Artykuły

Prawdziwych ojców już nie ma?

"Tato" Artura Pałygi w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Łukasz Rudziński, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Najgłębsze i najtrudniejsze do pokonania bywają traumy wyniesione z dzieciństwa. Surowy ojciec, nieobecny ojciec, agresywny ojciec, pijany ojciec... litanię win i zaniedbań można ciągnąć długo, niekoniecznie obciążając nimi akurat tak zwaną głowę rodziny. Jednak to właśnie temat małego rodzinnego piekła, wywołanego przez ojca zaciekawił Artura Pałygę i Małgorzatę Bogajewską, autora dramatu i autorkę realizacji scenicznej w Teatrze Bagatela w Krakowie.

Na scenie niewielka scena obrotowa, na niej kilka pokoików: kuchnia, pokój gościnny, pokój dziecięcy - zwykłe, peerelowskie mieszkanie komunalne. Przed nią, na przyniesionych naprędce przez aktorów meblach lub łóżku ustawionym z boku (sypialnia rodziców) rozgrywa się mały rodzinny dramat. Na pozór to rodzina jakich wiele: on, Władek, wojskowy, poważany w jednostce i poza nią, ona, Magda, zwyczajna, prosta dziewczyna, która zakochała się w przystojnym chłopaku w mundurze. Oboje nieprzygotowani do roli rodziców. Ona chciała nawet usunąć ciążę, ale jej nie pozwolił, w końcu spłodzenie syna to wyznacznik męskości. Oboje się starają odnaleźć w nowej roli, choć konfrontacja z płaczącym dzieckiem jest ciężkim egzaminem. A Władek nie przywykł do tego, że się go egzaminuje, to on musztruje innych, szczególnie we własnym domu. Odreagowuje więc alkoholem, w knajpie, obściskując przy tym lokalne panny. Magda znosi upokorzenia w pokorze, czasem tylko zrobi mężowi scenę, za co, jak będzie trzeba, on uderzy ją w twarz, profilaktycznie i wychowawczo. Bo władzę ma ten, kto nosi spodnie (najlepiej wojskowe).

I tak w niespełna dwie godziny oglądamy obrazki z życia zwyczajnej (patrząc z zewnątrz) rodziny. Pełnej toksycznych relacji, niespełnionych oczekiwań, wygórowanych ambicji, zawiedzionych nadziei, lęków, strachu, złości, wściekłości, rozpaczy czy płaczu. Przy czym nie można stwierdzić, że Władkowi nie zależy. Aż za bardzo mu zależy. Chce, by Franio wyrósł na prawdziwego mężczyznę. Był silny, zaradny, praworządny. Tak samo jest w przypadku młodszego rodzeństwa, które po jakimś czasie również się pojawia... Ojciec nie daje im żadnej taryfy ulgowej. Jak go Franek wkurzy ciągłymi prośbami o wodę, przerywając wieczorne amory, wystawi dziecko w pidżamie na balkon. Niech się uczy zaradności i sztuki przetrwania. I na drugi raz nie marudzi.

Scenę tę, jak i wiele innych, Artur Pałyga w tekście "Ojcze mój" (tytuł zamieniono w spektaklu na bardziej bezpośrednio brzmiący "Tato") temat zaczerpnął lub zbudował z inspiracji "Listami do ojca" Franza Kafki, antyapoteozy ojcostwa. Franio w roli narratora opowiada przygody-wspomnienia, które składają się na litanię skarg i ojcowskich błędów, widzianych oczami syna, czyli oczami ofiary kochającej oprawcę i nienawidzącej go jednocześnie. Teraz już może o tym mówić, bo ojciec, ten ogromny siłą swojego autorytetu, wymagający bezwzględnego posłuszeństwa, terroryzujący domowników potwór nie żyje. Bunt wobec niego wcześniej przejawiał się w małych, nic nie znaczących gestach (jak powstrzymanie się od jedzenia uwielbianych przez ojca kabanosów).

Małgorzata Bogajewska z rodzinnego piekiełka czyni gorzką komedię, dla rozładowania napięcia zamieniając co jakiś czas aktorów w muzyków lub dając im do zagrania liczne, groteskowo poubierane epizodyczne postacie (aktorzy grający Frania, Ojca i Mamusię wyłączeni się z tych kabaretowych przebieranek). W ten sposób, za pomocą wyrwanych, niemal filmowych scenek, prezentowane jest życie Frania od narodzin, aż po śmierć ojca. Każdy z aktorów jest tu członkiem orkiestry grającej na scenie muzykę do śpiewanych przez Annę Rokitę (Mamusia Magda) przebojów sprzed kilkudziesięciu lat: "Odrobinę szczęścia w miłości", "Miłość ci wszystko wybaczy", "Och, jak bardzo cię kocham", czy "Pamelo, żegnaj". Te ponadczasowe hity, muzyczne intermedia pozwalają reżyserce rozbić iluzję sceniczną, nie osłabiając wymowy tekstu.

Na scenie oglądamy siedmioro aktorów, ale najważniejszy jest oczywiście Ojciec. Grający głowę rodziny Marcel Wiercichowski buduje energicznego, charyzmatycznego bohatera przede wszystkim za pomocą wojskowego drylu, tonu głosu, który nie znosi sprzeciwu i przebijającej zeń stanowczości. Jego rozkazów nikt nie podważa, a nieśmiałe protesty Mamusi wobec niewspółmiernych kar dla dzieci za kolejne ojcowskie rozczarowania z góry obliczone są na porażkę. W najlepszej scenie spektaklu - krojenia i konsumpcji arbuza - podziwiać można skuteczność Wiercichowskiego, który lekko i płynnie z rzeczowego miniwykładu na temat niezwykłego w tamtych czasach na polskim stole owocu przechodzi do bezwzględnego terroru wobec rodziny. Nikt nie śmie przeciwstawić się woli Ojca, Siostra (Patryk Kośnicki), która nieumiejętnie pokroiła arbuza, i jej młodszy Brat (Tomasz Lipiński) będą zmuszeni jeść nago, a ich matka, ślepo i bezrefleksyjnie poddając się Władkowi, spróbuje zjeść nawet skórkę. Ojciec nie jest jednak postacią jednowymiarową. Pałyga pozwala mu z przerażeniem błagać otoczenie w środku Sylwestra o pomoc dla ciężko chorego syna; ojciec kocha go przy wszystkich licznych synowskich ułomnościach miłością równie silną, co toksyczną.

Anna Rokita jako Mamusia gra prostą, dobrą dziewczynę. Boi się męża podobnie jak dzieci i choć potrafi się mu sprzeciwić, wie, że jej miejsce jest przy jego boku, nie odwrotnie. Z kolei Adam Szarek w roli Frania lepiej wypada jako narrator opowieści niż jej uczestnik. Pozostali: Wojciech Leonowicz, Przemysław Branny, Patryk Kośnicki i Tomasz Lipiński skutecznie wypełniają powierzone im zadania - Branny na przykład recytuje kilometry tekstu z "Kuchni polskiej" w roli Pana z telewizora, czyli z nałożoną na głowę ramą czarno-białego odbiornika. Z takich prościutkich, żartobliwych dosłowności utkane są ich kabaretowe, naszkicowane ledwie role.

Przy sporej widowiskowości przedstawienia Bogajewska nie gubi istoty tekstu Pałygi, świetnie go niuansując. Prowadzi ten muzyczno-dramatyczny spektakl w stronę seansu terapeutycznego Frania, usiłującego poradzić sobie z postacią ojca po jego śmierci. "Nasi ojcowie to byli ostatni ojcowie. Po nich tylko cisza oraz partnerzy mamusi. Tatuś. Tatusiek. Nikt nie powie już - ojciec. Chyba, że półżartem, półgębkiem i już bez znaczenia" - mówi zbuntowany syn, formułując bardzo aktualne pytanie o to, jak być ojcem w świecie bez autorytetów. Tę kwestię Bogajewska zawiesza, pozostawiając ją obecnym i przyszłym ojcom do rozstrzygnięcia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji