Początek drogi
Piękne, funkcjonalnie zaprojektowane wnętrze. Nowoczesne i estetyczne foyer. Sala niezbyt duża, niezwykle intymna, akustyka znakomita. Nie ma sceny, kurtyny, rampy. Jak w teatrze Małym, jak na małej scenie Powszechnego. Gra się na oczach widzów, mając ich z trzech stron. Na frontonie budynku duży neon: Teatr na Woli. 17 stycznia br., w rocznicę wyzwolenia Warszawy, uroczystą premierą "Pierwszego dnia wolności" Leona Kruczkowskiego zainaugurowano działalność nowej sceny zawodowej w stolicy. Jej adres: Kasprzaka 22. Było tu niegdyś kino "Mazowsze", przeprojektowano je, przebudowano i w rezultacie powstał obiekt nowy i godny wysiłków, jakie weń już włożono i jakie nadal trzeba będzie podejmować. Teatr powstał z inicjatywy dzielnicowej i stołecznej organizacji partyjnej, od idei do jej realizacji upłynęło czasu bardzo niewiele, tak niewiele, że i o tej inwestycji zaczyna się już mówić, iż ilustruje warszawskie tempo. Oficjalna decyzja prezydenta miasta (zarządzenie nr 31) tworząca przedsiębiorstwo państwowe pod nazwą Teatr na Woli nosi datę 30 kwietnia 1975 r. Dziewięć miesięcy, które dzielą tę datę od premiery "Pierwszego dnia wolności", wypełnione były po brzegi pracą i dobrą wolą wszystkich zainteresowanych i życzliwych. Zainteresowani to przede wszystkim zespół teatru i wolskie zakłady produkcyjne, których przedstawiciele uformowali w większości Społeczny Komitet Budowy Teatru na Woli. Starano się o ten obiekt serdecznie, chuchano nań. Powstawał przecież dla Woli, pracowano więc dla siebie i u siebie. Życzliwi - to inne zakłady warszawskie, spoza dzielnicy - to żołnierze, władze, działacze. Lista patronów, mecenasów i przyjaciół nowego teatru długa, jest zresztą nadal otwarta. Wpisać się na nią mogą - jeśli zechcą - ci wszyscy, którzy poczują się tu dobrze. Którym nowa scena potrafi zapewnić przeżycie - refleksję, niespodziankę, relaks. Tym cenniejsze, że doświadczone razem z innymi, jednocześnie, w magicznej sytuacji współuczestnictwa.
O tę sytuację, o nawiązanie dialogu pomiędzy zespołem teatru a jego publicznością apelował przed przedstawieniem dyrektor i kierownik artystyczny Teatru na Woli, rektor PWST Tadeusz Łomnicki. Sprawdzianem wiarygodności apeli i deklaracji artystycznych w teatrze mogą być tylko przedstawienia. Spektakl "Pierwszego dnia wolności", trzydziesta już w Polsce od dnia prapremiery (12.XII.1959 - Teatr Współczesny) inscenizacja tej sztuki, wyreżyserowany przez Tadeusza Łomnickiego w scenografii Juliana Pałki - jest na razie pierwszą konfrontacją ambicji i zamierzeń nowego kierownictwa. Konfrontacją znaczącą.
Problematyka najbardziej chyba znanej i grywanej i popularnej sztuki Kruczkowskiego dawno już przestała być utożsamiana z konkretną tylko sytuacją historyczną dwu konkretnych społeczeństw: Polaków i Niemców w roku 1945, tuż przed zakończeniem wojny. Sam Kruczkowski stwierdza w dyskusji publikowanej w "Polityce" w r. 1980 (co cytuje obszernie program) że "doskonale mogę sobie wyobrazić i fabułę i treści myślowe Pierwszego dnia wolności w zupełnie innym kontekście historyczno-geograficznym..." A gdzie indziej, przy innej okazji zwierza się: "dramaturgia naszych czasów - czymże ona być powinna? Czy nie sztuką prowadzenia sporu ideowo-moralnego między humanistycznymi, jednoczącymi uczuciami człowieka a prawami historii, które są prawami walki, czyli prawami ostrych podziałów?"
Przeciwko komu strzela w sztuce niemiecka dziewczyna Inga, dlaczego zabija ją Polak Jan, który przecież chciał wybierać, dokumentując tym wyborem prawdziwą wolność człowieka, a wybierał wyjście nieproste, indywidualne, niezgodne ze swoimi, ze swoich i swoim doświadczeniem, tradycją, pamięcią krzywdy... Ofiarowując opiekę Niemce, w Niemczech, w pierwszych godzinach wolności były więzień oflagu chce odbudować normalność i godność ludzką. Ponosi klęskę. Komentarz do niej daje cytowany tu Kruczkowski: "Chodzi o sytuacje takie, w których uczciwi, ideowi ludzie stają naprzeciw siebie jako przeciwnicy i spostrzegają nagle, że są nieuchronnie skazani: jeden na zadanie, drugi na odebranie ciosu".
W licznych inscenizacjach tej sztuki różnie rozkładano akcenty, różne wydobywano podteksty, nurty i niuanse. Rola Jana była zawsze rolą kluczową, probierzem czystości koncepcji reżyserskich. Rola Ingi - kwintesencją dramatyczności i tragiczności i - także - wykładnią intuicji inscenizatorów. Stopień napięć emocjonalnych w duecie Inga - Jan decydował niejednokrotnie o wymowie całości. Inscenizacja trzydziesta "Pierwszego dnia wolności" pokazana w Teatrze na Woli zawiera w sobie skondensowaną, syntetyczną zawartość wszystkich możliwości interpretacyjnych, jest jakby wypisem z historii problemów ideowo-moralnych, o które tu w istocie chodzi: postawa, jej wybór, wolność - jej zakres, jednostka i jej związek z grupą, sprawiedliwość zbiorowa i jednostkowa, dziejowa i indywidualna. - Przedstawienie dość proste w formie, realistyczne, ale bez przesadnej troski o realia czasu i miejsca, grane z zapałem. Zapał uzasadniony, bo większość ogromną obsady stanowią młodzi absolwenci lub studenci jeszcze PWST. Nie wszyscy dostatecznie dojrzali, nie wszyscy dostatecznie utalentowani. Mają kłopoty z głosem, z ruchem, z gestem, ale - wszyscy bez wyjątku - emocjonują się tym, co mówią i robią. Podobnie jak bohaterowie, których grają, jak cały teatr na Kasprzaka - są na starcie. Na początku drogi. Na razie wnoszą w posagu żarliwość. Należy zakładać, że doświadczenie, umiejętności i warsztat przyjdą potem. I że kiedy to nastąpi, nie zgubi się żarliwość.
Tadeusz Łomnicki zagrał w tym przedstawieniu rolę sceptyka Anzelma. Zagrał jak zwykle, po swojemu, więc solennie, pieczołowicie, po majstersku. Z wygrywaniem cieni i niuansów tekstu, z dodatkową subinterpretacją. Na tle reszty - odbija. Ale to Anzelm - jedyny nie-żarliwy. I mimo wszystko, odejdzie razem z nimi w ostatniej scenie, w solidarnej grupie...
Ta scena niweluje różnice postaw, pogodzi. Pogodzi także style gry i stopnie umiejętności aktorskich. Bo jednak, po całej tragedii indywidualnego kształtowania wolności, po śmierci Karola i Ingi, po klęsce moralnej Jana - odejdą razem. Ci, co pozostali przy życiu. Co się w pierwszych godzinach wolności już różnili postawami, już rozchodzili na różne strony. Razem - do kraju, w rytm partyzanckiej melodii - to cena za historyczne i moralne niemożności, za Janowe klęski. Przedstawienie Łomnickiego sugeruje, że jest to cena, która - być może - równoważy dramaty egzystencjalnych wyborów.