Artykuły

Kasa, kasa, kasa...

Fanów grupy mogę pocieszyć, że starałem się ocalić "międzynarodowe" refreny przebojów, jak np. "Super Trouper", "Voulez-Vous" czy "S.O.S." - mówi Daniel Wyszogrodzki, kierownik literacki Romy, autor polskiego przekładu "Mamma Mia!".

ROZMOWA Z DANIELEM WYSZOGRODZKIM

DOROTA WYŻYŃSKA: Zacznijmy od piosenek ABBY. Znamy na pamięć ich angielskie teksty. Nie tak łatwo będzie się przestawić na polską wersję i zaśpiewać "Kasa, kasa, kasa...". Długo pracowałeś nad ich przekładami?

DANIEL WYSZOGRODZKI: Zastanówmy się, jak to naprawdę jest z tekstami ABBY, wcale mi się nie wydaje, że znamy je na pamięć. Przekonałem się o tym na sobie, bo i mnie się wydawało, że doskonale pamiętam te piosenki. Tymczasem pamiętamy szlagworty i melodie, ale raczej niewiele z tego, co jest w środku. Dla mnie było to objawieniem - wszystkie te piosenki są o czymś, wszystkie opowiadają historie, są też znakomicie napisane. Bez tego zresztą nigdy by nie powstał tak udany musical. Oczywiście, piosenki ABBY wydają się lekkie, łatwe i przyjemne - i w większości takie właśnie są. Jako tłumacz musiałem więc zadbać przede wszystkim o to, aby w języku polskim też stały się lekkie, łatwe i przyjemne. Fanów grupy mogę pocieszyć, że starałem się ocalić "międzynarodowe" refreny przebojów, jak np. "Super Trouper", "Voulez-Vous" czy "S.O.S.". Ale najwięcej zamieszania było z "Waterloo", które my w Polsce wymawiamy jak należy, a nie jak robią to Anglicy, czyli "Łoterlu". Nawet nasi aktorzy nie mogli się początkowo przekonać do wymowy innej niż ta w piosence, a moje argumenty, że nazwa miejscowości, pod którą "brał baty Napoleon", pochodzi z języka walońskiego, nie bardzo ich przekonywały. Na szczęście przekład to przekład, a śpiewamy tę piosenkę po polsku. A co więcej, zapraszamy publiczność do jej śpiewania.

"Mamma Mia!" to musical, który powstał na bazie znanych piosenek, hitów. To nie pierwszy taki przypadek w historii musicalu. Ma to znaczenie dla tłumacza?

- Ma to ogromne znaczenie, ponieważ widzowie przychodzą z ukształtowanymi na własny, subiektywny sposób wyobrażeniami o tych piosenkach. Mają związane z nimi wspomnienia, czasami oczekiwania. Wysłuchanie ich teraz po polsku może się wydawać co najmniej dziwne, zwłaszcza przy pierwszym kontakcie. Obserwowałem, jak aktorzy zżywają się z polskimi tekstami, ale oni obcują z nimi wielokrotnie, zaś większość widzów - tylko raz. Nie będę miał drugiej szansy! Dla tłumacza jest to więc szczególne wyzwanie i przypomniało mi się, jak tłumaczyłem do kin polską wersję filmu "Yellow Submarine" w 1999 roku. Wtedy zmierzyłem się z utworami The Beatles, co nawet dla mnie samego zakrawało na profanację.

Musical "Mamma Mia!" wspaniale wplata piosenki w dialogi, napisany jest po mistrzowsku, co stanowi o jego spektakularnym sukcesie. Bowiem w musicalach typu jukebox, czyli wykorzystujących znane hity, kluczem zawsze jest fabuła. Łatwo się przekonać, jak wiele znakomitych piosenek pogrzebano w musicalach, których libretta nie dorównały muzyce - należą do nich na przykład utwory Elvisa Presleya ("Ali Shook Up"), Johna Lennona ("Lennon"), a nawet piękne przeboje The Beach Boys ("Good Vibrations"). Na musicalowej scenie poległa także twórczość Roda Stewarta, Janis Joplin czy Johnn'ego Casha. Przeboje nie gwarantują powodzenia musicalu. Spektakl musi być o czymś.

To twój kolejny tytuł musicalowy, nad którym pracujesz. Dlaczego musicale? To gatunek niewdzięczny, przez wiele osób niedoceniany.

- Dlaczego niewdzięczny? Moim zdaniem jest przeciwnie - musical to bardzo wdzięczny gatunek, jest to zarazem rodzaj teatru, który wymaga najwyższego profesjonalizmu w każdym aspekcie. Lubię musicale, a moja droga do przekładów teatralnych była stopniowa. Zawsze tłumaczyłem piosenki, hobbystycznie już w czasach szkolnych. Najbliższy jest mi amerykański nurt singer-song-writer, czyli śpiewających autorów

- jak choćby Leonard Cohen, którego mam przyjemność znać osobiście i którego twórczość przekładam. Potem sam pisałem piosenki. Moje pierwsze teksty powstały do muzyki Seweryna Krajewskiego, więc skakałem na głęboką wodę. Pisząc po latach tekst "Mój przyjacielu" na projekt Krawczyk/Bregović, doczekałem się hitu numer jeden, co jest dla autora miarą sukcesu.

Romans z musicalem rozpocząłem w 2003 roku od "Kotów" z wierszami T.S. Eliota, laureata Literackiej Nagrody Nobla. To było nieprawdopodobne wyzwanie! Jednak dyrektor Wojciech Kępczyński mi zaufał i od tamtej pory pracujemy razem.

Chciałbym się też odnieść do tego, że wiele osób nie docenia musicalu. Mamy w Polsce zupełnie inną tradycję teatralną, mamy imponujące osiągnięcia w zakresie teatru dramatycznego. Przez kilka lat mieszkałem w Nowym Jorku, gdzie zarówno na musical, jak i na Szekspira chodzi się na... Broadway. Ludzie nie wartościują tam sztuki tak rygorystycznie, jak dzieje się to u nas. Nie przejmują się kategoryzacją. Młoda kultura amerykańska ma wielki szacunek dla profesjonalizmu i nie przejmuje się podziałami gatunkowymi. Ja też nie. I bardzo mnie cieszy, że coraz więcej osób docenia gatunek, jakim jest musical.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji