Nie słuchajcie znachorów!
Sympatie publiczności są po stronie znachora. Nie douczony lekarz, gdyż studiów nie skończył, felczer z zawodu, spreparował nalewkę na jadowitych pająkach, skuteczną ponoć na raka. Swoją cudowną miksturę podał kilkudziesięciu osobom, dotkniętym straszną chorobą. W kilku przypadkach beznadziejnie chorzy ozdrowieli...
Realizatorzy przedstawienia opowiedzieli się za zdrowym rozsądkiem. Kontakt z "medycyną" znachorów zawsze łączy się z ryzykiem. Tak było i w tym przypadku. Cudowna mikstura, poddana laboratoryjnym badaniom, okazała się pożywką dla wielu drobnoustrojów, m. in. pałeczek tężca. Organizmy trzech, leczonych przez znachora, chorych nie pokonały zagrożenia - zmarli w ciężkich męczarniach.
Sąd, przed którym stanął ludowy uzdrowiciel - Rukawicyn, jednoznacznie sformułował winę oskarżonego. Wszak i polski kodeks karny na ten temat wyraża się jasno: kto nieumyślnie spowoduje śmierć człowieka... a także kto rozpowszechnia środki farmakologiczne nie sprawdzone i nie zatwierdzone przez odpowiednie władze... podlega karze pozbawienia wolności...
Przedstawienie w Teatrze Ochoty nie kończy się jednak ogłoszeniem wyroku, sąd, a właściwie sędzia - Halina Machulska - odwołuje się do sumień i opinii widzów. Ci jednak stają po stronie Rukawicyna. I niewiele wpływają na atmosferę wypowiedzi rzeczowe argumenty zapraszanego co wieczór przez teatr lekarza onkologa, który powołuje się na fakty, liczby i własne doświadczenia. Olbrzymi procent chorych na raka z własnej winy pozbawia się szans wyleczenia. Zbyt późno oddają się w ręce lekarzy specjalistów, a często właśnie dlatego, że wpierw pomocy szukają u samozwańczych uzdrowicieli. Bo czas w tej chorobie działa wyjątkowo przeciwko choremu.
Dyskusja po przedstawieniu miała wysoką temperaturę. Wszak zagrożenie rakiem tkwi w świadomości każdego, nawet tych, którzy nigdy nie zetknęli się bezpośrednio ze skutkami choroby. Widać, że przedstawienie poruszyło wszystkich. A rzucane na gorąco opinie zrodziły się pod wpływem oddziaływania sztuki teatru, ale przecież nie tylko. Z pewnością sympatię wzbudził sam Rukawicyn w wykonaniu Jana Machulskiego (kolejna znakomita rola aktora). Skromny, pełen ciepła i delikatności, bezinteresownie ofiarowywał pomoc, a przede wszystkim dawał nadzieję. Niezwykle przejmująco zabrzmiały sceny z ludźmi, okazującymi mu wdzięczność, wśród których był nawet mąż zmarłej na tężca. Byli wdzięczni za danie szansy uzdrowienia i za nadzieję właśnie, którą Rukawicyn prze-ciwstawiał suchej szpitalnej kartce informacyjnej o rozpoznaniu - wyroku.
Głównymi oponentami Rukawicyna w sztuce Aleksandra Borina "Znachor" są lekarze. Mają do niego stosunek różny - od potępienia poprzez lekceważenie do całkowitego, popartego autorytetem naukowym, zdeprecjonowania jakichkolwiek właściwości leczniczych medykamentu, zanim jeszcze dokonano niezbędnych badań. Dla niektórych z nich osobista, wielka tragedia chorego i jego najbliższych, to jedynie kolejny przypadek chorobowy. Przy czym możliwość błędnego rozpoznania jest jak gdyby wkalkulowana w ryzyko zawodowe, określane jako błąd w sztuce lekarskiej. Doświadczenie, racjonalizm i ostrożność lekarzy wobec "cudownych lekarstw", wsparte bezdusznością, okazują się niedostateczną przeciwwagą dla bezradności, emocji i niecierpliwego oczekiwania na skuteczne lekarstwo. I o tym również mówi spotkanie u Machulskich, podczas którego zderzają się prawo i praktyka, etyka zawodowa lekarzy i sumienie, emocje i ostrzeżenie.
Nile wiem, czy zdarza się to każdego wieczoru, ale na zakończenie dyskusja, na której byłam obecna, jeden z widzów wstał i gorąco podziękował realizatorom spektaklu i aktorom za mądre, pouczające i niezwykle potrzebne przedstawienie.