Artykuły

Brud egzystencji

Witkacy długo i kon­sekwentnie prowoko­wał współczesnych, przywdziewając maskę kabotyna. Był przeko­nujący i tak skuteczny, że ta prowokacja obró­ciła się w końcu prze­ciw niemu.

Nawet po sześćdziesięciu la­tach od śmierci artysty, pokutu­je w Polsce moda na czytanie Witkacego przez pryzmat "re­chotu z bełkotu". Albo przez pro­ste skojarzenia polityczne, które przyniosły, u schyłku lat 70. lawinę inscenizacji "Szewców".

Zresztą udanych, bo korespon­dujących z nastrojami społecz­nymi, choć niekoniecznie z ide­ami autora! Miłośnicy Witkace­go wiedzą jednak, że szyderstwo i polityka to parawan, za którym skrywał swoje poszarpane wnę­trze wielki tragik XX wieku. Je­śli bowiem Witkacy tak znako­micie diagnozował mechanizm rewolucji, to nie dlatego, że uwielbiał siadywać okrakiem na barykadach, lecz dlatego, że ob­sesyjnie bał się potęgi tłumu, bezmyślności przywódców i fa­natyzmu wyznawców.

Dziś, gdy pora i okoliczności pozwalają odrzucić doraźną ak­tualizację, polskie teatry o Wit­kacym jednak zapomniały. Mo­że dlatego, że trzeba by było przeczytać go wreszcie do same­go jądra, a to strasznie mozolna praca intelektualna. Wyzwanie odważył się podjąć Teatr Zagłę­bia w Sosnowcu, w którym "Szewców" zrealizował Bartło­miej Wyszomirski. I jest to przedstawienie - krótko mó­wiąc - wyjątkowo interesujące!

Inscenizacja filtruje dramat nie przez "kabaret polityczny", lecz przez wszystkie lęki egzystencjal­ne, jakich doświadczał autor i ja­kich doświadczają ci, którzy mają odwagę oglądać współczesność bez reklamowej słodyczy. Realiza­torzy i aktorzy wytrwali w mą­drej interpretacji dramatu i nie dali się zwieść wyłącznie kome­diowej zewnętrzności "Szewców"; nie poszli na łatwiznę, z której w rejony karykatury, tak łatwo mogły się ześlizgnąć postacie Iri­ny, Sajetana czy Scurvy'ego...

Napięcia dramatyczne buduje reżyser przez zbitkę tłumionych namiętności oraz nudy, która - połączona z kompleksami - pcha bohaterów ku działaniu. Fakt, iż rewolucję robią szewcy jest w takiej interpretacji ponie­kąd przypadkiem, chodzi bowiem o pokazanie mechanizmu psycho­logicznego, nadrzędnego wobec problemu społecznego. Grupę Sa­jetana inspiruje do czynu oczywi­sta chęć odebrania bogactwa i władzy tym, którzy je posiadają. Ale także atawistyczna niena­wiść, zazdrość, pożądanie, całe Zło, jakie nosi w sobie człowiek, bez względu na pochodzenie i pozy­cję. Dokładnie te same motywy kierują przecież zachowaniem "lepszej klasy". Dlatego finałowe odwrócenie ról jest tak przejmują­ce. Spektakl podkreśla tezę Wit­kacego, że ciemnej strony in­stynktów nie sposób wymazać z ludzkiej mentalności, a potrzeba gwałtu jest niezniszczalna.

Wyszomirski i jego aktorzy idą ku finałowi z żelazną konse­kwencją, od pierwszej sceny, bez znieczulenia, nicując osobowość i myśli bohaterów. I nie przypad­kiem, nad przedstawieniem uno­si się groza, tłumiąca nawet wpi­sane w tekst elementy groteski. Jedynym zresztą "odstępstwem" reżysera jest oczyszczenie kwe­stii dialogowych z nadmiaru neologizmów i ozdobników. Słu­ży to czytelności i dyscyplinuje przedstawienia, jeśli bowiem coś z dramaturgii Witkacego nie przetrwało próby czasu, to wła­śnie eksperymenty ze słowem.

Siła "Szewców" w Teatrze Za­głębia tkwi także w precyzyjnej grze zespołu. Anna Popek wpisa­ła go w nieco odrealnioną sceno­grafię. Dosłowna, i metaforyczna jednocześnie, przestrzeń ma tu duże znaczenie, gdyż podkreśla nienazwanie czasu i miejsca akcji, a więc i uniwersalną wymo­wę dramatu. Podkreśla ją też konstrukcja postaci, przede wszystkim trójki głównych boha­terów, pozostających w opozycji do wielu teatralnych schematów. Największą metamorfozę przeży­ła Księżna Irina, w interpretacji Marii Bieńkowskiej. Aktorka zmierzyła się z zadaniem karko­łomnym, ale odniosła pełny suk­ces. Jej Irina nie ma w sobie nic z taniej dziwki, nie epatuje wyuz­danym gestem czy wyglądem. To dama w każdym calu, kobieta z klasą, która budzi namiętność właśnie tym, że seksu nie poka­zuje, lecz go z siebie sączy, jak truciznę. Jest zła z natury, gardzi światem i ludźmi, ale pozostaje na swój sposób nienaganna. Na­wet wtedy, gdy wkłada na siebie tandetne ciuchy, próbuje dosto­sować się do nowej sytuacji, a świat wali się w gruzy. Relacje Iriny i Scurvy'ego nie brzmią fałszem, bo Wojciech Le­śniak oddemonizował z kolei po­stać prokuratora. To skundlały, przejmujący w swojej samczej namiętności, podły człowieczek, któremu cała ta rewolucja jawi się wyłącznie okazją do upoko­rzenia i zapanowania nad Iriną. Aktorzy tworzą znakomity duet, grając na zasadzie negatyw-pozytyw, fascynacja-nienawiść, z ogromną dawką emocji i praw­dy psychologicznej.

Pomiędzy nimi - a właści­wie nad nimi - pozostaje nato­miast Sajetan, w interpretacji Adama Kopciuszewskiego. Ak­tor buduje tę postać z wielu, nakładanych na siebie warstw, które opadając z rozwojem ak­cji, obnażają egzystencjalną brzydotę Sajetana. Najpierw upodlony robol, potem więzień, wreszcie dyktator, nigdy głup­tak. Na szczyty władzy wynio­sły go okoliczności, ale zimny i wyrachowany gracz, dobrze skalkulował zyski i straty, zmieniając poglądy (a nawet sposób mówienia) zależnie od sytuacji. On pozostaje najgroź­niejszym z bohaterów, bo choć życie unieszkodliwia jednostkę, to przecież pozostają idee...

Bardzo dobre, zmuszające do myślenia, przedstawienie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji