W Narodowym i Małym (fragm.)
W obu triumfują kobiety. W Narodowym Zofia Kucówna, w Małym Irena Eichlerówna. W pierwszym mamy kolejną w Polsce premierę "Makbeta" Williama Szekspira, "spolszczonego" - tu muszę zastosować cudzysłów w dobrym znaczeniu - przez Jerzego S. Sito, w reżyserii Adama Hanuszkiewicza, ze scenografią Mariana Kołodzieja i muzyką Macieja Małeckiego.
Historia zbrodni, która rodzi zbrodnię ma świetną, jak zwykle scenografię i znakomitą reżyserię, która zachowując ściśle treść tragedii nadała jej tempo zapierające dech w piersi: scena goni scenę, nie pozwalając na zastanowienie; na otrząśnięcie z siebie ponurych wrażeń, myśli.
Sam Makbet - Wojciech Pszoniak - od pierwszych chwil dramatu nadał mu cechy wyścigu z czasem, życiem. Od momentu przepowiedni wiedźm, które wróżą mu koronę, aż po chwilę agonii, po życiu, w którym gęsto padał trup - ten Makbet jest opętanym człowiekiem, małym, nikczemnym draniem, nie cofającym się przed niczym i - co jest interesujące w inscenizacji - nie inspirowanym przez żonę.
Jest to bowiem - i słusznie - sztuka o Makbecie, a nie o lady Makbet. Tak też zagrała Zofia Kucówna, tworząc nową postać lady, przedstawianej dotychczas w wielu inscenizacjach jako uosobienie zła i demonizmu. Kucówna w roli lady Makbet jest jakby na drugim planie: chłodna, rzeczowa, niewątpliwie wyrachowana w swych planach, ale inicjatywę pozostawiająca w rękach męża.
Obok Zofii Kucówny i Wojciecha Pszoniaka, jest w tym przedstawieniu kilka innych świetnych ról: Adam Hanuszkiewicz jako Dunkan, Sylwester Pawłowski w roli Malcolma, Wojciech Brzozowski jako Banko i Krzysztof Chamiec - Marcduff.
Jak zwykle - przedstawienie miało "mocny" podkład w muzyce Macieja Małeckiego.