Mikrokosmos Iredyńskiego
I znowu oglądamy typową dla Iredyńskiego sytuację. Zamknięty świat, mikrokosmos, model, na którym autor przeprowadza studium etiologii społecznej. I znowu jest tak jak w "Jasełkach moderne", "Żegnaj Judaszu" czy w "Dobroczyńcach". Iredyński wyznał przecież kiedyś: "ja piszę ciągle jedną i tę samą sztukę. Warianty jednego dramatu. Wszystkie moje sztuki są o przemocy, takiej czy innej, ale o przemocy". To prawda. Ale każda z nich jest inna, są też wśród tych wariacji na wielki temat społeczny i psychologiczny sztuki lepsze i gorsze.
"Sama Słodycz" należy bez wątpienia do lepszych. Analiza mechanizmu przemocy i jego działania na grupę ludzi przeprowadzona jest tu bardzo precyzyjnie, a odkrycie sprężyn tego mechanizmu i odwrócenie jego skutków - przeprowadzone po mistrzowsku. Świetny jest także dialog sztuki: ostry, błyskotliwy, bez pustych miejsc.
Powodzenie przedstawień "Samej Słodyczy" zależeć będzie w pierwszym rzędzie od reżyserii dialogu. Jan Bratkowski skoncentrował się na tym zadaniu i osiągnął bardzo piękne wyniki. Dialog ma w tym przedstawieniu blask, spięcia są ostre i zaskakujące. Zadecydowała o tym także trafna obsada sztuki. Przede wszystkim Marta Ławińska w roli tytułowej. Ukazała przemianę, zachodzącą w bohaterce sztuki w sposób przynoszący poklask jej kunsztowi. Była w pierwszym akcie łagodną, nieśmiałą, potulną dziewczyną, "samą słodyczą", by przeobrazić się w akcie drugim w twardego, zimnego, bezwzględnego zwycięzcę. Bardzo dobrym partnerem Ławińskiej był Igor Przegrodzki, jako mistrz, którego uczeń przewyższył w tej groźnej grze. Rolę Mężczyzny IV zagrał przekonująco Ferdynand Matysik.
Spośród pozostałych wykonawców ról, pozostających w tle sztuki wymienić należy Igę Mayr, Eliasza Kuziemskiego, Mirosławę Lombardo, Romualda Michalewskiego i Bogusława Danielewskiego.