žižkiem.

Można wejść w bardzo radykalny spór z Mrożkiem, nie dopisując mu ani jednego słowa. Udało się to np. Wiktorowi Rubinowi w "Emigrantach" z nowohuckiej Łaźni Nowej. Czy da się to zrobić z "Rzeźnią"? Być może następnym razem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji