Król Edyp
W głębi sceny - wielka czerwona kotara. Jest cała jakby zbroczona krwią. Wydaje się,że krew podmywa również mury dostojnego pałacu,w którym Edyp sąsiada na królewskim tronie. Zanim po raz pierwszy ujrzymy Edypa na scenie - zbrodnia została już dokonana. Przypadkowo zupełnie,w czasie kłótni na drodze,Edyp zabił - jak się okaże - własnego ojca,którego nigdy nie znał.Jakże okrutny jest SOFOKLES w owym "KRÓLU EDYPIE" w widzeniu losu człowieka. Jakże bezsilny i mały w wielkim świecie jest ten jego człowiek. Szczęśliwy - i w jednej chwili nieszczęśliwy,bogacz - i nagle żebrak. Nic nie jest pewne,nic nie jest trwale. Dramat szamocącego się w świecie człowieka i tragiczne wołanie o jego wyzwolenie. Taki też filozoficzny klucz starał się "dopasować" do "Edypa" reżyser Ludwik Rene i scenograf Jan Kosiński (Warszawski Teatr Dramatyczny). Udało się to jednak nie w pełni. W dużej mierze zawinił przekład dokonany przez Stanisława Dygata - posługujący się zbyt powszednim językiem,nie pasującym do spraw,które w tym utworze nie są bynajmniej codzienne i powszednie. Zawinili też niektórzy aktorzy,narzucając swej grze sposobowi mówienia,gestom, ruchom - zgodnie jak by z duchem przekładu - fałszywą w tym wypadku konwencję zwyczajności uległ nawet temu błędowi znakomity Gustaw Holoubek - Edyp (na zdjęciu). Ale tylko nieznacznie. Ma tu sceny wręcz fascynujące. Gra - jak zwykle - swym pięknym głosem,sugestywnymi oczyma,nie tracąc ani przez chwilę dystansu wobec kreowanej postaci. Słowem - mimo wielu "ale" - mamy do czynienia z niewątpliwym wydarzeniem teatralnym.