List z teatru. Gdy los zastawia sidła
Krew,krew... wszędzie krew. W tyle sceny,zajmując jedną jej część,zawieszona jest wielka czerwona kotara cała jakby zbroczona krwią. Wydaje się,że krew podmywa również mury owego dostojnego pałacu,w którym Edyp zasiada na królewskim tronie, że zbryzgane są nią wielkie szare bryły z ciosanego kamienia, z których ten pałac jest zbudowany. Wszędzie krew,a wokół jakby jęki mordowanych i skomlących o litość,jakby wielkie żałobne zawodzenie. Taka jest właśnie tutaj muzyka Tadeusza Bairda. Przejmująca,wstrząsająca.
Zanim po raz pierwszy na scenie ujrzymy Edypa,zstępującego dostojnie po schodach swego pałacu - zbrodnia jut została dokonana. Jedna z najcięższych zbrodni. Ojcobójstwo. Przypadkowo zupełnie,w czasie kłótni na wiejskiej drodze po której szedł jako wędrowiec,Edyp zabił - jak się okaże - swego własnego ojca,którego nigdy nie znał,a z kolei powołany na jego tron poślubił własną matkę,stał się ojcobójcą,stał się mordercą. A więc jednak tragiczny los go dosięgnął. Chciał odeń uciec,chciał ujść fatalnej przepowiedni;wyrwać się z sideł losu. Daremnie. Nie udało się być uczciwym człowiekiem. Nie udało się zachować swego szczęścia. Pozostał w mocy tragicznego losu i ten okazał się odeń silniejszy,z przerażeniem oceni jego żniwo,wzniesie błagalnie ręce do niebios i wreszcie przerażony okrucieństwem świata,nie mając już sił z nim walczyć i nie chcąc go więcej oglądać,sam sobie desperacko zadaje cios: wykłuwa oczy.
Jakże okrutny jest SOFOKLES w owym "KRÓLU EDYPIE" w widzeniu losu człowieka. Ileż tu niewiary w trwałość ludzkiego szczęścia. Jakże bardzo bezsilny wobec świata i jego okrutnych praw,i jakże bardzo mały w tym świecie jest ów sofoklesowski człowiek. W jednej chwili - tak jak Edypa - świat może uczynić z człowieka szczęśliwego - nieszczęśliwym,bogacza przemienić w żebraka,człowieka uczciwego rzucić na dno klęski moralnej. Nic nie jest pewne, nic nie jest trwałe. Taka jest druga filozoficzna warstwa owego starożytnego mitu o Edypie i przekleństwie rodu Labdakidów,który pod piórem Sofoklesa uzyskał bardziej niż u Ajschylosa ludzki kształt, m.in. przez odrzucenie winy rodowej i skupienie się na osobistej tragedii Edypa,w tym ujęciu stawał się też jakby ten utwór w czasach Sofoklesa buntem przeciw wierze w siły Olimpu,ograniczające wolność człowieka. Do naszych czasów zaś dotrwał jako dramat szamocącego się w świecie człowieka,pragnącego budować swe szczęście w walce z okrutnymi tego świata prawami,jako dramat wolności jednostki,jako tragiczna synteza losu ludzkiego,w tym ujęciu zbliża się zresztą "Król Edyp" do tej ponurej literatury powojennej,która wyrosła z epoki pieców,z epoki najbardziej tragicznego pogwałcenia praw jednostki i narodu. Czekaliśmy na ten antyczny utwór w TEATRZE DRAMATYCZNYM z niepokojem i nadzieją. Z niepokojem - bo nie mamy właściwie tradycji scenicznej w zakresie dramaturgii antycznej,a szczególnie już tradycji, odpowiadającej duchowi współczesności. Z nadzieją - bo "Król Edyp" jest obok "Antygony" arcydziełem Sofoklesa,arcydziełem w całej literaturze antycznej. Czy nadzieje spełniły się? Krytycy orzekli już wcześniej przede mną,że tylko połowicznie. Nie byłbym aż tak surowy. Powiem tylko,że mogłoby być lepiej,co znaczy oczywiście,że spektakl zasługuje na więcej niż życzliwą ocenę,że mimo swych potknięć jest spektaklem bardzo interesującym i żywo angażującym. A to już przecież wiele. Mogło by być lepiej, gdyby Stanisławowi Dygatowi bardziej udał się przekład prozą - posługujący się zbyt powszednim,zbyt codziennym językiem, nie adekwatnym do spraw,które w tym utworze nie są bynajmniej codzienne i pospolite,co w rezultacie,jak w wypadku chóru,powoduje czasami niezamierzone efekty komiczne. Gdyby wreszcie niektórzy aktorzy - np. Wanda Łuczycka jako Jokasta - nie poszli zbyt wiernie za językiem przekładu i nie narzucili swej grze,sposobowi mówienia,ruchom,gestom fałszywej w tego typu spektaklu konwencji zwyczajności i pospolitej codzienności,w czym oczywiście nie bez winy jest i reżyser Ludwik Rene.
Uległ temu błędowi nawet i tak znakomity aktor jak Gustaw Holoubek. Ale tylko nieznacznie. Ma tu sceny wręcz fascynujące - gdy się żegna z dziećmi,gdy jako ślepiec tarza się z bólu,skarżąc na swój los. Gra jak zwykle swym pięknym głosem i sugestywnymi oczyma,nigdy nie tracąc dystansu wobec kreowanej postaci,nieustannie ją jakby komentując. A obok Holoubka gra tu również świetnie Ignacy Gogolewski jako Kreon - dostojny w głosie,ruchach i geście,właśnie na miarę tej tragedii. Oczywiście można byłoby wydobyć z arsenału recenzenckiego sporo krytycznych "gdyby",ale i tak nie zmieniłoby to faktu,że mamy do czynienia z wydarzeniem.