Artykuły

Raj szarlatanów.

ISTNIEJE pewien typ sztuki,który,gdy go traktować poważ­nie, ośmiesza recenzenta. Wy­stępuje tu bowiem dysproporcja pomiędzy wagą propozycji artystycz­nej,a stanem emocjonalnym, który ona wywołuje. Zjawisko nieobce zresztą i atletom,gdy rzekomy cię­żar nie uzasadnia wstępnego napię­cia mięśni. Znakiem ostrzegawczym może tu być chęć cytowania in ectenso, sy­gnał dostatecznie alarmujący,by rzecz potraktować niepoważnie i mo­żliwie najkrócej. W przeciwnym wypadku góra rodzi przysłowiowe myszy,nonsens sztuki przechodzi w nonsens recenzji,rozrasta się,i piętrzy z zadziwiającą łatwością.

Jeśli pomimo to zamierzam omó­wić nową sztukę p. Wydrzyńskiego,czynię to ze względów dydak­tycznych,ze względu raczej na "Teatr Dramatyczny",który ją wy­stawił,niż na autora. Uczciwość każe mi odnotować okoliczności łagodzące, dzięki któ­rym doszło do niefortunnej "Uczty morderców": dysproporcja między popytem a podażą na rynku rodzi­mej dramaturgii,sytuacja teatralna,w której przerost formy wynagra­dza niedobór treści,lub prościej,gdzie reżyser i aktor pozbawieni są zaplecza w tekście dramatycznym.Zabawa ta przeciąga się na koszt widza,który,jak sądzę,gorąco wierzy,iż teatr dostarcza mu,czy też dostarczy brakującego klucza do współczesności. Sytuacja taka sta­nowi istny raj dla szarlatanów,któ­rzy żerując na nie uzasadnionych nadziejach symulują "zaangażowanie",sycąc namiastkami jak najbardziej autentyczne apetyty.

Szukając jednoznacznego okre­ślenia dla "Uczty morderców", nazwałbym ją "realistyczną w formie,abstrakcyjną w treści" z tym jed­nak,iż jej realizm podległy jest mo­dzie,gotuje więc dziwne niespo­dzianki. Tak więc odnaleźć tu mo­żna kolejno wszystkie style,które w ciągu paru ostatnich lat gościły w Polsce na prawach niespodzian­ki. Nie muszę chyba dodawać,że przerzuty te są raczej bolesne,bar­dzo nieudolne,miejscami żenujące;autor przypomina kuglarza stale gubiącego piłki, niestety,w sposób nie zamierzony. Tym przykrzejsze jest "oko",które autor "robi" ja bo czekałem już tylko na apel do su­mień widzów,"przez wzgląd na żo­nę i dzieci".

Sztuka zabiega o miano "współ­czesnej" w sposób dramatyczny; to ostatnie odnosi się do nasilenia chęci raczej,niż metody. Stara się zaprezentować konflikty,które au­tor uznał za kluczowe dla naszej epoki. Obracają się one wokół problematyki "ojców i dzieci",gdzie rodzicieli reprezentuje "poczciwy Horacy",- dzieci zaś "nieznośna Ali­cja". Obydwa użyte przeze mnie przymiotniki wyczerpują całkowicie tzw. psychologię postaci,z tym jed­nak,iż w akcie drugim wychodzą na jaw dwie słabostki poczciwca Horacego:

a)w swoim czasie tyranizował on córkę("z gniewu,ze złości oddałam mu się(niejakiemu Lucjanowi J.S.S.),patrząc na zegarek").

b)miewał nieślubne dzieci.

Słabostka pierwsza jest proble­matyką sztuki,w jej rezultacie bo­wiem z Alicji wyrasta "nowoczesna dziewczyna",słabostka druga powo­duje takie powikłania w fabule,że nie ważę się ich w ogóle opisać. Rzadko zdarzało mi się oglądać przedstawienie o poziomu tak wy­równanym; autorowi dzielnie sekun­dują aktorzy,aktorom scenograf. Jeśli chodzi o reżysera,podejrze­wam,iż p. Wanda Laskowska była podówczas na urlopie.

"Nowoczesną" Alicję gra Elżbie­ta Czyżewska;panna Czyżewska ma dużo szczęścia,że jej uroda rekom­pensuje brak umiaru, inaczej bo­wiem nieustanne i arcyrozkoszne wędrówki po fotelach,zmysłowe przeciąganie się,wspinaczki na kra­wędź stołu,z nogą lekko wzniesio­ną i ugiętą w kolanie,byłyby nie do zniesienia nawet dla mniej wybred­nych widzów. Niemniej, winna się ona wystrzegać nadmiaru ekwilibrystyki,sfera odczuć i zachwytów może być bowiem pozaartystyczna. Interesującą możliwość "szarży w miejscu"zaprezentował Czesław Kalinowski,w roli poczciwca Ho­racego. Wstając rzadko z fotela,za­galopował się dość daleko. Barbara Krafftówną w roli słu­żącej przywodzi na pamięć uwagę Maxa Beerbohma,że najgorętsze brawa zbiera się za najbardziej wy­świechtane szablony. Wojciech Pokora,warszawski "Lonely Ridej",jest tu zdecydowa­nie najlepszy;tym bardziej,że kreowana przez niego postać jest czymś w rodzaju chodzącego leksy­konu warszawskiego lumpenproletariatu. Rola to niełatwa,autor bo­wiem,wynotowawszy szereg rze­czywiście zabawnych powiedzonek, nie zadał sobie trudu,by nadać im jakiś porządek logiczny; błyszczą więc bez żadnego związku z akcją sceniczną. (Ta zresztą posuwa się naprzód przy pomocy środków ra­czej mechanicznych: opowiadanie - kurtyna - opowiadanie o tym,co tymczasem się stało). Godny uwagi jest język posta­ci;rządzi nim zasada bądź inteli­genckiego żargonu,w którym myśl ukazuje się zwolna,pieczołowicie odwijana z bawełny w rodzaju "pod tym kątem widzenia","w zasadzie" i "ze względu" bądź też stereotypo­wych bloków,w wypadku,gdy autor wprowadza na scenę ludzi z "innej sfery". "Inteligenci" przemawiają naj­częściej sentencjami (np."im więcej się wie,tym bardziej się jest czło­wiekiem" czy też "Już starożytni znali kobiety, które się puszczały na prawo i lewo"),ludzie z "innej sfe­ry" przemawiają przy pomocy dow­cipów,co zwalnia ich rzecz jasna od obowiązku uczestniczenia w ak­cji.

Nie mniej zadziwiająca jest sceno­grafia p.Zofii Pietrusińskiej; wspa­niały salon warszawski(jeden z trzech pokoi z kuchnią!),z abstrakcyjną rzeźbą kosmicznych rozmiarów,i ścianami ze złotej siatki. Na siatce tej p. Pietrusińska rozwiesiła spore widokówki Warszawy,spra­wiające wrażenie okien w najbar­dziej nieoczekiwanych miejscach. Całość raczej mila.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji