Artykuły

Operowy wieczór debiutów

"Cavalleria rusticana" (Rycerskość wieśniacza)" w reż. Leszka Mądzika i "Pagliacci (Pajace)" w reż. Krzysztofa Ciecheńskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Magdalena Lubocka w serwisie kultura.poznan.pl.

Premiera "Rycerskości wieśniaczej" i "Pajaców" [na zdjęciu] okazała się, zgodnie z zapowiedzią Teatru Wielkiego, wieczorem debiutów. Dała szansę pierwszej prezentacji na dużej scenie operowej nie tylko śpiewakom, ale także realizatorom.

Może zastanawiać użycie słowa debiut w kontekście osoby reżysera "Rycerskości wieśniaczej" Leszka Mądzika oraz jego dotychczasowego dorobku artystycznego. Znany ze swych specyficznych spektakli bez słów, w których prym wiodą światło i ruch, zdecydował się zmierzyć z operą - gatunkiem podporządkowującym muzykę treści, a całą resztę nierozerwalnym odtąd słowom i dźwiękom. Reżyser podszedł do tematu w sposób dosyć minimalistyczny, wręcz ascetyczny, nie rozpraszając uwagi widza na niepotrzebne bodźce, ani nie ubierając spektaklu w wielowarstwowe konteksty.

W przedstawieniu Leszka Mądzika nie było elementów zbędnych. Zgodnie ze swoim zwyczajem i upodobaniem nadrzędną rolę powierzył światłu, ale każde działanie na scenie podległe było partyturze. Zarówno scenografią jak i ruchem udało mu się przełamać emfatyczny, naturalistyczny styl, jaki chętnie towarzyszy realizacji dzieł werystycznych. Jego "Rycerskość wieśniaczą" cechuje wyjątkowa estetyka, nie prowadząca przy tym wcale do przekłamania treści, do deficytu weryzmu w weryzmie. Cały dramatyzm libretta oddany został w interpretacji muzycznej oraz w gestach aktorów śpiewaków - nielicznych i raczej skromnych jak na operową scenę, ale bardzo wyraźnych i w pełni podporządkowanych muzyczno-tekstowej narracji.

Publiczność w teatrze

Krzysztof Cicheński, reżyser "Pajaców", debiutował już w Teatrze Wielkim w ubiegłym sezonie spektaklem "Anioł dziwnych przypadków", który wciąż możemy oglądać w sali im. Wojciecha Drabowicza. Natomiast ostatnia premiera to jego pierwszy kontakt z dużą sceną Teatru Wielkiego, a co za tym idzie - z dużą liczbą występujących na niej artystów. Podobnie jak Leszek Mądzik, również Krzysztof Cicheński rezygnuje ze scenografii przedstawiającej kalabryjską wioskę, o jakiej mowa w obu prezentowanych dziełach. Zamiast tego przenosi teatralną trupę w czasy i scenerię bardziej współczesne.

Nieustannie obecny we współczesnej sztuce kontekst refleksji nad kondycją tejże prawdopodobnie znudził się już większości. Libretto "Pajaców", wykorzystujące motyw teatru w teatrze, jest z kolei idealnym polem do interpretacji roli artysty w dzisiejszym świecie. Krzysztof Cicheński nie pomija tego kontekstu w swojej realizacji, ale można odnieść wrażenie, że głównym bohaterem jego sztuki jest publiczność. Strategiczna scena przedstawienia teatralnego w "Pajacach" rozgrywa się tu fizycznie pomiędzy autentycznymi słuchaczami, zasiadającymi na operowej widowni, a publicznością na scenie, na którą patrzy się trochę jak w lustro. W roli bohatera zbiorowego świetnie sprawdził się chór Teatru Wielkiego, który skłonił mnie do refleksji bardziej niż jakikolwiek inny element inscenizacji.

Muzyka gęsta od emocji

W obu dziełach przygotowany przez Mariusza Otto chór znakomicie prowadził narrację. Przepiękną emisją i interpretacją wykazał się zwłaszcza we fragmentach, gdzie głosy żeńskie dialogują z męskimi. Odbiór zniekształciło mi niestety kilka momentów wyraźnej asynchronii, nie pozwalających nieraz słuchaczowi w pełni poczuć atmosfery sceny. Nieco niedoskonałości zdarzyło się również orkiestrze, która podczas premiery nie wykazała się jeszcze stuprocentową skutecznością. Muzycy z orkiestronu zrekompensowali te niedostatki kilkoma gęstymi, ciężkimi od emocji frazami, nieomal przeżywanymi razem z aktorami. Takie właściwości niosły ze sobą - co ciekawe - głównie te najbardziej rozpoznawalne, popisowe numery, jak "Vesti la giubba" czy "Non, pagliaccio non son", co dowodzi tylko, że nie bez powodu publiczność ukochała je szczególnie.

Głównym nośnikiem emocji, po które przyszliśmy na inscenizacje włoskiej opery werystycznej, były oczywiście kreacje solistów. W premierowej obsadzie spektakl zdecydowanie ukradli mężczyźni, z Andrzejem Filończykiem i Georgiem Onianim na czele. Pierwszy to zaledwie dwudziestoletni baryton, student Akademii Muzycznej we Wrocławiu, który wcielił się w rolę Tonia w "Pajacach". Już po prologu poznańska publiczność doceniła debiutanta, nagradzając go wyjątkowo entuzjastyczną i równie zasłużoną owacją. Znakomicie zaprezentował się także tenor George Oniani jako Canio w "Pajacach" i Turiddu w "Rycerskości wieśniaczej". To w jego wykonaniu zabrzmiały słynne arie Leoncavalla, a w dziele Mascagniego u boku Heleny Zubanovich zamienił się w targanego namiętnościami, niewiernego małżonka. Niepierwszoplanową, ale zasługującą także na uznanie postacią jest Silvio z "Pajaców" - tej roli głosu użyczył Michał Partyka, który - choć młody - bynajmniej nie należy już do grona debiutantów. To baryton, któremu nieobce są deski Opery Paryskiej czy mediolańskiej La Scali. W Teatrze Wielkim w Poznaniu oprócz "Pajaców" możemy go podziwiać także w "Portrecie" Mieczysława Wajnberga.

Warto przysłuchać się także drugiej obsadzie, która podobnie jak pierwsza obfituje w świetne, a często nieznane jeszcze szerszej publiczności głosy, o których lada chwila może zrobić się głośno. Kto wie, czy nie okaże się, że oglądając poznańskie inscenizacje "Rycerskości wieśniaczej" i "Pajaców" staliśmy się świadkami narodzin operowej gwiazdy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji