Artykuły

Pilnie zważam na nawarstwianie się tradycji. Rozmowa z Konradem Swinarskim

Konrad Swinarski, jeden z najwybitniejszych polskich inscenizatorów współczesnych, realizuje obecnie film telewizyjny według "Sędziów" Wyspiańskiego. Z tej okazji red. Janina Szymańska odbyła rozmowę z reżyserem Swinarskim, powracając w niej do niedawnej, głośnej inscenizacji "Dziadów" w krakowskim Teatrze Starym, uchodzącej za jego szczytowe osiągnięcie.

Struktura przedstawienia "Dziadów" - mówi reżyser Konrad Swinarski- podyktowana została koniecznością zewnętrzną. Wynikła z architektury teatru, jego niewielkich rozmiarów. Ponieważ nie sposób było, na scenie otwartej ze wszystkich stron, zbudować kaplicy zgodnie z moimi wyobrażeniami - zbudowaliśmy ją w obszernych kuluarach.

Myślę, że wbrew pozorom "Dziady" nie są w autorskim zamyśle sztuką ułożonych obok siebie części dramatycznego poematu. Nie ma wielkiej różnicy między częścią dramatu drugą i czwartą a trzecią. "Dziady" są dramatem o duszach czyśćcowych. O duszach, które nie dostąpiły odkupienia. Za każdym razem jest to tylko inny zakres win, które mają być odkupione. W części drugiej na obrzęd przychodzą dusze tych, którzy nie dostąpili odkupienia w sferze moralnej. Część czwarta jest poświęcona cierpiącym, którzy nie dostąpili spełnienia w miłości. I wreszcie część trzecia dotyczy obowiązku wobec bliźniego, czyli ojczyzny. Część trzecia jest w tej sytuacji nieodłączną częścią całego obrzędu "dziadów" - i tak też ją potraktowałem. Równoległość tych dwóch akcji jest konieczna, stanowi o niepodzielności całego dramatu.

- Od czego zaczął pan pracę nad tym przedstawieniem?

- O wystawieniu "Dziadów" myślałem już dawno. Dlaczego zrobiłem to dopiero teraz? Zadecydowały oczywiście możliwości obsadowe. I mój pobyt w szpitalu. Praca nad egzemplarzem "Dziadów" okazała się znakomitą terapią zajęciową, pozwoliła mi wrócić do zdrowia. Zadecydowały również względy inne. Skończyłem właśnie 44 lata... Tak więc zbliżał się dzień 19 lutego. Dzień imienin Konrada - bohatera dramatu Mickiewicza. I moich. 18 lutego wystąpiliśmy z premierą. W ten sposób sprawdziła się moja prywatna kabała...

- Do przygotowywanych inscenizacji tworzy pan najczęściej sam oprawę scenograficzną. Czy ma pan również wykształcenie plastyczne?

- Do łódzkiej szkoły filmowej chodziłem wprawdzie jeszcze wówczas, gdy nie było tam Andrzeja Wajdy, ale nie udało mi się jej skończyć. Jestem natomiast absolwentem łódzkiej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, w której studiowałem pod kierunkiem prof. Strzemińskiego. Studiowałem reżyserię w Warszawie; tutaj także chciano mnie wyrzucić, ale uratował mnie przypadek i paru przyjaciół. Nieco później poznałem Bertolta Brechta podczas jednej z jego warszawskich wizyt.

- Po czym znalazł się pan jako stypendysta w brechtowskim zespole Berliner Ensemble.

- Nie tak od razu. Jeszcze w szkole wyreżyserowałem "Karabiny matki Carrar", prowadziłem stałą korespondencję z Brechtem. W każdym razie - rzeczywiście spędziłem blisko dwa lata w Berlinie w teatrze Brechta. Wówczas był to teatr niesłychanie żywy. Dzisiaj sprawa wygląda nieco inaczej. Myślę, że zdezaktualizował się brechtowski podział na dobro i zło. Nie przekonują nas już dydaktyczne przypowiastki o bogatych i biednych.

- Podobno zamierzał pan kiedyś realizację wielkiego widowiska o Chrystusie, którego tłem byłaby architektura kościelna, a bohaterem Czesław Niemen?

- Rzeczywiście zamierzałem zrobić widowisko o Chrystusie, ale nie wyszło ono poza sferę projektów scenariuszowych. Byłaby to próba jakiegoś uporania się z tradycją literacką romantyzmu, która Polskę widzi jako Chrystusa narodów. Tekstów do widowiska szukałem przede wszystkim u Towiańskiego. Materiałów dostarczyć także miały właśnie "Dziady", i "Nieboska komedia" Krasińskiego. W rezultacie wystawiłem osobno zarówno "Dziady", jak i "Nieboską". Tylko Towiański pozostał jeszcze nietknięty. Być może wrócę kiedyś do tego pomysłu. Interesują mnie wszelkie kulturowe nawarstwienia, które skłaniają ludzi do takiego czy innego wyboru. Interesuje mnie wielorakość tradycji, które wyrosły z jednego pnia. Konfrontacja wierzeń, które złożyły się na polski katolicyzm.

- Powracamy zatem do księdza Piotra z "Dziadów" i jego wiary... Znów kłania się słynne czterdzieści i cztery?

- Ksiądz Piotr był do tej pory uosobieniem świętości. To też dziedzictwo tradycji. Tymczasem ksiądz Piotr Mickiewicza sam jest szarpany sprzecznościami. Chce pogodzić interes Boga z interesem ojczyzny, pokorę z niebywałą dumą człowieka wolnego. Jego skrucha jest aktem spełnionym wobec ludzi, a nie wobec Boga - a więc jest spełnieniem całkowicie pogańskim. W ogóle, rzecz w "Dziadach" rozgrywa się miedzy ludźmi, o czym często staramy się skutecznie zapominać. Moralny podział na dobrą i złą stronę w "Dziadach" jest prawdą wziętą z jasełek. Bóg i szatan działają poprzez swoich urzędników, gwarantujących niewzruszalność schematów, lecz ludzie, którzy stanowią cel ich machinacji, zawsze się z tych schematów wyłamują. Lub chcą wyłamywać. Stąd rozdarcie wewnętrzne Konrada, cała Wielka Improwizacja.

- Wierzy pan w twórczą siłę zła?

- Pycha, czyli zło, jest motywem rozwoju Konrada. Dopiero zetknięcie się z niejednoznacznością Dobra i Zła pozwala na pełny rozwój osobowości. Dopuszcza do głosu pouczającą konfrontację rozmaitych ocen. Zło lepiej doskonali niż dobro.

- Z Bogiem wadzą się również bohaterowie "Sędziów" Stanisława Wyspiańskiego - sztuki, którą przenosi pan obecnie na ekran telewizyjny. Jak sprawa bohaterów Wyspiańskiego wygląda w kategoriach Dobra i Zła?

- Raczej chodzi tutaj o poczucie sprawiedliwości. "Sędziowie" są wyzwaniem rzuconym Bogu z powodu niesprawiedliwości świata. Brak tutaj całkowicie chrześcijańskiej pokory, poddania się wobec losu. Jest jedynie żal, pretensja o to, że świat jest niesprawiedliwy.

- Czy jest to wina bóstwa?

- A może po prostu powodem jest to, że żadnego bóstwa wcale nie ma? Zdaje się dochodzić do tego wniosku u Wyspiańskiego Jewdocha, która całkowicie heretycko i pogańsko traktuje życie jako najgorszą karę za istnienie. Ale są również "Sędziowie" niesłychanie realistyczną sztuką o pewnym wiejskim kapitaliście, skupiającym w swoich rękach handel artykułami monopolowymi. Czyż nie brzmi to całkowicie nowocześnie? Realizacja filmu nastręcza przede wszystkim kłopoty natury formalnej. Nie da się tutaj zachować konwencji, którą można podtrzymywać w teatrze. Jak chociażby obsadzenie roli czternastoletniego Joasa, którą w przedstawieniu teatralnym zagrała znakomicie Anna Polony. W filmie musi Joasa grać rzeczywiście chłopiec. I musi być to istota czysta, gdyż odkupicielem błędów brata i ojca jest właśnie on. A znaleźć anioła na ulicy nie jest łatwo...

- We wszystkich pańskich przedstawieniach zwraca uwagę szczególny kontakt na scenie wszystkich z wszystkimi. W jaki sposób osiąga pan ten efekt?

- Staram się zawsze, by każda scena tworzyła samoistną całość. Pilnie zważam na nawarstwianie się tradycji, które uzasadniać mogą takie właśnie a nie inne zachowanie się postaci. Od lat schodzą się ludzie na różne tajne obrzędy, w różnych sytuacjach, w różnych strefach kulturowych. Obrzęd, na który schodzą się chłopi w "Dziadach", też do takich należy. Nie dozwolony przez Kościół - również i z tego powodu daje ludziom satysfakcję. Każdy przychodzi z własnym, prywatnym zagadnieniem, każdy chciałby znaleźć jakieś zaspokojenie. Zaspokojenie ukrytych tęsknot, pragnień, zadośćuczynienie za doznane upokorzenia czy porażki. Gdy aktorzy zdołają oddać to tło, na scenie wytwarzają się niezbędne napięcia. No i wtedy nie ma epizodów. Każda rola jest ważna. To napięcie jest niczym innym jak stosunkiem człowieka do człowieka, tylko tych ludzi trzeba określić. Ludzie na scenie muszą prezentować różnice postaw wobec siebie, są strukturą społeczną na tyle zwartą, by mogła żyć własnym życiem.

- Co sądzi pan o tak modnych obecnie przeróbkach, tak zwanych uwspółcześnianych klasycznych tekstach?

- Adaptacje? Adaptacja Szekspira - każda - ma dla mnie w sobie coś z przerabiania kościoła na fabrykę. Pewne prawdy żyją i wtedy nadają się ciągle do pokazywania na scenie. Tych, które są martwe, reaktywować nie warto. Struktura dramatów Szekspira oczywiście odpowiada pewnej strukturze społeczeństwa. Z hierarchizacji społeczeństwa wynika jasno koncepcja bóstwa jako jedynej wolnej istoty na świecie. W ten sposób powstało pojęcie bogów jako postaci wolnych i niezależnych. Tak, jak to widzimy w dramacie klasycznym.

- Czy nigdy nie kusiła pana grecka klasyka i ustanowiona przez nią hierarchizacja norm moralnych?

- Chciałbym reżyserować "Bachantki" Eurypidesa. Myślę jednak, że przedtem zrobię "Wyzwolenie" Wyspiańskiego. Zarzucano mi często, że wystawiam sztuki o wymowie pesymistycznej, raczej ponure w nastroju. Nie zgadzam się z tym. Naprawdę smutne i przerażające są tylko gotowe recepty. Sztuka, która się źle kończy, jest dla mnie szczytem optymizmu, bo zmusza ludzi do myślenia. A w każdym razie daje taką szansę. Tylko łagodny optymizm ogłupia skutecznie, a wszelkie gotowe recepty pogrążają w smutku. "Dziady" są sztuką nad wyraz optymistyczną. I żywą. Dowodzi tego również - właśnie "Wyzwolenie", podjęta po latach dyskusja z Mickiewiczem. Może do dziś jeszcze nie skończona?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji