Artykuły

Straszni mieszczanie w strasznych mieszkaniach

"Szczury" w reż. Mai Kleczewskiej, koprodukcja Teatru Powszechnego w Warszawie i Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Marzena Rutkowska w Tygodniku Ciechanowskim.

I na dodatek w towarzystwie "strasznego" reżysera. Bo Maja Kleczewska to reżyserka szalenie modna, ale też bardzo kontrowersyjna. Mistrzyni podpatrywań i zapożyczeń. I chociaż niewiele ma do powiedzenia na temat polskiego teatru, to świetnie kompiluje i układa w całość cudze pomysły.

Po wielu inscenizacyjnych dziwactwach w różnych zakątkach Polski Kleczewska zawitała tym razem do Teatru Powszechnego w Warszawie. Sięgnęła po tekst niemieckiego noblisty Hauptmanna. Bohaterką dramatu jest Polka pracująca w domu tamtejszych mieszczan. Kleczewska przenosi akcję do współczesnej Polski. Tu sprzątać i prać będzie Ukrainka. Dramaturgię spektaklu stworzył Łukasz Chotkowski. Zrobił to w sposób zawstydzający, płytki, miałki. Całkowicie wyczerpuje opinię Michała Żebrowskiego o poziomie polskiego teatru. Pastwi się w wyrafinowany sposób nad wypowiedzią znakomitego aktora Grzegorza Małeckiego o homoseksualistach, ironizuje wypowiedzi Jana Englerta, kpi z wypowiedzi Joanny Szczepkowskiej. Gdzie tu jest Hauptmann?

Kleczewska rzekomo chciała wbić sztylet w plecy warszawskich elit. Reżyserka nie lubi tak zwanej warszawki, która uzurpuje sobie prawo do strofowania i pouczania społeczeństwa.

Widzowie patrzą na losy, Ukrainki wyszydzanej i poniżanej przez polskich mieszczuchów. Ukraińska pomoc domowa rodzi dziecko, które odbierają jej pracodawcy. Dziecko ma być wychowywane nowocześnie: języki obce, joga, dieta bezglutenowa. Ta nowoczesność przeradza się niemal w groteskę.

Na scenie panuje bałagan, chaos, brak spójności. Spektakl się po prostu rozsypuje. W finale wszystko zalane zostaje gaśniczą pianą. To zalewanie to ulubiony zabieg inscenizacyjny reżyserki. W łódzkim teatrze zalała scenę czerwoną farbą. Aktorzy zapytani o sens tego odpowiadają, że ma być śmiesznie.

W warszawskim przedstawieniu widzom wcale nie jest do śmiechu. Przecież nic nowego ni dobrego z tej inscenizacji nie wynoszą. Odnoszę wrażenie, że Kleczewska traktuje widzów jak matołów - prostaczków. To ona chce ich pouczać i strofować nachalną dydaktyką. Na dodatek stosując odgrzewane tabloidowe teksty.

Ten spektakl nie ma nic wspólnego z naturalizmem Hauptmanna. Szkoda jest więc aktorskiego wysiłku i czasu widzów.

Karolina Adamczyk stworzyła wyrazistą postać. Nauczyła się trudnego rzemiosła "wypluwania" tekstu z szybkością karabinu maszynowego.

W ryzach trzyma swoją postać Eliza Borowska. Dziwię się Marii Robaszkiewicz, wspaniałej skądinąd aktorce Teatru Powszechnego, że przyjęła rolę parodiowania swojej teatralnej koleżanki. No i gwiazda Michał Czachor, który niemal w każdym spektaklu epatuje golizną. Nie jestem purytanką i nie gorszy mnie nagość, ale żeby z genitaliów uczynić artystyczną wizytówkę, to naprawdę się nie godzi.

Spektakl "Szczury" jest trzecią premierą teatru w tym sezonie pod nową dyrekcją Pawła Łysaka, Po średnich jakościowo "Dziennikach majdanu" była nieudana inscenizacja Marcina Libera "Wojna i pokój". Na podium niepowodzeń artystycznych wkroczył teraz duet Kleczewska-Chotkowski. No i na tym należałoby zaprzestać niszczenia tego teatru. Przecież za czasów nieodżałowanego Zygmunta Huebnera Teatr Powszechny byt artystyczną wizytówką stolicy.

Kontrowersyjni reżyserzy powinni eksperymentować (za zgodą właścicieli) w prywatnych teatrach. Dlaczego ich fanaberie są opłacane pieniędzmi podatników?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji